Za oknem była późna noc. Ciężkie krople
deszczu głośno uderzały w spłowiałe parapety okien, kiedy w prawie opustoszałym
pokoju wspólnym rozgrywała się wyrównana walka szachowa między mną a Kate.
Zmęczona partią, szukałam możliwości, by jak najszybciej ją zakończyć. Nie
miałam siły, byłam zestresowana szkołą i chciałam iść spać.
-
Katieeee – ziewnęłam. – Może dokończymy to jutro?
- Nie
ma mowy! Wreszcie zaczęłam wychodzić na prostą. Może jeszcze wygram!
- Ale
możesz wygrać jeszcze jutro. Proszę!
- A
co jeśli jutro nie będę już miała takiego szczęścia, albo świeżego umysłu?
Idzie mi zaskakująco dobrze! – upierała się.
Skupiłam się więc na grze, ale piony
rozmazywały się przed moimi oczyma. Potrząsnęłam głową, zamrugałam kilka razy i
jeszcze raz spróbowałam przeanalizować sytuację na planszy. Nie mogłam.
-
Dobra, dosyć tego. Poddaje się! – na potwierdzenie swych słów przewróciłam króla*.
– A teraz idziemy spać!
-
Nie! Tak się nie liczy! Pozbawiasz mnie satysfakcji zwycięstwa! – zaczęła
wykłócać się, niczym małe dziecko, Kate stawiając mojego króla z powrotem do
pionu.
-
Błagam cię, Katie, daj mi spać! – byłam na skraju rozpaczy.
- Ale
Lily… - wydęła wargi w niemej prośbie, tej najbardziej niewinnej istoty.
Uległam. Grałyśmy dalej do pierwszej w nocy.
Za każdym razem, gdy wykonywałam głupi lub samobójczy ruch, pełna energii Kate
cofała moją figurę i nakazywała mi pomyśleć. Nie miałam siły, naprawdę.
Wreszcie, gdy przegrałam, a moja
przyjaciółka wydała tryumfalny okrzyk miałam chęć krzyczeć razem z nią, choć
raczej coś o treści: „Tak! Wreszcie! Spać!”.
-
Szczerze mówiąc myślałam, że nigdy nie skończymy – odezwała się Kate podczas
zwijania planszy. – Miałam zamiar jeszcze sprawdzić wypracowanie dla
McGonagall, ale o tej porze chyba sobie odpuszczę.
Z moich rąk wypadł czarny skoczek.
Zignorowałam go jednak i wbiłam swój wzrok w Kate.
-
Jakie wypracowanie? – spytałam ostrożnie.
- Nie
pamiętasz? McGonagall zadała niedawno. Mówiła nawet, że jeśli ktoś nie będzie
go miał dostanie szlaban, choć to pewnie było czcze gadanie – powiedziała
dziewczyna nawet nie podnosząc wzroku znad zwijanej planszy.
-
Kate, ja go nie zrobiłam – zaczęłam panikować. – Co teraz będzie? Nie mogę
dostać szlabanu, przecież do tej pory miałam całkiem niezłą kartotekę. A teraz
coś takiego tuż przed SUM-ami! – przestałam nad sobą panować (zapewne przez
zmęczenie…).
Kate zaczęła się krztusić.
- Nie
wierzę! Ty, wybitna uczennica, a zarazem faworyta wszystkich nauczycieli nie
zrobiłaś pracy domowej? – krztuszenie okazało się być próbami powstrzymania się
od wybuchnięcia śmiechem.
-
Przestań! Zapomniałam, zdarza się każdemu – w moim głosie wciąż było słychać nutki
paniki, ale postanowiłam wrócić na tor racjonalnego myślenia. – Nie oddałaś
książek, z których korzystałaś podczas pisania, do biblioteki, prawda?
Brunetka zastanowiła się chwilę, po czym
odparła:
-
Nie, chyba zostały u mnie pod łóżkiem. Poczekaj, sprawdzę i przy okazji
przyniosę Ci pergamin i pióro.
Wróciła po dwóch minutach z dużą torbą na
ramieniu. Bez słowa podała mi ją i obie usiadłyśmy przy stoliku. Było tam
wszystko, czego potrzebowałam: kałamarz, pergamin, pióro i książki. Już
chciałam wziąć się za pisanie, ale zrozumiałam, że Kate wciąż siedzi
naprzeciwko mnie.
Zerknęłam na nią niepewnie.
-
Chcesz tutaj zostać? – zdziwiłam się.
- A
co ty myślałaś, że zostawię cię tutaj samą? – wyglądała na równie zaskoczoną co
ja.
-
Dziewczyno, jest wpół do drugiej. Chociaż ty się wyśpij! Ja sobie spokojnie
poradzę!
-
Żartujesz! A jakbyś miała jakieś pytania? – spojrzałam na nią sceptycznie. -
Albo zasnęła z piórem w ręku! – to było o dużo bardziej prawdopodobne. - Potrzebny jest tu ktoś do kontroli, a ja się
świetnie nadaję.
-
Kate, ja sobie poradzę, a ty pójdziesz spać. Koniec dyskusji – na potwierdzenie
swych słów wstałam i zaczęłam odprowadzać ją do schodów.
Na początku była zirytowana, potem
zawiedziona. Wreszcie na jej ustach pojawił się niebezpieczny uśmieszek. Zdecydowanie
najgorsza opcja.
-
Dobranoc, Lily – zaświergotała i pobiegła na górę.
Zasiadłam do stołu i po raz ostatni z
niepokojem zerknęłam na schody. No nic. Zobaczy się co wymyśliła.
Otworzyłam książkę na odpowiednim rozdziale,
zanurzyłam pióro w kałamarzu i zawiesiłam je nad pergaminem, zastanawiając się
jak ubrać wiedzę w słowa. Już miałam zacząć pisać, kiedy usłyszałam głośny
tupot stóp.
-
Lily, ja nieszczęsna! Nie mogę spać! – usłyszałam Kate nim dane było mi ją
ujrzeć. – Jestem pewna, że tylko ogień z kominka i wygodna kanapa pozwolą mi
zasnąć. Ale gdzie ja mogę takowe znaleźć? – zasiadła na kanapie przed kominkiem
udając zastanowienie.
-
Wariatka – mruknęłam nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Dziękuję ci bardzo,
Katie, że chcesz ze mną zostać. Doceniam to, naprawdę. Ale lepiej będzie, jeśli
się wyśpisz.
-
Boże, jakaś ty uparta! Nie słyszałaś? To powtórzę! Nie. Zostawię. Cię. Jeśli
mam spać, to będę spała tutaj. Dobranoc. – położyła się na kanapie i zamknęła
oczy.
Przyglądałam się jej przez chwilę z miejsca
przy stole. Wreszcie wstałam i weszłam po schodach do naszego dormitorium. Koc
znalazłam na górnej półce szafy. Gdy stanęłam z powrotem przed Kate, spała już
mocnym snem z lekko rozchylonymi ustami. Uśmiechnęłam się delikatnie i
szczelnie ją okryłam.
W końcu usiadłam do wypracowania.
Zegar w pokoju wspólnym wskazywał trzecią, a
ja w swym zmęczonym mózgu próbowałam zlepić jakiekolwiek sensowne zdanie.
Niewiele pozostało mi do napisania, ale w środku nocy, dla przemęczonego umysłu
„niewiele” to zdecydowanie za dużo.
Odłożyłam pióro i po raz kolejny przetarłam
lepiące się oczy.
Wiedziałam, że wystarczyłby łyk kawy, bym na
nowo stanęła na nogi. Ale skąd wziąć kawę o tej porze? Automatycznie pomyślałam
o moich kolegach z roku, którzy nie mieli zapewne takich problemów. Och, tak.
Huncwoci na wszystko mieli swój sposób. A w takich chwilach ja, Lily Evans,
żałowałam, że się z nimi nie przyjaźnie. Ba, nawet nie koleguje.
Potrząsnęłam głową i na nowo wzięłam pióro
do ręki.
O czym ja myślę?
Dumna z siebie, postawiłam kropkę po
ostatnim zdaniu. Skończyłam. Zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby i wtedy
właśnie do moich uszu doszły dziwne hałasy zza portretu. Jakby… przytłumione
głosy?
Wyciągnąwszy z kieszeni różdżkę, podeszłam
na palcach do przejścia i przyłożyłam ucho do portretu.
-
Gdzie ona polazła? Obiecała, że tutaj zostanie – usłyszałam męski głos
przyciszony do szeptu. Ktoś był wściekły.
-
Gdzie ona jest, mnie nie obchodzi. Pomyśl raczej, co my ze sobą zrobimy.
-
Stary, poszła pewnie na jakąś nocną imprezę na innym obrazie i zapomniała.
Dobra, przenocujemy w Pokoju Życzeń…
Pokój Życzeń. Mimowolnie przysunęłam się
bliżej drzwi. Czytałam o nim nie jedno, a ci chłopcy wiedzieli gdzie on jest.
Domyśliłam się z łatwością, że muszą to być huncwoci. A jeśli zaraz odejdą…
Otworzyłam energicznie portret.
-
Pokój Życzeń?
Wszyscy czterej spojrzeli na mnie z
zaskoczeniem. Nie dziwię im się; środek nocy, a ich ktoś podsłuchuję pod
portretem Grubej Damy.
-
Evans, co ty tutaj robisz? – z ust Syriusza Blacka padło męczące ich wszystkich
pytanie.
-
Legalnie spędzam noc w pokoju wspólnym – odparłam spokojnie. – A wy?
-
Nielegalnie spędzamy noc poza pokojem wspólnym – bez wahania odparł Potter. –
Wpuścisz nas?
Nim zdążył minąć mnie w przejściu, stanęłam
mu na drodze.
-
Mówiliście o Pokoju Życzeń– od zawsze byłam ciekawa co kryje hogwart, a oni
znali prawie wszystkie jego tajemnice.
-
Zdawało ci się, Evans – Syriusz nawet nie zająknął się wypowiadając to
kłamstwo.
- Nie
zdawało mi się, Black – nie zdołałam powstrzymać wrogiego tonu w swym głosie.
- Evans,
wpuść nas do tego pokoju… - w jego głosie pobrzmiewała groźba, a niedokończone
zdanie ciążyło w powietrzu.
-
Albo co? – spytałam zaczepnie.
Przez krótką chwilę milczał. Nie wiedział co
odpowiedzieć, czy może ugryzł się w język, by nie padło tu za dużo słów, nie
wiem. Zamiast niego odpowiedział James, a gdy się odezwał, w jego głosie
pobrzmiewała pewność zwycięstwa.
-
Dbasz o swoją reputację, prawda? -
powiedział wykonując powolne kroki w moją stronę. - A co by było, gdyby cała
szkoła się dowiedziała, że śledziłaś nas, huncwotów, bo do jednego z nas pałasz
skrytym uczuciem? Powiedzmy, do Petera… Jesteś tak szaleńczo zakochana, że nie
chcesz swojego ukochanego spuszczać z oka, aby mieć pewność, że cię nie
zdradzi, ani nie zrobi sobie krzywdy – na jego twarzy pojawił się kpiarski
uśmiech. Nie mówił on: „Nie masz szans, mała”, ale: „Teraz twój ruch, Evans.
Zaskocz mnie”.
Peter się zarumienił. A ja miałam chęć
zaśmiać im się w twarz. Naprawdę myślał, że postraszy mnie plotkami! Ale chciałam też dalej się z nimi bawić. Przyznam
szczerze, jestem niezłą aktorką. Zazwyczaj, gdy kłamię, wszyscy mi wierzą.
Dlatego pozwoliłam, by moja twarz ukazała
różne emocje. Najpierw zaskoczenie, potem niedowierzanie, wreszcie strach.
- Wy…
nie… nie zrobilibyście tego, prawda? – zająknęłam się. Ten triumf w ich oczach
napawał mnie chęcią, by grać w to dłużej i wreszcie, w odpowiednim momencie,
wyłożyć karty na stół.
Potter wykonał jeszcze jeden krok, aż
wreszcie stał naprzeciwko mnie. Jego oczy z uporem wpatrywały się w moją twarz,
jakby chciał coś z niej wyczytać. Zerknęłam na niego, również próbując wykryć
coś w najmniejszym drgnięciu mięśni. Nic. To źle. Nie dojrzałam w jego oczach,
tak ważnego w tym momencie, zawodu. A przecież powinien tam być; Potter miał
przecież nadzieję trafić na godnego przeciwnika, a ja się wycofałam. Nie
wierzyłam, że mógłby cokolwiek dojrzeć w mojej twarzy. Nie zna mnie. Nie wie co
potrafię. Problem jest taki, że ja również nie znam jego.
Czyżbym znalazła godnego przeciwnika?
Stałam i czekałam na jego błąd lub
jakiekolwiek słowo, wskazujące na to, że się nabrał. Gdy się odezwał poczułam
się, jakby całe powietrze ze mnie uszło.
- Nie
poigrywaj ze mną, Evans…
Zwątpiłam. W siebie, swoje umiejętności, w
siłę, którą zawsze sobą reprezentowałam. To wszystko nagle zniknęło, a ja na
sekundę odkryłam się przed nimi. Reszta tego nie zauważyła, ale Potter nie
spuszczał ze mnie oka. Widział to chwilowe niedowierzanie i rezygnacje, które
ujawniały moje oczy, twarz.
Sekunda.
Wystarczyła.
Na jego twarzy pojawił się triumfalny
uśmiech. Zwyciężył tą krótką, prywatną bitwę.
Ale oprócz nas był tutaj też Syriusz, Remus
i Peter. Oni nie musieli kryć się z emocjami. Byli ciekawi tego, co się przed
chwilą wydarzyło. Krótkiego pojedynku, który sprawił, że tej nocy James Potter
pomyślał o Lily Evans, nie jak o kujonowatej koleżance z roku, którą można w
sobie rozkochać krótką wymianą zdań, ale jako o… dziewczynie. Zaciekawiła go. I
mimo, że podrywał różne dziewczyny, czasami nawet próbował swych umiejętności
na niej, nigdy nie pomyślał sobie, że mógłby naprawdę zdobyć Lily Evans.
Aż do tego wieczora.
* Przewrócenie króla w szachach symbolizuje
rezygnację gracza z gry. „Poddaję się”.
Podoba mi się ta akcja. Niewiele opowiadań o Lily zawiera jakąś rzeczywistą argumentację zainteresowania Jamesa, czy w ogóle sensowny początek całej tej akcji. Tobie się udało przedstawić kluczowy moment ciekawie i realistycznie, gratulacje :)
OdpowiedzUsuńAstrea