wtorek, 27 listopada 2012

17. Bliska obłędu


Dni płynęły. Liście zaczęły spadać z drzew a ludzie coraz częściej wychodzić na błonia, by złapać te ostatnie promienie letniego słońca. Ja robiłam zaś wszystko, by nie spotkać Pottera, więc o żadnej wizycie na błoniach nie było mowy. Wolny czas spędzałam w dormitorium lub bibliotece (miejscu, gdzie powszechnie wiadomo, że Jamesa Pottera się nie spotyka), czasami tylko schodząc do Pokoju Wspólnego, by posiedzieć gdzieś w jakimś kącie ze swoimi przyjaciółkami. Wyjście do Hogsmeade również spędziłam z nimi, by nacieszyć się urokami kremowego piwa w trzech miotłach i uzupełnić wspólne zapasy słodyczy w Miodowym Królestwie. Nie miałam chęci ani na wspólne łażenie po butikach, ani na odwiedzenie księgarni, zbyt przerażona perspektywą spotkania JEGO.

Możliwe, że zawładnęła mną paranoja, możliwe, że po prostu panikowałam, ale naprawdę nie miałam chęci spojrzeć mu w oczy, kłócić się lub po prostu wysłuchiwać jego słów pełnych arogancji. Nie miałam na to siły i bałam się do czego doprowadzi taka rozmowa. Bałam się tego uczucia, przez które, na każde wspomnienie pocałunku miałam chęć przyłożyć Potterowi różdżkę do gardła (i to bynajmniej nie w pokojowych zamiarach). I chciałam od tego uciec. Nic prostszego! Wystarczy uciec od Pottera…

Unikałam go jak mogłam, z całkiem niezłym skutkiem. Z lekcji wychodziłam ze swoimi przyjaciółkami, albo opuszczając salę od razu po dzwonku, albo starając się wytrwać w niej jak najdłużej. Wtedy powolnym, starannym pismem kończyłam notatkę, a następnie niespiesznie się pakowałam. Dla zachowania pozorów przyjaciółki mnie pospieszały, zaś Potter, chcąc nie chcąc musiał iść z resztą swojej paczki. I wszystko mi się układało.

Tym razem wstałam wczesnym rankiem, nastawiłam budzik dla przyjaciółek i udałam się do biblioteki. Było pusto. Złapałam jakąś ciekawą lekturę i usiadłam na zakurzonym parapecie, między dwoma równie zakurzonymi regałami. Czytałam, zamknięta w swoim świecie, co jakiś czas zerkając na zegar. Rzadko dało się słyszeć dźwięk kroków lub charakterystyczny i jakże mi znajomy jęk zawiasów w drzwiach. Przecież kto normalny, rano, przed śniadaniem siedziałby w bibliotece?

Kiedy po raz kolejny otworzyły się drzwi, a ja usłyszałam znajomy głos, natychmiast uniosłam głowę. Sev. Zerwałam się ze swojego miejsca, odłożyłam książkę na półkę i szybkim krokiem ruszyłam w stronę tego głosu. Stał tam, przy biurku bibliotekarki, z ciężką książką w dłoni i rozmawiał z profesorką.

 - Cześć Sev! – zawołałam mimowolnie się uśmiechając. Odwrócił się energicznie i spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem. Po chwili oddał uśmiech.

 - Cześć Lil! – Zamienił jeszcze kilka słów z bibliotekarką, na temat wypożyczanej z książki i wreszcie zwrócił się do mnie: – To co, idziemy?

Podeszłam do niego z uśmiechem i razem opuściliśmy bibliotekę.

 - Dawno się nie widzieliśmy – powiedziałam, wciąż uśmiechając się ciepło. – Co tam u ciebie?

 - Nic ciekawego, naprawdę – powiedział szybko. Zbyt szybko.

 - A to znaczy? – spytałam podejrzliwie.

 - Wiesz, jak to jest… lekcje… szkoła…

 - Szlajanie się z Averym po Zakazanym Lesie… - wtrąciłam sceptycznie.

 - Nie przesadzajmy! Jeden mały wypad nikomu nie zaszkodzi – zaczął się bronić.

Westchnęłam.

 - Sev, wiesz, że nie popieram tego towarzystwa. Avery jest zły – spojrzałam na niego z naciskiem, by mieć pewność, że zrozumiał moje słowa. – Macza palce w czarnej magii, wszyscy o tym wiedzą…

 - Wcale nie jest taki zły…

 - Wyżywa się na młodszych, wyznaje te wszystkie zasady o czystości krwi, znęca się nad osobami mojego pochodzenia… - Nagle coś sobie uświadomiłam. - Aż cud, że mi jeszcze nic nie zrobił!

 - Nie przesadzaj – zbagatelizował sprawę, machając ręką.

 - Nie przesadzam! – krzyknęłam oburzona. – Mulciber też taki jest. I cała reszta twojego domu pewnie też…

Severus prychnął, jakbym go obraziła (co prawie zrobiłam). Spojrzałam na niego zaskoczona.

 - Nie rozumiem! Rzucasz się na mój dom, a tak naprawdę wszędzie są tacy ludzie! U ciebie też! – rzucił tonem oskarżenia.

 - O co ci chodzi? – zdziwiłam się.

 - Wczoraj spotkałem Pottera i jego bandę – mruknął pod nosem, tracąc na odwadze. Na sam dźwięk tego nazwiska, zesztywniałam i spojrzałam na Severusa z dziwną hardością w oczach.

 - Co się stało? – spytałam, nieprzerwanie patrząc na niego.

 - No wiesz, jak to zwykle… - prychnął, a w jego głosie usłyszałam głęboką nutę goryczy. – Koleżeńskie rozmowy… kilka nieprzyjemnych zaklęć i w ogóle. Nic wielkiego.

Ja tak nie uważałam.

 - Ale przecież… Od początku roku miałeś u nich spokój – zmarszczyłam brwi, automatycznie przybierając zmartwiony ton głosu.

 - Widocznie czymś ich wkurzyłem… - wzruszył ramionami, jakby nic go to nie obchodziło, choć oczywistym było, że jest inaczej.

Zapadła chwilowa cisza. Szliśmy razem, ramię w ramię w stronę Wielkiej Sali, a ja zamyśliłam się, czym Sev mógł wkurzyć Huncwotów.

 - Mówili coś? – spytałam, szukając jakiegokolwiek tropu.

 - Pytali o ciebie – powiedział obojętnie.

Serce zabiło mi szybciej, a do głowy przyszła tak absurdalna myśl, że automatycznie potrząsnęłam nią. To niemożliwe!

 - Kto? – napastowałam go.

 - No… Huncwoci – odparł zdezorientowany.

 - Chodzi mi o konkretne osoby – objaśniłam niecierpliwie, a wtedy on zerknął na mnie podejrzliwie.

 - Ty coś wiesz – odgadł, mrużąc oczy, jakby chciał mnie prześwietlić. Zawahałam się. Powiedzieć mu? Widząc moje wahanie, uśmiechnął się z pewną dozą cynizmu i przyjrzał mi się dokładniej. – Och, no oczywiście, że wiesz! Dlatego pewnie nie zdziwi cię, jeśli powiem, że to Potter wypytywał…

Jednak… A niech go szlag!!! Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam pięści, próbując pohamować rosnącą rządzę mordu. Severus mi się uważnie przyglądał, dlatego od razu zauważył  moj emocjonalną reakcję.

 - Czyli miałem rację – powiedział zadowolony z siebie. – Powiesz mi co się stało?

Zamilkłam na chwilę, szukając odpowiednich słów, ale nie mogłam takowych znaleźć. Severus ponaglał mnie ciekawskim spojrzeniem, więc postanowiłam powiedzieć wszystko wprost.

 - Odmówiłampotterowirandki – mruknęłam nieśmiało pod nosem, niezrozumiale, ale dumna z siebie, że powiedziałam to przyjacielowi.

Spojrzał na mnie pytająco; nic nie zrozumiał. Westchnęłam.

 - Odmówiłam randki Potterowi – powiedziałam głośno i wyraźnie. – A potem zjechałam go od góry do dołu… I jeszcze… coś wspomniałam, że ja i ty się przyjaźnimy… - powiedziałam krzywiąc się lekko. Jestem idiotką! Zerknęłam na niego niepewnie, bojąc się jego reakcji. – To pewnie przez to się z nimi wczoraj spotkałeś – dodałam, przygryzając dolną wargę pod wpływem wyrzutów sumienia.

 - Nie przesadzaj – machnął lekceważąco ręką. – Nie będę miał do ciebie pretensji, że spławiłaś jakiegoś pacana.

 Niby miał racje. A ja byłam wściekła na Pottera. Był zły na mnie, a wyżywał się na moich przyjaciołach! Negatywne uczucia we mnie narastały, a ja miałam chęć pójść do Pottera i go skrzyczeć! Właściwie…

Czemu nie?

Pod wpływem tego olśnienia, podniosłam energicznie głowę i spojrzałam na Severusa, jakby oczekując, że czyta mi w myślach i już wie, co chcę zrobić. Niestety nie. Zmarszczył jedynie brwi i rzucił pytające spojrzenie.

Westchnęłam tylko, ucałowałam go szybko w policzek, rzucając krótkie „pa” i ruszyłam biegiem w stronę Pokoju Wspólnego.

Cel?

Złapać Pottera i rozszarpać go na strzępy.

 

 

Szli razem, we czwórkę, całą paczką wspaniałych huncwotów, wzbudzając zachwyt omijanych dziewcząt. Śmiali się i dokazywali, choć w zasadzie ledwie zdążyli opuścić Pokój Wspólny. Dziwne, że wszyscy patrzyli na nich z takim uwielbieniem i zachwytem… I ten ciemnowłosy chłopak w kącie, który traktuje ich jak idola, i ta blondynka, która, westchnęła cicho, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się, ze szlachetnymi oczyma Blacka. Również jej koleżanka, która spoglądała na nich zazdrośnie, o i tamta ruda też, przecież patrzy teraz wprost na nich z taką… Zaraz, zaraz… Czy to wrogość? Nie to nie możliwe… Szła energicznie w ich stronę, bez cienia uśmiechu na twarzy, ale przecież to nie znaczy, że musi ich nie lubić. Równie dobrze, może to być jakaś była dziewczyna Syriusza (nie kojarzył jej w tej roli, ale kto te baby wie!). Chodź z drugiej strony, reakcja Rogacza na jej widok była ciekawa. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, poczochrał swoje czarne, kędzierzawe włosy i spojrzał na nią wyzywająco. Zmieniło to całkowicie punkt widzenia Łapy. Spojrzał na dziewczynę jeszcze raz, z większym zaciekawieniem. I wtedy to dojrzał.

Evans!

 - Potter! – krzyknęła rudowłosa, idąc energicznie w ich stronę.

 - Co jest, Evans?! – odkrzyknął Rogacz. – Stęskniłaś się za mną! A może zmieniłaś zdanie a propos naszej randki!

Dopiero w tej chwili dziewczyna zatrzymała się, stając w bezpiecznej odległości od Pottera, ale wystarczająco blisko, by przechodnie, nie zwrócili uwagi na ich krzyki. Jej ostrożność nic nie zmieniła, bo kto przegapiłby dyskusję Jamesa Pottera z jakąś wkurzoną dziewczyną.

 - Och, Potter, nie łudź się – prychnęła pogardliwie. W tej chwili kłótnia z tym okropnym typem dawała jej ponurą satysfakcję. – W życiu nie zgodziłabym się na randkę z tobą, a na dodatek co dzień, dziękuję Merlinowi, za każdą chwilę, spędzoną bez ciebie!

James, wyglądał, jakby w ogóle się tym nie przejął, jednak kilku pobocznych widzów wydało z siebie ciche: „Uuu”.

 - A jednak przyszłaś do mnie – uniósł sceptycznie jedną brew, rzucając jej wyzywające spojrzenie. Tym razem widownia przyznała jemu jeden punkt.

 - Tylko w jednym celu – prychnęła ponownie, patrząc na niego pogardliwie. – Musimy sobie coś wyjaśnić: wara od moich przyjaciół!

Huncwoci tylko roześmiali się głośno.

 - Uuu! Smarkerus się poskarżył! – po raz pierwszy do rozmowy wtrącił się Syriusz, co wcale nie ucieszyło rudej.

 - Zamknij się, Black – warknęła z wyraźną wrogością w głosie. – Nie chcę mieć z wami nic do czynienia. Wy odczepiacie się od moich przyjaciół, ja omijam was szerokim łukiem, a dzięki temu równowaga wszechświata wróci na swoje miejsce. Jakieś pytania?

 - Tylko jedno, Evans – powiedział nonszalancko Potter, z aroganckim uśmiechem na twarzy. – Umówisz się ze mną?

             - Spadaj, Potter – warknęła i odeszła szybkim krokiem w stronę Wielkiej Sali.

            Huncwoci stali jeszcze przez chwilę patrząc w ślad za nią. Potter miał na twarzy rozbawiony uśmieszek, zaś reszta chłopców wyraźnie zszokowana wytrzeszczała oczy.

             - Jest niesamowita, co nie? – odezwał się wreszcie Rogacz.

             - O stary! – Syriusz poklepał go po ramieniu, w geście niemego wsparcia. – Jeśli cię to ucieszy: ona cię nienawidzi!

 

 

 

            Potter nie posłuchał. Przeciwnie. Zaczął zaczepiać mnie na przerwach i w Pokoju Wspólnym, żartował, pytał o randki, próbował flirtować i zadawał różne niewygodne pytania. Przyjaciółki starały się mnie wspierać, choć nie raz nie udawało im się powstrzymać wybuchu śmiechu, przez co jeszcze bardziej podupadałam na siłach. Czasami zdarzało mi się zamykać w łazience, nalewać gorącej wody do wanny i dopiero wtedy wylewać kilka cichych łez zmęczenia. Nie pozwalałam sobie na łkanie; jedynie słone krople spływały po moich policzkach i z cichym pluskiem wpadały do wody. Naprawdę miałam tego dość i choć swój kryzys wewnętrzny przypisywałam hormonom nastolatki, wiedziałam, że dużą zasługę w nim ma Potter. Często zdarzało mi się popołudniami siedzieć w dormitorium, byle tylko go nie spotkać. Tak, owszem, znów zaczęłam unikać Pottera. Byłam już u szczytu wytrzymałości i co noc zasypiałam z pocieszającą myślą „gorzej być nie może”.

            A jednak. Okazało się, że może być gorzej.

            Cóż, zaczęło się od tego, że siedziałam z moimi przyjaciółkami w Wielkiej Sali, jedząc kolację. Ludzi było wielu, a z każdą sekundą przybywało ich coraz więcej. Miałam naprawdę dobry humor, bo od końca lekcji nie widziałam Pottera. Śmiałyśmy się wesoło, z jakiegoś słabego żartu Kate i umawiałyśmy się na babskie pogaduszki, wieczorem. Dziewczyny wiedziały, że muszę odreagować cały ten stres związany z Potterem, dlatego za każdą cenę próbowały mnie jakkolwiek rozbawić. Działało.

            Aż nagle śmiech zamarł na ustach Dorcas, a jej oczy utkwiły w drzwiach. Wszystkie trzy równocześnie podążyłyśmy za jej spojrzeniem i zobaczyłyśmy wielką czwórkę Gryffindoru. Ja również przestałam się śmiać i szybko odwróciłam wzrok, nie mogąc patrzeć na te kreatury. Automatycznie złapałam z mojego talerza kanapkę, odgryzłam z niej duży kęs i powoli, dokładnie go przeżułam, bu mieć chwilę czasu na ochłonięcie.

             - Wracając do tematu… - powiedziałam, próbując przywrócić dawną atmosferę. – Na babskie wieczory potrzebne jest jedzenie – udawałam energię w swoim głosie, choć tak naprawdę chciałam już być w swoim dormitorium. – Weźmy trochę z kolacji i…

             - Więc robicie piżama party? – usłyszałam nad sobą równie znajomy, co znienawidzony głos. Drgnęłam lekko, zaskoczona. Jego miejsce było daleko stąd, więc co on tu robi? Jednak nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, usłyszałam ostry ton Dorcas:

             - Nawet jeśli, to co cię to obchodzi? – Chyba jeszcze nigdy nie używała tak wrogiego tonu wobec człowieka, który właściwie nic jej nie zrobił.

            Wszyscy huncwoci zerknęli na nią z niekrytym zainteresowaniem, jakby była jakimś absorbującym obiektem badawczym, ale w zamian ona tylko obrzuciła ich morderczym spojrzeniem i odrzuciła swoje długie włosy (czym przykuła jeszcze większą uwagę Blacka).

             - Zgadzam się z nią – wtrąciłam. – Nie wasza sprawa. A teraz pozwólcie nam cieszyć się cudownym brakiem waszej obecności.

            W odpowiedzi Potter westchnął, udając zmartwionego i usiadł na wolnym miejscu obok mnie. To samo zrobili jego przyjaciele, przez co czułam się osaczona.

             - Widzisz Evans, wasi sąsiedzi od posiłków poprosili nas o zamianę miejscami. Uznaliśmy, że gest dobrego serca nie zaszkodzi i tak oto wylądowaliśmy tutaj.

            Zszokowana spojrzałam wzdłuż stołu. Rzeczywiście kilkanaście miejsc dalej siedział mój dawny sąsiad z nosem utkwionym w talerzu, jakby bał się na kogokolwiek choćby zerknąć. Kiedy poczuł moje spojrzenie podniósł wzrok i uśmiechnął się blado. Jednak wszelakie oznaki jego naturalnego, dobrego humoru prysły jak banka mydlana, kiedy pomachał do niego Potter. Spłoszony odwrócił wzrok, złapał szybko widelec i zaczął udawać, że w pełni zaabsorbowała go zawartość jego talerza.

            Przerażona spojrzałam na Pottera, a ten uśmiechnął się tylko figlarnie, oczekując mojej reakcji.

             - Zastraszyłeś ich! – krzyknęłam wyprowadzona z równowagi.

             - Nie używajmy aż tak skrajnych słów – udawanie się obruszył. – Po prostu użyłem odpowiednich argumentów – niedbale wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło.

             - Argumentu siły i chamstwa! – Byłam naprawdę zdenerwowana i zaczęłam rzucać niekulturalnymi określeniami.

             - Między innymi – powiedział, ponownie wzruszając ramionami.

            Ta jego postawa, krzycząca wręcz: „nic mnie nie obchodzi” doprowadzała mnie do szału! Spojrzałam na niego z niekrytym oburzeniem, wstałam od stołu i ruszyłam w stronę wyjścia.

             - Więc mogę czuć się zaproszony na piżama party? – krzyknął za mną Potter.

            Nie przestając iść, odwróciłam się i krzyknęłam:

             - Spadaj Potter. Daj mi wreszcie święty spokój!

 

 

 

             - Dobra, Potter popsuł nam trochę humory, ale umówiłyśmy się na pogaduchy i nie możemy się tak po prostu wycofać! – twardo zaczęła Kate.

            Nie podniosłam wzroku znad podręcznika od transmutacji.

             - Lily?

            Niechętnie na nią zerknęłam.

             - Nie mam chęci na pogaduchy. Może jutro – mruknęłam znów zamykając się w świecie nauku.

            Kate spojrzała na mnie z niedowierzaniem, nie kryjąc również swojej dezaprobaty.

 - Lily, czy pozwolisz, żeby ten głąb miał jakikolwiek wpływ na twoje życie?! – postanowiła zacząć z innej strony. –Zgodzisz się na jego warunki? Ugniesz się pod jego atakami i poddasz się?!

            Oburzona spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Wiedziała jak mnie podejść…

             - Oczywiście, że nie! Nie umówię się z nim na głupią randkę!

             - To nie marudź! Przecież widzisz, że on wchodzi z buciorami w twoje życie! Nie pozwalaj mu na to! W tym pokoju nie ma miejsca na myślenie lub gadanie o Potterze. Przecież o to mu chodzi. Aby stać się częścią twojego życia! – przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrze i zaczęła mówić dalej, o wiele spokojniejszym tonem. - Jeśli będziesz naprawdę zdesperowana, zgodzisz się, a po randce on sobie odpuści, dobrze o tym wiesz. Masz wybór. Zgadzasz się – masz spokój, odmawiasz – Potter cię napastuje! Podjęłaś decyzje i trzymaj się jej, a nie wpadaj w szał po jakimś jednym głupim tekście Pottera.

            W pokoju zaległa cisza. Dorcas i Ann, zerkały to na mnie, to na Kate, szukając jakichkolwiek oznak nadchodzącej awantury. Ale ja nie chciałam się kłócić, bo w myślach przyznałam Katie rację. Użalałam się nad sobą, a mój stan odbijał się na moich przyjaciółkach. Skoro systematycznie odmawiam Potterowi, muszę wziąć konsekwencje tej decyzji na klatę.

             - Przepraszam – spojrzałam w jej oczy bez cienia wrogości. – Masz rację. Następnym razem, zacisnę zęby i pójdę dalej, ignorując tego idiotę. I nie dam się sprowokować. – Aprobata w spojrzeniu Kate, sprawiła, że wrócił do mnie spokój ducha. Uśmiechnęłam się. – A teraz czas na babski wieczór!

            Wszystkie zaczęłyśmy wiwatować i cieszyć się chwilami, w których nie było miejsca dla chłopców. Istniała tylko nasza przyjaźń i damska solidarność. Nic więcej.

            Siedziałyśmy do późna, tańcząc, wygłupiając się, grając w butelkę i plotkując o hogwarckim życiu. Śmiałam się ze wszystkiego, cieszyłam się wszystkim i wszystko wprawiało mnie w stan euforii (nawet skarpetka Dorcas, o którą nie warto pytać). Od dawna nie czułam takiej radości i nie byłam tak wolna od wszelkich zmartwień.

            Kiedy rano Potter zaczepił mnie w Pokoju Wspólnym i z tym aroganckim uśmiechem, zapytał o randkę, nie wpadłam w szał. Uśmiechnęłam się tylko, mówiąc:

             - Złotko. Po moim trupie. – I śmiejąc się głośno, wyszłam z moimi przyjaciółkami, zostawiając go oszołomionego w Pokoju Wspólnym.

16. Narcystyczny egoista, czyli James Potter w prawdziwej odsłonie


            Jaki jest James Potter? Cóż, odpowiedź jest łatwa. Okrutny, wkurzający, pewny siebie, bezczelny i arogancki. Dlatego łatwo się domyślić co poczułam, kiedy po swych słowach zaczął się do mnie niebezpiecznie zbliżać. Cofnęłam się o krok i wyciągnęłam przed siebie rękę, by utrzymać dystans.

             - Ani kroku – powiedziałam wrogo, ale zaraz przypomniałam sobie o umowie. Uśmiechnęłam się sztucznie i zaczęłam udawać miłą. – James, może ty pójdziesz tam – wskazałam najdalszy kąt biblioteki – i zaczniesz czyścić, a ja spróbuję tutaj- tym razem wskazałam regał znajdujący się obok nas. Dystans nam się przyda.

             - Mam lepszy pomysł – uśmiechnął się huncwocko. – Chodźmy razem między tamte regały i zajmijmy się sobą – Powędrowałam wzrokiem za jego ręką, w stronę dwóch wysokich półek z książkami pomiędzy którymi było, o dziwo, wyjątkowo mało miejsca.

            Westchnęłam. Ignorując go podeszłam do  regału, który ja miałam wyczyścić, dając mu jasny znak, że to koniec dyskusji. Ku mojemu zaskoczeniu, Potter, bezproblemowo wziął się do roboty, niestety tuż obok mnie. Nie patrząc na niego czyściłam dalej, skupiając się w pełni na pracy. Brałam kolejno każdą książkę, oczyszczałam ją z kurzu, wycierałam miejsce, w którym stała, a potem, odstawiałam ją, upewniając się, że ustawiona jest według alfabetu.

Nie wiem jak dużo czasu spędziłam na tak skrupulatnej pracy, naprawdę. Ale pasowało mi to. Zapomniałam o stojącym tuż obok Potterze, uspokoiłam się, czując ten znajomy zapach starych kart, oddałam się w pełni pracy. Działaliśmy w milczeniu, kończąc po kolei jeden regał, potem drugi, następnie trzeci. I choć byłam coraz bardziej zmęczona tym ciągłym skupieniem, mój umysł powoli wysiadał, ręce już bolały od podnoszenia książek, czyściłam dalej.

Ziewnęłam.

 - Może odpoczniemy? – drgnęłam na dźwięk tego głosu.

Zerknęłam niepewnie na Pottera, który wyjątkowo nie miał na twarzy tego huncwockiego uśmiechu, jedynie w jego oczach mogłam ujrzeć lekkie zaciekawienie i zainteresowanie moją osobą.

Odpuściłam.

 - To chyba niezły pomysł – westchnęłam i usiadłam przy jednym ze stolików. Niesamowite, jak bardzo potrzebowałam odpoczynku. Po chwili on usiadł naprzeciwko mnie.

 - Ty naprawdę jesteś dla mnie miła… - powiedział lekko zdziwiony.

To mnie ugodziło. Bo przecież prawie nic nie jest dla mnie ważniejsze niż dana obietnica lub umowa. A on śmie we mnie wątpić?

 - Tak, jestem dla ciebie miła – powiedziałam, próbując opanować zdenerwowanie. – Taka była umowa, co nie? A propos umowy, pamiętasz swoją część, prawda? Kiedy pokażesz mi Pokój Życzeń?

 - Po szlabanie – odparł bez zawahania.

 - Więc skończmy to szybko i zmywajmy się – wstałam energicznie, odnajdując nową motywację do pracy.

 - Pani mówi, sługa robi – uśmiechnął się szeroko.

 - Pani mówi: zamk… - urwałam wpół zdania. Muszę być miła! - …ucisz się.

 - Musisz popracować nad samokontrolą, księżniczko – zaśmiał się wesoło i odszedł,  zostawiając mnie samą i starającą się pohamować rządzę mordu. „Księżniczko”?!

Po godzinie, może dwóch, ciągłego machania ściereczką (i głupich komentarzy Pottera), oderwałam się na chwilę od zajęcia, ponieważ z kantorka wyszła pani Sirwappy, bibliotekarka. Miała zamglony wzrok i mocno zamyśloną minę, a na dodatek co chwila się potykała o stolik, krzesło lub własne nogi. Wreszcie dotarła do swojego biurka, zasiadła za nim i zaczęła coś namiętnie pisać w małym bordowym notesiku.

Wyglądało to co najmniej dziwnie, dlatego chrząknęłam nieznacznie, by zwrócić na siebie jej uwagę. Kiedy podniosła zaskoczony wzrok, spytałam:

 - Proszę pani, wszystko w porządku?

 - Eee… co…? Tak, właściwie tak, ale… Zaraz, zaraz, co wy tu robicie o tak późnej porze?! Już po ciszy nocnej, biblioteka od dawna zamknięta, więc nie macie żadnego logicznego wytłumaczenia…

 - Proszę pani, odrabiamy szlaban – przerwał jej Potter, machając swoją szmatką w powietrzu, by bibliotekarka coś sobie przypomniała. Ta na chwilę zmarszczyła brwi, by po chwili na jej twarzy pojawił się wraz olśnienia.

 - No tak, ja głupia zapomniałam! – walnęła się otwartą dłonią w czoło, śmiejąc się jak mała dziewczynka. – Która to godzi… Na Merlina, już prawie północ! Toż to godzinę temu miałam was puścić do dormitoriów! Bardzo was przepraszam! Odłóżcie te szmaty i idźcie się wyspać, jest późno, a jutro lekcje. Mam nadzieję, że szlaban pomógł wam zrozumieć wasze błędy i…

 - Ależ oczywiście, że pomógł! – wtrąciłam się, by nie wysłuchiwać jej tyrad do pierwszej w nocy. – Zrozumiałam swoje błędy! A teraz, jeśli pani pozwoli, wrócę do dormitorium i pójdę spać – ziewnęłam demonstracyjnie. - Dobranoc!

Od razu wyszłam z biblioteki, zatrzymując się dopiero za drzwiami i czekając na Pottera. Miał mi pokazać Pokój Życzeń, a ja nie odpuszczę! Ale on się nie pojawiał. Wreszcie, gdy po pięciu minutach otworzyły się drzwi, ja jedynie przylgnęłam do ściany za nimi, tak, by nikt mnie nie zauważył.

 - … na pewno jej się podobasz, chłopcze! – usłyszałam głos pani Sirwappy. Niezauważona, schowana za drzwiami, zastanawiałam się o jakiej nieszczęśnicy tu mowa. – Przecież to niemożliwe, by jakakolwiek młoda dama zignorowała tak urodziwego młodzieńca, a…

 - Zastosuje się do pani rad, proszę pani! Dobranoc!

            Potter zamknął drzwi, ale nim zdążył mnie jakkolwiek zobaczyć, już był obrócony plecami i szedł w stronę wierzy Gryffindoru.

             - Jakich rad? – spytałam wciąż oparta o ścianę. On obrócił się energicznie i zerknął na mnie nieufnie.

             - Co?

             - „Zastosuje się do pani rad, psze pani!” – przedrzeźniałam go, gestykulując energetycznie. – Jestem ciekawa, jaka nieszczęsna dziewczyna będzie kolejną ofiarą boskiego James Pottera! – Ruszyłam w jego stronę, powolnym krokiem. Wreszcie, gdy  do niego dotarłam stanęłam i powiedziałam cicho, patrząc mu prosto w oczy: - A teraz Pokój Życzeń.

            On westchnął ciężko, ale na jego twarzy pojawił się wesoły, huncwocki uśmieszek.

             -Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak zawzięta i uparta. Ale… nie boisz się Filcha?

            Zawahałam się. Kolejny szlaban?

             - On też musi kiedyś spać – powiedziałam, przecząc swoim domysłom.

            Potter spojrzał na mnie z pewnego rodzaju zaciekawieniem, ale po chwili cofnął się puszczając mnie w korytarzu.

             - A więc w drogę. Panie przodem… A tego „boskiego” sobie zapamiętam!

 

 

            Szliśmy razem, ramię w ramię, korytarzami Hogwartu. Kroki stawiałam cicho i ostrożnie, co jakiś czas rozglądając się za potencjalnym zagrożeniem. A Potter? Potter szedł luzackim krokiem, z rękami w kieszeniach, co jakiś czas zerkając na mnie z niekrytym rozbawieniem. Nie obchodziło go to, czy spotkamy Filcha, czy nie. A te spojrzenia najbardziej mnie irytowały. Tym razem nie uległam i nie zapytałam, o co mu chodzi. Szłam dalej, dopóki Potter nie zatrzymał się na jednym z korytarzy. Prawie niczego tam nie było; żadnych drzwi, żadnych obrazów ani zbroi. Jedynie gobelin z Barnabaszem Bzikiem i trolami, ale co on mógł mieć wspólnego z Pokojem Życzeń? Rozejrzałam się zdezorientowana, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia, ale wreszcie zerknęłam niepewnie na Pottera. Czemu wyprowadził mnie na ten korytarz?

             - I? – spytałam zdezorientowana, patrząc jak chodzi wzdłuż jednej ze ścian, zamyślony nad czymś głęboko. – Znowu zapomniałeś? – spytałam ironicznie przypominając sobie sytuacje z tajnego przejścia, kiedy udawał sklerotyka.

            Milczał i wędrował dalej, w tę i powrotem, aż nagle na tej ścianie pojawiły się drzwi… Tak, naprawdę na ścianie pojawiły się drzwi! Zerknęłam niepewnie na Pottera. Przyglądał mi się intensywnie, wymagając jakiegokolwiek ruchu.

             - To tu?

             - A jak myślisz? – spytał z huncwockim uśmiechem, podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. – Panie przodem – powiedział już drugi raz tego dnia.

            Przechodząc przez drzwi nieufnie zaglądałam do środka. Znalazłam się w dużym pomieszczeniu, zaskakująco przypominającym Pokój Wspólny. Ciemnoczerwone ściany zdobiły ruchome plakaty drużyn quidditcha i kilka obrazów przedstawiających  martwą naturę. Na lewo od nas stał solidny kominek, przed nim czerwona kanapa i fotel, zaś przy ścianie znajdowały się łudząco znajome regaliki na książki. Ale były też różnice. W dalekim kącie widziałam barek z alkoholami, nie było schodów do dormitoriów, ani pojedynczych stoliczków dla uczniów, jedynie małe, niepozorne drzwi, jedne w odległym kącie, niedaleko barku a drugie pomiędzy dwoma komódkami.

            Zamrugałam zachwycona.

            Pokój Życzeń.

             - Podoba ci się? – usłyszałam głęboki głos tuż nad swoim uchem. Odskoczyłam do przodu i spojrzałam na Pottera z oburzeniem.

             - Ustalmy zasady: nie zbliżaj się do mnie, Potter. Jesteś naprawdę irytującą kreaturą pokroju egzystencjalnego, więc… Oj, za dużo, za mądrych słów. – Przerwałam z ironicznym uśmiechem, widząc jego zdziwioną minę. – Wybacz, do takich jak ty powinnam mówić prościej. Więc inaczej. Ja – powiedziałam, wskazując na siebie. – Ty. – Tym razem wskazałam na niego. – Daleko. – Rękami pokazałam duży dystans i spojrzałam na niego z wyczekiwaniem, niepewna, czy to zrozumiał.

             - No wiesz! Wiele dziewczyn marzy, żebym był…

             - Tak, wiem! – przerwałam mu, zirytowana jego arogancją. - Ale do mnie masz się nie zbliżać – zastrzegłam.

             - Ależ Evans… - powiedział, prawie mrucząc, wykonując powolne, prawie niezauważalne małe kroczki w moją stronę. Automatycznie zaczęłam się cofać, by utrzymać choć odrobinę dystansu między nami. – Przecież wiem, że wcale nie jesteś taka uparta. Pomyśl sobie ile dziewczyn będzie ci zazdrościło, kiedy dowiedzą się, że udało ci się umówić z Jamesem Potterem. Nie chcesz oglądać tych zazdrosnych spojrzeń? Tej zawiści? Tej…

            Nie mogłam się powstrzymać. W Sali rozległ się gorzki śmiech, na wpół ironiczny, na wpół wyśmiewczy. Jego argumenty były tak idiotyczne, słowa tak pełne arogancji…

            Otarłam udawane łzy wesołości i spojrzałam mu prosto w oczy pełne zaskoczenia.

             - Och, Potter, jesteś najbardziej zadufanym w sobie, rozpieszczonym dzieciakiem, jakiego kiedykolwiek znałam! – spojrzałam na niego z niekrytą pogardą.

             - A ty najbardziej oporną, rudą czarownicą, jaką kiedykolwiek znałem – powiedział i wykonał kilka powolnych kroków w moją stronę, których nawet nie zauważyłam, zaaferowana wyśmiewaniem Pottera.

             - A ty najbardziej wariackim i pokręconym palantem o idiotycznych, głupich lub okrutnych pomysłach, jakiego znam!

Zbliżył się o kolejnych kilka kroków, a ja dopiero teraz zrozumiałam, że należy się natychmiast cofnąć. Jakiś wewnętrzny alarm wołał: za blisko! Za blisko!

 - A ty… leżysz – powiedział to w tej samej chwili, kiedy ja wykonałam kilka energicznych kroków w tył. Wtedy moje nogi natrafiły na przeszkodę, a ja majestatycznym lotem upadłam w tył. Wprost na kanapę. Potter do mnie podszedł i nachylił się odgradzając drogę ucieczki. – I co teraz?

Zawahałam się, onieśmielona i niepewna do czego Potter jest zdolny.

 - Dystans… - powiedziałam zadziwiająco cicho.

 - Jest mały, ale mi to nie przeszkadza – na jego ustach pojawił się huncwocki uśmiech, kiedy jego głowa zaczęła zniżać się jeszcze bardziej. On chyba nie…? Przecież…! Na Merlina! On naprawdę chce mnie pocałować!

 - Potter, won! – odepchnęłam go z całej siły. Kiedy zrozumiał, że nic z tego wyprostował się niechętnie, choć z jego ust nie znikał ten arogancki uśmiech. Rękę, którą mi podał do pomocy we wstaniu, odepchnęłam i podniosłam się o własnych siłach.

Poprawiłam włosy i zerknęłam na niego wrogo.

 - Nigdy nie rób tego, co właśnie miałeś zamiar zrobić, bo oberwiesz! – zagroziłam profilaktycznie.

 - Założę się, że warto zaryzykować – bezczelnie się uśmiechnął, patrząc na mnie wyzywająco.

- Ty się tego nie dowiesz –spojrzałam na niego zaczepnie, jakby chcąc się upewnić, że nie śmie w to wątpić.

 - Miałaś być dla mnie miła! – zarzucił mi, całkowicie zmieniając temat.

Zaśmiałam się tylko ironicznie.

 - Do końca dnia. Już dawno po północy! Ja się wywiązałam. Teraz kolej na twoją część umowy: jak się tutaj wchodzi? Zaklęcie niewerbalne? Iluzja?

 - Miałem ci pokazać Pokój Życzeń. Nie ujawniać wszystkie jego tajemnice. Ja też się wywiązałem – uśmiechnął się bezczelnie, oczekując mojej reakcji.

 - Toż to podstawowa informacja! – krzyknęłam wyprowadzona z równowagi.

 - Której ty nie poznasz…

Zapadła chwilowa cisza. Ja nie wiedziałam co powiedzieć a on z tym pokrętnym uśmieszkiem wyczekiwał mojej reakcji. Cholerny Potter! Zawsze w jego słowach są aczyki! Wreszcie złapałam swoją torbę i ruszyłam szybkim krokiem do wyjścia.

 - Dokąd idziesz? – usłyszałam za sobą zaskoczony głos.

 - Daleko od ciebie! A o tym wejściu i tak się dowiem, nawet bez twojej pomocy! – powiedziałam i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Ruszyłam korytarzem, zbyt wzburzona, by uważać na ciche kroki i zbyt zirytowana, by wysłuchiwać Filcha. Jak ja go nie cierpię! Usłyszałam trzask drzwi i pospieszne kroki.

 - Nie chce mi się z tobą gadać, Potter – powiedziałam, nie odwracając się. – Jestem zmęczona, wracam do dormitorium i idę spać!

On tylko zrównał się ze mną krokiem.

 - Odprowadzę cię – rzekł, chowając ręce do kieszeni i wzruszając ramionami, jakby było mu to zupełnie obojętne.

Szliśmy w milczeniu. Ignorowałam go jak tylko mogłam, wiedząc, że drogo jest krótka, przecież Pokój Wspólny znajduje się na tym samym piętrze. Jeszcze trochę, trzy zakręty… O… Już tylko dwa… Przyspieszyłam kroku, marząc o tym, by znajdować się już w swoim łóżku, z dala od tego pacana. Ale nagle on złapał mnie za nadgarstek, pociągnął w swoją stronę i nim zdążyłam choćby pisnąć, zatkał mi usta dłonią. Wepchnięta w ciasną wnękę za jakąś starą, zardzewiałą zbroją, wyrywałam się z jego uścisku, ale on tylko  przytknął palec do ust, pokazując, bym była cicho. Kroki. Zbliżały się do nas. Nierówne, jakby ktoś kulał, dlatego byłam pewna, że to Filch. Coś we mnie się wyrywało i krzyczało, by Potter się odsunął, ale moje ciało zastygło w bezruchu. Lilyanne Evans, wylądowałaś w ramionach Pottera! Czułam jak głośno i szybko bije moje serce, czułam tą adrenalinę w swoich żyłach i już wiedziałam, dlaczego huncwoci wychodzą na swoje nocne eskapady. To poczucie przygody było naprawdę niesamowite.

Filch szedł powoli, mrucząc coś pod nosem. Kiedy mijał wnękę, w której się skryliśmy, przestałam oddychać, zamknęłam oczy i skuliłam się. Nie zauważy cię, nie zauważy cię, nie zauważy cię, nie zauważy cię, nie zauważy cię, nie zauważy cię, nie zauważy cię. Powtarzałam to jak mantrę, dopóki nie poczułam czyjegoś spojrzenia na sobie. Ostrożnie podniosłam wzrok. Potter patrzył na mnie z niekrytym rozbawieniem, a ja zrozumiałam, że kroki już dawno ucichły. Odepchnęłam go od siebie, odzyskując trzeźwość umysłu i pewnym krokiem, nie czekając na niego wyszłam z ukrycia. Wieża Gryffindoru była niedaleko, więc łudziłam się nadzieją, że Potter nie będzie mnie próbował dogonić. Właśnie: łudziłam się.

 - Zawsze musisz odchodzić tak bez słowa? – spytał, wyprzedzając mnie kawałek i zwracając się tyłem do korytarza tak, byśmy szli twarzą w twarz.

 - A co tu mówić? – mruknęłam pod nosem.

 - Ja wiem? Na przykład: dziękuje? Gdyby nie ja zginęłabyś z rąk Filcha – uśmiechnął się huncwocko. Dopiero teraz zrównał się ze mną krokiem, zwrócił się twarzą w prawidłowym kierunku i zaczął iść obok mnie. Pewnie nie ufał mi wystarczająco i myślał, że wpakuję go na jakąś kolumnę.

 - Było pozwolić mi zginąć – wzruszyłam ramionami.

 - E tam, lepiej, żeby twój dług rósł – spojrzał na mnie z iskrami prowokacji w oczach. -  Już dwa razy uratowałem ci życie. Pewnego dnia to sobie odbiję.

  - Odbijesz? W jaki sposób? – uniosłam wysoko jedną brew, poddając w wątpliwość jego słowa.

 - Ja wiem…cał… - Nim zdążył dokończyć zdanie już wiedziałam o co mu chodzi. Prychnęłam zirytowana, tym jak monotematyczny on jest. – Co jest? – zmarszczył brwi widząc moją reakcję.

 - Och, po prostu domyśliłam się jak planujesz to sobie odbić: całus, randka – powiedziałam rozdrażniona, nie szczędząc ironii i jadu w głosie. - Ale wiesz co Potter? Nie masz szans nawet na przychylne spojrzenie.

Doszliśmy do Grubej Damy, a ja od razu wypowiedziałam hasło i wbiegłam do pokoju wspólnego, nie czekając na tego oszołoma. Chciałam, żeby zostawił mnie w spokoju, raz na zawsze. Uwziął się na mnie i nie może się odczepić?! Jestem pewna, że tydzień temu nie pamiętał nawet mojego imienia.

 - Evans! Evans, czekaj! – zawołał mnie, a kiedy nie zareagowałam ( byle dostać się do dormitorium!) złapał mnie za nadgarstek i obrócił w swoją stronę. Niechętnie na niego spojrzałam.

 - Coś jeszcze?

 - Czemu jesteś do mnie tak wrogo nastawiona? Przecież nic ci nie zrobiłam? – spytał, a na jego twarzy nie było nawet śladu, tego wesołego uśmieszku. Tylko dezorientacja i szczera koncentracja.

Kolejne ironiczne prychnięcie wyrwało się z moich ust.

 - Nic mi nie zrobiłeś - prawda. Tylko wiedz, że przyjaźnie się ze Snapem, a on nie raz opowiadał mi o waszych „koleżeńskich spotkaniach”. Nie raz słyszałam też o twoich podbojach miłosnych lub o tym, jak walisz zaklęciami w każdego, kto powie niepochlebne słowo na twój temat. Nasłuchałam się wiele na twój temat i wiesz co ci powiem? Przez ten cały quidditch woda sodowa uderzyła ci do głowy! – Jad bił z moich słów, ale nie mogłam lub wręcz nie chciałam tego opanować. Zasłużył na to.

Zatkało go na chwilę, widziałam to, ale miałam nadzieję, że te słowa sprawią, że się ode mnie odczepi i wrócimy do poprzedniego stanu rzeczy: „Evans? Która to? Nie kojarzę”. Jak ja o tym marzyłam!

             - Taki jestem – uniósł ręce w geście bezradności. Mimo, że puścił moją rękę, chciałam dokończyć rozmowę, więc nie odchodziłam.  – Większości to nie przeszkadza.

             - Mnie tak – powiedziałam wrogo, splatając ręce na piersi.

             - Patrzysz na same moje wady, spójrz też na zalety – mruknął, trochę nieobecnym tonem, zakładając jeden z zabłąkanych na mojej twarzy kosmyków za ucho. Zignorowałam to i wciąż patrzyłam na niego wyzywająco.

             - Phi! Zalety?!

             - Tak! Jestem przecież lojalny wobec moich przyjaciół, zabawny, szarmancki, przystojny…

             - Skromny – wtrąciłam, unosząc sceptycznie brwi.

             - To też… uprzejmy, wesoły… - kontynuował swój wywód z huncwockim uśmiechem na ustach.

             - Och, skończ już! – przerwałam mu zirytowana. Taki narcyzm!

            Spojrzał na mnie z głębokim zainteresowaniem i jakimiś niebezpiecznymi iskrami w oczach.

             - A wiesz w czym jestem najlepszy? – uniósł wysoko jedną brew a w jego oczach pojawiło się wyczekiwanie.

             - W rozwalaniu zamku? – mruknęłam sceptycznie.

            Westchnął z rezygnacją i pokręcił głową z dezaprobatą.

             - Podpowiem ci. – Złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie. Zamarłam. A potem poczułam jego usta na swoich. Pierwsza reakcja? Szok. Druga? Zabić Pottera!

Odepchnęłam go od siebie i bez zastanowienia wzięłam solidny zamach, by po chwili usłyszeć głośny plask i poczuć w dłoni mocne pieczenie. Cholera! Za słabo!

 - Nienawidzę cię, Potter! – krzyknęłam głośno i wbiegłam po schodach do dormitorium dziewcząt, zostawiając go samego w Pokoju Wspólnym.

 

 

 

Ostrożnie otworzył drzwi, mając cichą nadzieję, że jego przyjaciele będą jeszcze spali. Phi! Nadzieja matką głupich!

 - Wreszcie! – krzyknął triumfalnie Łapa, zrywając się z łóżka. – I jak?! – spytał podekscytowany. James tylko przeszedł przez pokój i zamyślony rzucił się na swoje łóżko.

 - Chyba nie najlepiej – powiedział Remus znad jakiejś opasłej lektury.

 - Skąd taki głupi pomysł? – prychnął Black. Idea niepowodzenia huncwota w podrywie wydawała mu się sama w sobie absurdalna.

 - Z wielkiego czerwonego śladu na policzku naszego kumpla – odparł tamten, co wywołało natychmiastową reakcję Syriusza. Doskoczył do łóżka Jamesa i z wielkim przejęciem przyjrzał się jego twarzy.

 - Stary! Co ona ci zrobiła?! – krzyknął z niekrytym przerażeniem.

 - Spoliczkowała, jak mniemam – znów wtrącił się Lupin, próbując powstrzymać mały uśmieszek rozbawienia.

 - Nie wymądrzaj mi się tutaj – warknął Black i znów zwrócił się do lekko kontuzjowanego Pottera. – Co się stało?!

Ten tylko uniósł się na łokciach i ze zmarszczonymi brwiami i lekką fascynacją w głosie stwierdził:

 - Ona chyba naprawdę mnie nie trawi…

 - Kto? – zdziwił się Łapa.

Rogacz tylko spojrzał na niego z wyrzutem, jakby popełnił niezmierną gafę swoją niedomyślnością.

 - Evans, durniu – mruknął zamyślony.

 - Co? – roześmiał się z ulgą Syriusz, szczęśliwy, że jest to jedyny powód dziwnego zachowania jego przyjaciela. – Stary, przecież obaj znamy się na dziewczynach – spojrzał na niego z politowaniem, próbując go utwierdzić w absurdalności idei, że jakakolwiek dziewczyna mogłaby go nie chcieć. – Pokokietuje się, powie, żebyś ją zostawił w spokoju, że nie masz u niej szans, ale w głowie już widzi kolor firanek w waszym domu.

James energicznie się podniósł i usiadł obok przyjaciela.

 - Ale nie ona… Dziś jasno dała mi znać, że mnie nie cierpi – uśmiechnął się lekko, jakby była to najlepsza rzecz, która przydarzyła mu się tego dnia.

 - W jaki sposób dała ci znać?

 - Wytknęła mi wszystko, co jej we mnie nie pasuje, spoliczkowała i powiedziała wprost, że mnie nienawidzi – spojrzał z uśmiechem na Blacka, wyczekując u niego jakiejkolwiek reakcji.

Ten jednak siedział bez ruchu, zbyt wstrząśnięty zasłyszanymi informacjami. Czy to możliwe, by jakakolwiek dziewczyna odmówiła huncwotowi? Nie! Rogacz musiał coś schrzanić! Ale nie na to teraz czas…

 - Co masz zamiar teraz zrobić? – wreszcie się otrząsnął. – Wycofujesz się?

James spojrzał na niego zdezorientowany.

 - Coś ty? Nie poddam się! W końcu musi się do mnie przekonać – dodał, pewien swego.

            Łapa tylko prychnął. Nie wierzył w powodzenie jego misji.

 - Stary, ona przyjaźni się ze Smarkerusem! Musi być jakąś straszną dziwaczką, nic dziwnego, że ci odmówiła! Odpuść sobie!

 - Nie mam zamiaru, póki się ze mną nie umówi!

 - Przecież wiesz, że z tym typem sobie nie poradzisz… - spróbował przemówić do rozsądku Pottera, ale zagrał tylko na jego ambicjach. James milczał, co było jasnym znakiem, że nie ma zamiaru przyjmować słów Syriusza do wiadomości. Black zrozumiał aluzję. - Masz przerąbane… - mruknął, patrząc na przyjaciela ze współczuciem.

 

 

 

Wbiegłam do pokoju w stanie furii, z całej siły zatrzaskując za sobą drzwi. Dopiero po chwili zrozumiałam, że światło jest zgaszone, a moje przyjaciółki zapewne śpią. Zaklęłam cicho, wściekła na Pottera za jego bezczelność i na siebie, za swoją głupotę. Zastygłam na chwilę nasłuchując jakichkolwiek odgłosów. Cisza. Uspokojona, ruszyłam przed siebie, pozwalając, by kolejna fala gniewu napełniła mnie do cna. Szłam szybkim krokiem do swojego łóżka i wtedy potknęłam się o coś, co później uznałam za skórzaną torbę. Nim znów zdążyłam choćby zakląć, poleciałam wprzód lądując na twardej niewygodnej posadzce. Wywołałam mnóstwo rabanu i kiedy, leżąc na podłodze, jęczałam jak głupia, usłyszałam cichy zaspany głos Dorcas:

 - Lily?

Miałam ochotę wypuścić ze swoich ust wiązankę przekleństw, patrząc na to jak okropny jest ten wieczór. Ale zaburzyłoby to spokój mojej przyjaciółki, więc powiedziałam tylko.

 - Tak, to ja. Nie chciałam cię budzić, przepraszam. Śpij już. – Użyłam jak najspokojniejszego tonu, starając się nie wzbudzić jej podejrzeń. Chyba się udało, bo po chwili usłyszałam ciche „okej”, a potem zapadła trwała cisza.

Odczekałam jeszcze chwilę, by mieć pewność, że nikogo więcej nie obudziłam i wreszcie doczołgałam się do swojego łóżka. Zasłoniłam zasłony i przebrałam się w piżamę. Wreszcie, gdy przyłożyłam głowę do poduszki, zaczęłam myśleć nad dzisiejszym dniem. Dużo wrażeń. I okropne zakończenie.

Z moich oczu pociekły łzy, a palce mimowolnie dotknęły spierzchniętych warg. Jak on mógł to zrobić? Bez mojego pozwolenia, nawet choćby pytania o zgodę. Ot tak, uznał, że każda dziewczyna musi tego chcieć. Do cholery jasnej, mój pierwszy pocałunek został skradziony – tak, owszem skradziony, bo dobrowolnie go nie oddałam – przez Pottera! A on nawet nie pomyślał, że dla mnie to może być coś ważnego. Narastała we mnie fala złości i goryczy, a słone łzy płynęły jeszcze obficiej.

Najgorsze jest to, że chyba naprawdę nienawidziłam Jamesa Pottera.

A zawsze wierzyłam, że nie potrafię nienawidzić.

Aż do dziś.