wtorek, 27 listopada 2012

17. Bliska obłędu


Dni płynęły. Liście zaczęły spadać z drzew a ludzie coraz częściej wychodzić na błonia, by złapać te ostatnie promienie letniego słońca. Ja robiłam zaś wszystko, by nie spotkać Pottera, więc o żadnej wizycie na błoniach nie było mowy. Wolny czas spędzałam w dormitorium lub bibliotece (miejscu, gdzie powszechnie wiadomo, że Jamesa Pottera się nie spotyka), czasami tylko schodząc do Pokoju Wspólnego, by posiedzieć gdzieś w jakimś kącie ze swoimi przyjaciółkami. Wyjście do Hogsmeade również spędziłam z nimi, by nacieszyć się urokami kremowego piwa w trzech miotłach i uzupełnić wspólne zapasy słodyczy w Miodowym Królestwie. Nie miałam chęci ani na wspólne łażenie po butikach, ani na odwiedzenie księgarni, zbyt przerażona perspektywą spotkania JEGO.

Możliwe, że zawładnęła mną paranoja, możliwe, że po prostu panikowałam, ale naprawdę nie miałam chęci spojrzeć mu w oczy, kłócić się lub po prostu wysłuchiwać jego słów pełnych arogancji. Nie miałam na to siły i bałam się do czego doprowadzi taka rozmowa. Bałam się tego uczucia, przez które, na każde wspomnienie pocałunku miałam chęć przyłożyć Potterowi różdżkę do gardła (i to bynajmniej nie w pokojowych zamiarach). I chciałam od tego uciec. Nic prostszego! Wystarczy uciec od Pottera…

Unikałam go jak mogłam, z całkiem niezłym skutkiem. Z lekcji wychodziłam ze swoimi przyjaciółkami, albo opuszczając salę od razu po dzwonku, albo starając się wytrwać w niej jak najdłużej. Wtedy powolnym, starannym pismem kończyłam notatkę, a następnie niespiesznie się pakowałam. Dla zachowania pozorów przyjaciółki mnie pospieszały, zaś Potter, chcąc nie chcąc musiał iść z resztą swojej paczki. I wszystko mi się układało.

Tym razem wstałam wczesnym rankiem, nastawiłam budzik dla przyjaciółek i udałam się do biblioteki. Było pusto. Złapałam jakąś ciekawą lekturę i usiadłam na zakurzonym parapecie, między dwoma równie zakurzonymi regałami. Czytałam, zamknięta w swoim świecie, co jakiś czas zerkając na zegar. Rzadko dało się słyszeć dźwięk kroków lub charakterystyczny i jakże mi znajomy jęk zawiasów w drzwiach. Przecież kto normalny, rano, przed śniadaniem siedziałby w bibliotece?

Kiedy po raz kolejny otworzyły się drzwi, a ja usłyszałam znajomy głos, natychmiast uniosłam głowę. Sev. Zerwałam się ze swojego miejsca, odłożyłam książkę na półkę i szybkim krokiem ruszyłam w stronę tego głosu. Stał tam, przy biurku bibliotekarki, z ciężką książką w dłoni i rozmawiał z profesorką.

 - Cześć Sev! – zawołałam mimowolnie się uśmiechając. Odwrócił się energicznie i spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem. Po chwili oddał uśmiech.

 - Cześć Lil! – Zamienił jeszcze kilka słów z bibliotekarką, na temat wypożyczanej z książki i wreszcie zwrócił się do mnie: – To co, idziemy?

Podeszłam do niego z uśmiechem i razem opuściliśmy bibliotekę.

 - Dawno się nie widzieliśmy – powiedziałam, wciąż uśmiechając się ciepło. – Co tam u ciebie?

 - Nic ciekawego, naprawdę – powiedział szybko. Zbyt szybko.

 - A to znaczy? – spytałam podejrzliwie.

 - Wiesz, jak to jest… lekcje… szkoła…

 - Szlajanie się z Averym po Zakazanym Lesie… - wtrąciłam sceptycznie.

 - Nie przesadzajmy! Jeden mały wypad nikomu nie zaszkodzi – zaczął się bronić.

Westchnęłam.

 - Sev, wiesz, że nie popieram tego towarzystwa. Avery jest zły – spojrzałam na niego z naciskiem, by mieć pewność, że zrozumiał moje słowa. – Macza palce w czarnej magii, wszyscy o tym wiedzą…

 - Wcale nie jest taki zły…

 - Wyżywa się na młodszych, wyznaje te wszystkie zasady o czystości krwi, znęca się nad osobami mojego pochodzenia… - Nagle coś sobie uświadomiłam. - Aż cud, że mi jeszcze nic nie zrobił!

 - Nie przesadzaj – zbagatelizował sprawę, machając ręką.

 - Nie przesadzam! – krzyknęłam oburzona. – Mulciber też taki jest. I cała reszta twojego domu pewnie też…

Severus prychnął, jakbym go obraziła (co prawie zrobiłam). Spojrzałam na niego zaskoczona.

 - Nie rozumiem! Rzucasz się na mój dom, a tak naprawdę wszędzie są tacy ludzie! U ciebie też! – rzucił tonem oskarżenia.

 - O co ci chodzi? – zdziwiłam się.

 - Wczoraj spotkałem Pottera i jego bandę – mruknął pod nosem, tracąc na odwadze. Na sam dźwięk tego nazwiska, zesztywniałam i spojrzałam na Severusa z dziwną hardością w oczach.

 - Co się stało? – spytałam, nieprzerwanie patrząc na niego.

 - No wiesz, jak to zwykle… - prychnął, a w jego głosie usłyszałam głęboką nutę goryczy. – Koleżeńskie rozmowy… kilka nieprzyjemnych zaklęć i w ogóle. Nic wielkiego.

Ja tak nie uważałam.

 - Ale przecież… Od początku roku miałeś u nich spokój – zmarszczyłam brwi, automatycznie przybierając zmartwiony ton głosu.

 - Widocznie czymś ich wkurzyłem… - wzruszył ramionami, jakby nic go to nie obchodziło, choć oczywistym było, że jest inaczej.

Zapadła chwilowa cisza. Szliśmy razem, ramię w ramię w stronę Wielkiej Sali, a ja zamyśliłam się, czym Sev mógł wkurzyć Huncwotów.

 - Mówili coś? – spytałam, szukając jakiegokolwiek tropu.

 - Pytali o ciebie – powiedział obojętnie.

Serce zabiło mi szybciej, a do głowy przyszła tak absurdalna myśl, że automatycznie potrząsnęłam nią. To niemożliwe!

 - Kto? – napastowałam go.

 - No… Huncwoci – odparł zdezorientowany.

 - Chodzi mi o konkretne osoby – objaśniłam niecierpliwie, a wtedy on zerknął na mnie podejrzliwie.

 - Ty coś wiesz – odgadł, mrużąc oczy, jakby chciał mnie prześwietlić. Zawahałam się. Powiedzieć mu? Widząc moje wahanie, uśmiechnął się z pewną dozą cynizmu i przyjrzał mi się dokładniej. – Och, no oczywiście, że wiesz! Dlatego pewnie nie zdziwi cię, jeśli powiem, że to Potter wypytywał…

Jednak… A niech go szlag!!! Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam pięści, próbując pohamować rosnącą rządzę mordu. Severus mi się uważnie przyglądał, dlatego od razu zauważył  moj emocjonalną reakcję.

 - Czyli miałem rację – powiedział zadowolony z siebie. – Powiesz mi co się stało?

Zamilkłam na chwilę, szukając odpowiednich słów, ale nie mogłam takowych znaleźć. Severus ponaglał mnie ciekawskim spojrzeniem, więc postanowiłam powiedzieć wszystko wprost.

 - Odmówiłampotterowirandki – mruknęłam nieśmiało pod nosem, niezrozumiale, ale dumna z siebie, że powiedziałam to przyjacielowi.

Spojrzał na mnie pytająco; nic nie zrozumiał. Westchnęłam.

 - Odmówiłam randki Potterowi – powiedziałam głośno i wyraźnie. – A potem zjechałam go od góry do dołu… I jeszcze… coś wspomniałam, że ja i ty się przyjaźnimy… - powiedziałam krzywiąc się lekko. Jestem idiotką! Zerknęłam na niego niepewnie, bojąc się jego reakcji. – To pewnie przez to się z nimi wczoraj spotkałeś – dodałam, przygryzając dolną wargę pod wpływem wyrzutów sumienia.

 - Nie przesadzaj – machnął lekceważąco ręką. – Nie będę miał do ciebie pretensji, że spławiłaś jakiegoś pacana.

 Niby miał racje. A ja byłam wściekła na Pottera. Był zły na mnie, a wyżywał się na moich przyjaciołach! Negatywne uczucia we mnie narastały, a ja miałam chęć pójść do Pottera i go skrzyczeć! Właściwie…

Czemu nie?

Pod wpływem tego olśnienia, podniosłam energicznie głowę i spojrzałam na Severusa, jakby oczekując, że czyta mi w myślach i już wie, co chcę zrobić. Niestety nie. Zmarszczył jedynie brwi i rzucił pytające spojrzenie.

Westchnęłam tylko, ucałowałam go szybko w policzek, rzucając krótkie „pa” i ruszyłam biegiem w stronę Pokoju Wspólnego.

Cel?

Złapać Pottera i rozszarpać go na strzępy.

 

 

Szli razem, we czwórkę, całą paczką wspaniałych huncwotów, wzbudzając zachwyt omijanych dziewcząt. Śmiali się i dokazywali, choć w zasadzie ledwie zdążyli opuścić Pokój Wspólny. Dziwne, że wszyscy patrzyli na nich z takim uwielbieniem i zachwytem… I ten ciemnowłosy chłopak w kącie, który traktuje ich jak idola, i ta blondynka, która, westchnęła cicho, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się, ze szlachetnymi oczyma Blacka. Również jej koleżanka, która spoglądała na nich zazdrośnie, o i tamta ruda też, przecież patrzy teraz wprost na nich z taką… Zaraz, zaraz… Czy to wrogość? Nie to nie możliwe… Szła energicznie w ich stronę, bez cienia uśmiechu na twarzy, ale przecież to nie znaczy, że musi ich nie lubić. Równie dobrze, może to być jakaś była dziewczyna Syriusza (nie kojarzył jej w tej roli, ale kto te baby wie!). Chodź z drugiej strony, reakcja Rogacza na jej widok była ciekawa. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, poczochrał swoje czarne, kędzierzawe włosy i spojrzał na nią wyzywająco. Zmieniło to całkowicie punkt widzenia Łapy. Spojrzał na dziewczynę jeszcze raz, z większym zaciekawieniem. I wtedy to dojrzał.

Evans!

 - Potter! – krzyknęła rudowłosa, idąc energicznie w ich stronę.

 - Co jest, Evans?! – odkrzyknął Rogacz. – Stęskniłaś się za mną! A może zmieniłaś zdanie a propos naszej randki!

Dopiero w tej chwili dziewczyna zatrzymała się, stając w bezpiecznej odległości od Pottera, ale wystarczająco blisko, by przechodnie, nie zwrócili uwagi na ich krzyki. Jej ostrożność nic nie zmieniła, bo kto przegapiłby dyskusję Jamesa Pottera z jakąś wkurzoną dziewczyną.

 - Och, Potter, nie łudź się – prychnęła pogardliwie. W tej chwili kłótnia z tym okropnym typem dawała jej ponurą satysfakcję. – W życiu nie zgodziłabym się na randkę z tobą, a na dodatek co dzień, dziękuję Merlinowi, za każdą chwilę, spędzoną bez ciebie!

James, wyglądał, jakby w ogóle się tym nie przejął, jednak kilku pobocznych widzów wydało z siebie ciche: „Uuu”.

 - A jednak przyszłaś do mnie – uniósł sceptycznie jedną brew, rzucając jej wyzywające spojrzenie. Tym razem widownia przyznała jemu jeden punkt.

 - Tylko w jednym celu – prychnęła ponownie, patrząc na niego pogardliwie. – Musimy sobie coś wyjaśnić: wara od moich przyjaciół!

Huncwoci tylko roześmiali się głośno.

 - Uuu! Smarkerus się poskarżył! – po raz pierwszy do rozmowy wtrącił się Syriusz, co wcale nie ucieszyło rudej.

 - Zamknij się, Black – warknęła z wyraźną wrogością w głosie. – Nie chcę mieć z wami nic do czynienia. Wy odczepiacie się od moich przyjaciół, ja omijam was szerokim łukiem, a dzięki temu równowaga wszechświata wróci na swoje miejsce. Jakieś pytania?

 - Tylko jedno, Evans – powiedział nonszalancko Potter, z aroganckim uśmiechem na twarzy. – Umówisz się ze mną?

             - Spadaj, Potter – warknęła i odeszła szybkim krokiem w stronę Wielkiej Sali.

            Huncwoci stali jeszcze przez chwilę patrząc w ślad za nią. Potter miał na twarzy rozbawiony uśmieszek, zaś reszta chłopców wyraźnie zszokowana wytrzeszczała oczy.

             - Jest niesamowita, co nie? – odezwał się wreszcie Rogacz.

             - O stary! – Syriusz poklepał go po ramieniu, w geście niemego wsparcia. – Jeśli cię to ucieszy: ona cię nienawidzi!

 

 

 

            Potter nie posłuchał. Przeciwnie. Zaczął zaczepiać mnie na przerwach i w Pokoju Wspólnym, żartował, pytał o randki, próbował flirtować i zadawał różne niewygodne pytania. Przyjaciółki starały się mnie wspierać, choć nie raz nie udawało im się powstrzymać wybuchu śmiechu, przez co jeszcze bardziej podupadałam na siłach. Czasami zdarzało mi się zamykać w łazience, nalewać gorącej wody do wanny i dopiero wtedy wylewać kilka cichych łez zmęczenia. Nie pozwalałam sobie na łkanie; jedynie słone krople spływały po moich policzkach i z cichym pluskiem wpadały do wody. Naprawdę miałam tego dość i choć swój kryzys wewnętrzny przypisywałam hormonom nastolatki, wiedziałam, że dużą zasługę w nim ma Potter. Często zdarzało mi się popołudniami siedzieć w dormitorium, byle tylko go nie spotkać. Tak, owszem, znów zaczęłam unikać Pottera. Byłam już u szczytu wytrzymałości i co noc zasypiałam z pocieszającą myślą „gorzej być nie może”.

            A jednak. Okazało się, że może być gorzej.

            Cóż, zaczęło się od tego, że siedziałam z moimi przyjaciółkami w Wielkiej Sali, jedząc kolację. Ludzi było wielu, a z każdą sekundą przybywało ich coraz więcej. Miałam naprawdę dobry humor, bo od końca lekcji nie widziałam Pottera. Śmiałyśmy się wesoło, z jakiegoś słabego żartu Kate i umawiałyśmy się na babskie pogaduszki, wieczorem. Dziewczyny wiedziały, że muszę odreagować cały ten stres związany z Potterem, dlatego za każdą cenę próbowały mnie jakkolwiek rozbawić. Działało.

            Aż nagle śmiech zamarł na ustach Dorcas, a jej oczy utkwiły w drzwiach. Wszystkie trzy równocześnie podążyłyśmy za jej spojrzeniem i zobaczyłyśmy wielką czwórkę Gryffindoru. Ja również przestałam się śmiać i szybko odwróciłam wzrok, nie mogąc patrzeć na te kreatury. Automatycznie złapałam z mojego talerza kanapkę, odgryzłam z niej duży kęs i powoli, dokładnie go przeżułam, bu mieć chwilę czasu na ochłonięcie.

             - Wracając do tematu… - powiedziałam, próbując przywrócić dawną atmosferę. – Na babskie wieczory potrzebne jest jedzenie – udawałam energię w swoim głosie, choć tak naprawdę chciałam już być w swoim dormitorium. – Weźmy trochę z kolacji i…

             - Więc robicie piżama party? – usłyszałam nad sobą równie znajomy, co znienawidzony głos. Drgnęłam lekko, zaskoczona. Jego miejsce było daleko stąd, więc co on tu robi? Jednak nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, usłyszałam ostry ton Dorcas:

             - Nawet jeśli, to co cię to obchodzi? – Chyba jeszcze nigdy nie używała tak wrogiego tonu wobec człowieka, który właściwie nic jej nie zrobił.

            Wszyscy huncwoci zerknęli na nią z niekrytym zainteresowaniem, jakby była jakimś absorbującym obiektem badawczym, ale w zamian ona tylko obrzuciła ich morderczym spojrzeniem i odrzuciła swoje długie włosy (czym przykuła jeszcze większą uwagę Blacka).

             - Zgadzam się z nią – wtrąciłam. – Nie wasza sprawa. A teraz pozwólcie nam cieszyć się cudownym brakiem waszej obecności.

            W odpowiedzi Potter westchnął, udając zmartwionego i usiadł na wolnym miejscu obok mnie. To samo zrobili jego przyjaciele, przez co czułam się osaczona.

             - Widzisz Evans, wasi sąsiedzi od posiłków poprosili nas o zamianę miejscami. Uznaliśmy, że gest dobrego serca nie zaszkodzi i tak oto wylądowaliśmy tutaj.

            Zszokowana spojrzałam wzdłuż stołu. Rzeczywiście kilkanaście miejsc dalej siedział mój dawny sąsiad z nosem utkwionym w talerzu, jakby bał się na kogokolwiek choćby zerknąć. Kiedy poczuł moje spojrzenie podniósł wzrok i uśmiechnął się blado. Jednak wszelakie oznaki jego naturalnego, dobrego humoru prysły jak banka mydlana, kiedy pomachał do niego Potter. Spłoszony odwrócił wzrok, złapał szybko widelec i zaczął udawać, że w pełni zaabsorbowała go zawartość jego talerza.

            Przerażona spojrzałam na Pottera, a ten uśmiechnął się tylko figlarnie, oczekując mojej reakcji.

             - Zastraszyłeś ich! – krzyknęłam wyprowadzona z równowagi.

             - Nie używajmy aż tak skrajnych słów – udawanie się obruszył. – Po prostu użyłem odpowiednich argumentów – niedbale wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło.

             - Argumentu siły i chamstwa! – Byłam naprawdę zdenerwowana i zaczęłam rzucać niekulturalnymi określeniami.

             - Między innymi – powiedział, ponownie wzruszając ramionami.

            Ta jego postawa, krzycząca wręcz: „nic mnie nie obchodzi” doprowadzała mnie do szału! Spojrzałam na niego z niekrytym oburzeniem, wstałam od stołu i ruszyłam w stronę wyjścia.

             - Więc mogę czuć się zaproszony na piżama party? – krzyknął za mną Potter.

            Nie przestając iść, odwróciłam się i krzyknęłam:

             - Spadaj Potter. Daj mi wreszcie święty spokój!

 

 

 

             - Dobra, Potter popsuł nam trochę humory, ale umówiłyśmy się na pogaduchy i nie możemy się tak po prostu wycofać! – twardo zaczęła Kate.

            Nie podniosłam wzroku znad podręcznika od transmutacji.

             - Lily?

            Niechętnie na nią zerknęłam.

             - Nie mam chęci na pogaduchy. Może jutro – mruknęłam znów zamykając się w świecie nauku.

            Kate spojrzała na mnie z niedowierzaniem, nie kryjąc również swojej dezaprobaty.

 - Lily, czy pozwolisz, żeby ten głąb miał jakikolwiek wpływ na twoje życie?! – postanowiła zacząć z innej strony. –Zgodzisz się na jego warunki? Ugniesz się pod jego atakami i poddasz się?!

            Oburzona spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Wiedziała jak mnie podejść…

             - Oczywiście, że nie! Nie umówię się z nim na głupią randkę!

             - To nie marudź! Przecież widzisz, że on wchodzi z buciorami w twoje życie! Nie pozwalaj mu na to! W tym pokoju nie ma miejsca na myślenie lub gadanie o Potterze. Przecież o to mu chodzi. Aby stać się częścią twojego życia! – przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrze i zaczęła mówić dalej, o wiele spokojniejszym tonem. - Jeśli będziesz naprawdę zdesperowana, zgodzisz się, a po randce on sobie odpuści, dobrze o tym wiesz. Masz wybór. Zgadzasz się – masz spokój, odmawiasz – Potter cię napastuje! Podjęłaś decyzje i trzymaj się jej, a nie wpadaj w szał po jakimś jednym głupim tekście Pottera.

            W pokoju zaległa cisza. Dorcas i Ann, zerkały to na mnie, to na Kate, szukając jakichkolwiek oznak nadchodzącej awantury. Ale ja nie chciałam się kłócić, bo w myślach przyznałam Katie rację. Użalałam się nad sobą, a mój stan odbijał się na moich przyjaciółkach. Skoro systematycznie odmawiam Potterowi, muszę wziąć konsekwencje tej decyzji na klatę.

             - Przepraszam – spojrzałam w jej oczy bez cienia wrogości. – Masz rację. Następnym razem, zacisnę zęby i pójdę dalej, ignorując tego idiotę. I nie dam się sprowokować. – Aprobata w spojrzeniu Kate, sprawiła, że wrócił do mnie spokój ducha. Uśmiechnęłam się. – A teraz czas na babski wieczór!

            Wszystkie zaczęłyśmy wiwatować i cieszyć się chwilami, w których nie było miejsca dla chłopców. Istniała tylko nasza przyjaźń i damska solidarność. Nic więcej.

            Siedziałyśmy do późna, tańcząc, wygłupiając się, grając w butelkę i plotkując o hogwarckim życiu. Śmiałam się ze wszystkiego, cieszyłam się wszystkim i wszystko wprawiało mnie w stan euforii (nawet skarpetka Dorcas, o którą nie warto pytać). Od dawna nie czułam takiej radości i nie byłam tak wolna od wszelkich zmartwień.

            Kiedy rano Potter zaczepił mnie w Pokoju Wspólnym i z tym aroganckim uśmiechem, zapytał o randkę, nie wpadłam w szał. Uśmiechnęłam się tylko, mówiąc:

             - Złotko. Po moim trupie. – I śmiejąc się głośno, wyszłam z moimi przyjaciółkami, zostawiając go oszołomionego w Pokoju Wspólnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz