Gdy się obudziłam, byłam wyjątkowo wypoczęta, ale nie miałam zamiaru wstawać.
Wyciągnęłam nogi spod kołdry, bo było mi za gorąco, i przewróciłam się na drugi
bok. Wierciłabym się jeszcze długo, gdybym nie zrozumiała faktu, że słońce jest
zdecydowanie za wysoko na horyzoncie. Skąd to wiedziałam? Otóż zegarek na mojej
szafce nocnej wskazywał 14:27. Zerwałam się szybko z łóżka, przytrzymując się o
ścianę, ponieważ zakręciło mi się w głowie. Gdy zawroty przeszły i już
zrozumiałam, że dziewczyn nie ma w dormitorium, podbiegłam do szafy i
wyciągnęłam z niej szatę szkolną, przypominając sobie wczorajszą sytuację. Próba
pojedynku, rada Seva i eliksir.
Westchnęłam. Musiałam to zostawić za sobą. Przeszłość. Wczoraj. Piątek, a dziś jest sobota - nowy piękny dzień... Sobota?! Tym razem pozwoliłam sobie na westchnienie ulgi i cichy śmiech. Nie ominęłam lekcji! Całe szczęście! Uznałam, że czas pomyśleć i wszystko poukładać sobie w głowie.
Mamy godzinę 14:30. Jeśli się pospieszę, jest szansa, abym zdążyła na obiad. Dziewczyny, zapewne już tam były. Złapałam szybko ciuchy i zamknęłam się w łazience. Krótki zimny prysznic na rozbudzenie, parę machnięć szczotką, umycie zębów i byłam gotowa, by wybiec z dormitorium na obiad. Pędziłam, na złamanie karku, przez korytarze hogwartu, ale zdążyłam. Tworzona 24 godziny pustka w żołądku dawała o sobie znać, głośnym burczeniem. Zadowolona zasiadłam do stołu.
Po obiedzie zaczęłam poszukiwania przyjaciółek. Nie było ich w bibliotece, pokoju wspólnym, na błoniach, ani u nas w dormitorium (miałam nadzieję, że może tam wróciły). No cóż, dzisiejszy dzień spędzę w samotności. Złapałam płaszczyk, szalik i czapkę w barwach gryffindoru i wybiegłam na szkolne błonia.
Mimo że, było zimno i wietrznie stałam tam, wpatrując się w jesienny krajobraz. Spacerowałam zastanawiając się, jak pięknie muszą wyglądać hogwardzkie błonia zimą. Postanowiłam pozwiedzać trochę te tereny. Były ogromne, a ja chciałam poznać jak najwięcej ciekawych miejsc.
Najpierw spacerowałam wzdłuż jeziora. Znalazłam tam przyjemny zakątek, osłonięty gałęziami wierzby płaczącej. Było to ukryte, odludne miejsce, gdzie można by posiedzieć, pomyśleć. Spędziłam tam pół godziny, wpatrując się w niezmąconą niczym taflę. Dawno już nie miałam możliwości siedzieć w miejscu i po prostu nic nie robić. To była przyjemna odmiana. Gdy wreszcie skostniałam z zimna, postanowiłam ruszyć na przód. Przecież dopiero zaczęłam.
Następne ciekawe miejsce znalazłam dwie godziny później. Zmęczona i zmarznięta, zdemotywowana brakiem odkryć, postanowiłam odpocząć. Rozejrzałam się. Niedaleko stał wielki kamień; idealne miejsce na postój. Ruszyłam w jego stronę, lekko powłuczając nogami ze zmęczenia. Gdy do niego doszłam, zamiast usiąść, stanęłam jak wryta. Kamień znajdował się nad stromą skarpą, dookoła której roztaczał się czarujący widok. Potok, mający swoje źródło w niedalekich górach, zielony las, zupełnie inny niż ten Zakazany, obok szkoły i polana z oczkiem wodnym pełnym lilii. Cóż, wspominając o tych cudach należy też pamiętać o ogrodzeniu, stojącym tuż przede mną. Westchnęła patrząc na ten raj na ziemi, na wyciągnięcie ręki, a jednak tak daleko.
- Piękny widok, prawda? - usłyszałam za sobą głośny, trochę już znajomy głos. Wystraszona, odwróciłam się energicznie.
Przede mną stał olbrzymi (dosłownie - olbrzymi), brodaty mężczyzna. Znałam go tylko z widzenia; to z nim przepływaliśmy łódkami przez jezioro, czasem mijałam go na błoniach, lub hogwarckim korytarzu. Nie wiedziałam do końca kim on jest, ale ufałam mu; w końcu pracował w hogwarcie.
- Tak, piękny - odparłam trochę niepewnie, dyskretnie mu się przyglądając.
- Och, pardon. Nie przedstawiłem się. Rubeus Hagrid - klucznik i gajowy hogwartu. - wyciągnął w moją stronę wielką dłoń, uśmiechając się ciepło. Poczułam się trochę pewniej. Uścisnęłam ją.
- Lily Evans. Uczennica pierwszego roku w Gryffindorze - odwzajemniłam uśmiech.
- Miło poznać. Co siedzisz tu sama, zamiast korzystać z wolnego dnia z kumplami?
- Może to śmiesznie brzmieć, ale nie mam pojęcia gdzie się podziały moje przyjaciółki. Gdy się obudziłam nikogo nie było już w dormitorium, a przecież musiałam się jakoś sobą zająć... Więc postanowiłam zwiedzić hogwardzkie błonia - uśmiechnęłam się szeroko.
Przy tym olbrzymie, mój nastrój diametralnie się zmienił na bardziej pogodny. Opowiedziałam mu o Dorcas, Ann i Kate. Potem wspomniałam o huncwotach.
- Huncwoci?! Oj, znam tych huliganów. Czasem wpadają do mnie na herbatkę, poopowiadać o swoich nowych żartach. Kiedyś podobno, podrzucili jakiejś bidnej dziewczynie, chochlika konwalijskiego do torby. Opowiadali, że jak się na nią rzucił to nie dość, że podarł notatki, to jeszcze, cholibka, wylał jej atrament na włosy. - wybuchł śmiechem. - Chciałbym zobaczyć jej minę!
- Była niezbyt wesoła. A oprócz notatek, to coś podarło mi jeszcze ciuchy. Spóźniłam się na lekcje, bo musiałam się przebrać, a na dodatek straciliśmy 50 punktów za brak moich wszystkich prac domowych. Zamiast do nich wszyscy mieli pretensje do mnie, za stracone punkty. Powiedzieć, że byłam niezadowolona to niedomówienie.
- Ocho, widzę że masz co opowiadać. Wiesz co Lily, miło mi się z tobą gada, ale coś chłodnawo się robi. Co ty na to, by wstąpić do mnie na herbatkę. Poczęstowałbym cię ciasteczkami własnej roboty i poznałabyś mojego psiaka, Mordę. Jest dość stary, ale zabawna z niego psina - rzekł Hagrid.
- Skąd takie dziwne imię - Morda? - zdziwiłam się.
- Krótka historia. Wiesz, choilbka, on ma bardzo wrażliwy nos. Wyczuje wszystko. Próbowałem go nazwać Nochal, Niuchacz, Wąchacz, ale na nic nie reagował. Pewnego razu jak szczekał, cholibka, przez całą noc, próbując go uciszyć krzyknąłem, żeby już nie kłapał tą swoją mordą. I przestał. Cholibka, okazało się, że reaguje tylko na imię Morda. To tak go nazwałem - zakończył.
- Musi być z niego temperamentny zwierz... Wiesz Hagridzie z chęcią wpadnę do ciebie na herbatę, ale już chyba nie dziś, bo zaraz będzie kolacja. Obiecuję, że wpadnę w niedziele. Mogą przyjść też moje koleżanki? Jestem pewna, że one z chęcią cie poznają.
- Jasne, wpadaj z kim chcesz. Mieszkam w tej chatce na skraju lasu. Łatwo znajdziesz, bo zawsze z komina dym leci i światła się palą. Ciasteczek dorobię. - uśmiechnął się na samą myśl o możliwości zrobienia kolejnej serii wypieków. - A wiesz, ostatnio znalazłem taki przepis...
I w ten sposób spędziliśmy drogę do zamku; rozprawiając o kulinariach. On opowiadał o jego ulubionych ciasteczkach z kruszoną czekoladą, ja o przepisie mojej mamy na ciasteczka maślane. Rozmawialiśmy o bzdetach, a mimo to między nami zawiązywała się kumpelska więź. Nie mogłam, dzisiaj poznanej osoby, nazwać przyjacielem, to by obniżało znaczenie tego słowa, ale jego prostoduszna szczerość sprawiała, że każdy darzył go sympatią.
Gdy doszliśmy, wielka sala była prawie w całości pełna. Pożegnałam się z Hagridem i udałam w stronę miejsc zajętych przez Gryffindor, a dokładniej trzy gryfonki i czterech gryfonów z pierwszego roku.
- Lily! Boże Święty! Gdzieś ty była?! - krzyknęła Kate.
- "Boże Święty"?! - zdziwił się Syriusz - Lily właśnie odebrałaś mi ksywkę! - dodał oburzony.
Dorcas wywróciła oczami i spojrzała na mnie wyczekująco.
- Nawet nie wiesz co my przeżyłyśmy. Wróciłyśmy do dormitorium po obiedzie, a ciebie nie było w łóżku. Przeszukałyśmy całą szkołę, a ty zapadłaś się pod ziemię. Więc? Tłumacz się młoda panno. - rzekła z miną, której nie powstydziłaby się nawet McGonagall.
Wzruszyłam ramionami.
- Co tu tłumaczyć? Byłam na błoniach. Zwiedzałam hogwardzkie cuda natury. Poznałam Hagrida, gajowego...
- Poznałaś Hagrida? - wciął mi się wpół zdania Potter.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-
Owszem, jest bardzo miły. Nawet umówiłam nas na herbatkę i ciasteczka w
niedzielę do niego. Nas, czyli mnie i dziewczyny - uściśliłam, widząc zdziwione
spojrzenia huncwotów.
- Herbatę robi wybitną, ale ciasteczek bym u niego nie ryzykował - wtrącił Black. - Twarde jak kamień. Nawet Peter nie podołał - zaśmiał się na widok rumieńca na twarzy blondyna.
- Nie mogą być takie złe... - próbowałam bronić nowego znajomego.
- Nie. Są gorsze - zaśmiał się Potter. Zaraz dołączył do niego Syriusz.
- Przestańcie - przerwałam im. - W każdym razie mam jutro zaplanowany cały dzień. Najpierw lekcje, potem obiad, chwila przerwy i wizyta u Hagrida.
- Mówiłaś, że umówiłaś nas na niedzielę - zdziwiła się Ann.
- No właśnie... - zawahałam się. Do głowy przyszła mi irracjonalna myśl, by upewniać się, czy na pewno po sobocie jest niedziela.
- Ale przecież jutro jest poniedziałek - powiedziała niepewnie Kate.
- Co!!! - prawie krzyknęłam.
Skoro jutro jest poniedziałek, to dziś jest niedziela! Ale ja poszłam spać w piątek. Co z sobotą?! Kate jakby czytała mi w myślach.
- Lily, przespałaś całą sobotę - zaczęła mi wyjaśniać. - Mówiłam ci, żebyś wzięła kilka kropel eliksiru, a ty wypiłaś prawie połowę butelki. Zasnęłaś jak kamień.
- Ale... moje prace domowe... ja... na jutro... - jąkałam się, choć w środku krzyczałam ze swojej głupoty. Nic dzisiaj nie zrobiłam, myśląc że mam jeszcze całą niedziele. A niedziela właśnie mija!
- Spokojnie, napij się soku, pomożemy ci. My już napisałyśmy nasze wypracowania, więc będziesz mogła... no wiesz... trochę się powzorować... Damy radę. Zjadłaś?
Pokręciłam głową. Nałożyłam sobie szybko jakąś sałatkę i w kilku machnięciach widelcem sprawiłam, że znalazła się w moim żołądku. Wstałam z miejsca i wybiegłam z sali udając się do swojego dormitorium.
Zaczęłam od wypracowania z transmutacji, zaraz z pomocą przyszły dziewczyny podając odpowiednie informacje i poprawiając moje błędy. Potem eliksiry. Poszło łatwo i szybko, bo znałam zagadnienie na pamięć; wiele razy czytałam o eliksirze lepkich oczu. Po prostu sprawiał, że nie można było otworzyć oczu. Nic ciekawego. Potem zajęłam się obroną przed czarną magią. Tu było podobnie ja z transmutacją, ale udało się. Około godziny 23.00 skończyłyśmy.
- Rany, jestem wam taka wdzięczna! Udało się! Nie wiem jak wy, ale ja, mimo że przespałam dwie doby, idę spać. Jestem wykończona.
Wszystkie po kolei zajęłyśmy łazienkę. Byłam tak zmęczona, że prawie zasnęłam pod prysznicem, ale zmusiłam się, by dotrzeć do swojego łóżka i dopiero tam padłam wyczerpana. Wymieniłyśmy zaspane "branoc" i zgasiłyśmy światło. Przed zaśnięciem, przez głowę przeszła mi jedna, jedyna myśl.
To będzie trudne siedem
lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz