wtorek, 11 grudnia 2012

18. Konfrontacje i informacje cz.1


         Siedziałam właśnie przy stole, w trakcie kolacji w Wielkiej Sali, kiedy od stołu wstał profesor Dumbledore. Spokojnym gestem uniósł w górę obie dłonie, by uciszyć całą salę. O dziwo, ludzie posłuchali; przez salę przeszła fala głośnego szumu (wszyscy wszystkich uciszali), by wreszcie zapadła głęboka, prawie namacalna cisza. Ludzie wpatrywali się z wyczekiwaniem w dyrektora, a on uśmiechając się ciepło rozpoczął przemowę:
          - Drodzy uczniowie! Zaraz pozwolę wam wrócić do jedzenia i rozmów, jednak najpierw muszę coś ogłosić. Jak wiecie, niedługo mamy Noc Duchów… - Na Sali wybuchł głośny, spontaniczny aplauz, jednak profesor przeczekał go jedynie z małym, dobrodusznym uśmieszkiem. Kiedy wszyscy się uspokoili, kontynuował: - Tak, już widzę, że wiecie o co chodzi… W każdym bądź razie, podczas uroczystej kolacji będzie miał miejsce koncert naszego szkolnego chóru i wiele innych, równie ciekawych atrakcji. Niestety potrzebny będzie komitet organizacyjny, który dopilnuje menu na ten wieczór, zajmie się przystrojeniem całej Sali i oczywiście zapewni wszystkim dobrą zabawę. Wszystkich chętnych do planowania tych atrakcji zapraszam jutro po lekcjach do gabinetu profesor McGonagall. A teraz kontynuujcie posiłek – puścił nam oczko z tym niezmiennym, dobrodusznym uśmiechem i usiadł na swoim miejscu.
         Na sali na powrót zapanował gwar. Niektórzy zaczęli rozważać dołączenie do komitetu, inni po prostu zignorowali oświadczenie i wrócili do dawnych śmiechów.
          - Dziewczyny! I co? Zapisujemy się? – spytała podekscytowana Kate.
          - Nie wiem. To będzie mnóstwo pracy… - Dorcas zmarszczyła brwi.
          - I spora odpowiedzialność – dodałam.
          - Tym bardziej!
          - Słuchajcie, mamy czas do jutra, więc zastanowimy się później, najlepiej wieczorem, dobrze? – zaproponowałam.
          - Nie ma sprawy, ale wiedzcie, że ja jestem za – oznajmiła Kate z energią w głosie.
         Westchnęłam z uśmiechem i wzięłam się spowrotem za jedzenie. Może miała racje…


          - Jesteście pewne, że to dobry pomysł? – spytała niepewnie Dorcas.
         Stałyśmy przed drzwiami gabinetu profesor McGonagall i wpatrywałyśmy się w nie niepewnie. Kate była gotowa zaciągnąć nas tam siłą i niecierpliwie wierciła się w miejscu, jednak my wciąż miałyśmy wątpliwości. Nie wiedziałyśmy czego się spodziewać. I tak miałyśmy dużo obowiązków i ledwo nadążałyśmy z pracami domowymi, teraz miało tego dojść jeszcze więcej. Na dodatek ta odpowiedzialność…
          - Zawsze warto spróbować… – powiedziała Ann z słabo ukrywanym strachem w głosie.
         Uśmiechnęłam się szeroko na myśl o tym, jak dziecinnie się zachowujemy. Przecież to tylko przygotowywanie Nocy Duchów. Nic więcej.
          - Dobra, nie dajmy się zwariować! – powiedziała Dorcas, jakby czytała mi w myślach. - Przecież nic złego stać się nie może, a może być z tego niezła zabawa. I jeszcze przy okazji jakieś zwolnienie z lekcji na dekorowanie sali, czy coś… - puściła nam oczko.
         Spojrzałyśmy po sobie.
          - Dobra, idziemy - złapałam je za ręce i pociągnęłam w stronę drzwi.
         W środku czekała nas duża niespodzianka. Przed biurkiem nieobecnej profesorki znajdowało się około piętnastu krzeseł, jednak zajętych było tylko pięć. Dwie dziewczyny rozmawiały ze sobą swobodnie, jednak reszta, czyli dwóch chłopców i jedna dziewczyna, wydawała się być sobie zupełnie obca. Gdy tylko zatrzasnęły się za nami drzwi, wszyscy obecni obrócili się i zmierzyli nas szczegółowym, badawczym spojrzeniem. Jakby sprawdzali, czy się nadajemy. Usiadłyśmy dość niepewnie, a dwie znajome zaczęły od razu szeptać między sobą, zapewne wymieniając informacje o tym, kim jesteśmy, z którego domu pochodzimy i wymieniać wszelkie informacje, jakie kiedykolwiek napotkały na nasz temat (mam nadzieję, że nie było tego wiele). Zerknęłam na nie przelotnie i poczułam, że przechodzą mnie ciarki. To niemożliwe. Spojrzałam na nie ponownie i już miałam pewność. Przede mną siedziała Amy Piller i Julie Foster z Hufelpuffu– dwie największe plotkary i intrygantki w całej szkole. Przebierały w chłopcach i ignorowały naukę. Jedynym co mnie zaskoczyło, było to, że zawsze pokazywały się we trójkę z Mirriel Morgano. Może ich paczka się rozpadła? Odwróciłam wzrok. Czas pogodzić się z prawdą: organizowanie Nocy Duchów z nimi nie będzie łatwe.
         Przyjrzałam się za to reszcie.
         Chłopcy, mniej więcej w naszym wieku, spoglądali na siebie nieufnie, jakby nie było tu miejsca dla ich dwojga. Może się znali? Uznałam, że z wyglądu łączy ich tylko ciemny kolor włosów i ewentualnie wzrost. Jeden z nich miał mocno zarysowane kości policzkowe, zaś drugi raczej łagodne rysy twarzy. Dzieliła ich karnacja, kolor oczu, budowa ciała... Prawie wszystko.
         Ostatnią osobą była dziewczyna o włosach w odcieniu mysiego blond, związanych w luźny kok na karku. Od razu zauważyłam, że jest dość zamknięta w sobie. Zapewne bała się tutaj przyjść sama, ale zmotywowała ją perspektywa zrobienia czegoś dla szkoły. Wyglądała mi na nieśmiałą wolontariuszkę, która karmi bezdomne koty i pomaga staruszce przejść przez jezdnie, ale nie była kujonką.
         Wydawała się być najnormalniejszą osobą w tej grupie, dlatego od razu poczułam do niej sympatię.
          - Lily, a ty co o tym sądzisz? – spytała Ann, wyrywając mnie z rozmyślań. Zerknęłam na nią niepewnie. Ale o co jej chodzi?
         Widząc moje przerażone spojrzenie, westchnęła głęboko i złożyła ręce niczym do modlitwy.
          - Błagam cię, ja wiem, że ty lubisz odlatywać w świat swojej głowy, ale chociaż słuchaj, co się do ciebie mówi.
         Spuściłam wzrok, niczym mała skarcona dziewczynka.
          - Dobrze, mamo – burknęłam, ze spuszczoną głową.
          - Lily, wiesz, że… - zaczęła Dorcas chcąc mnie pocieszyć, ale przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi.
Odwróciłam się, oczekując zobaczenia kolejnych twarzy uczniów, jednak zamiast tego zobaczyłam srogą minę profesor McGonagall.
          - Tylko tyle was? – spytała, zaskoczona, jednak nie czekając na odpowiedź, ciągnęła dalej: – No trudno, poradzę sobie i z taką ekipą. Więc dobrze, witam na pierwszym zebraniu klubu organizacyjnego. Jak wiecie musimy przygotować atrakcję, zaplanować menu i ustroić szkołę na Noc Duchów, a zostało mało czasu. Liczę na waszą dyspozycyjność i zaangażowanie w pracę. Nie potrzebujemy leni, którzy mają zamiar tylko przeszkadzać. Musicie mieć świadomość, że mamy bardzo dużo do zrobienia i nie będzie to łatwa i szybka robota. Znając już sytuację, kto chce może się wycofać – przerwała swój długi wywód i spojrzała na nas z wyczekiwaniem. Jednak nikt nawet nie drgnął.
          - Więc dobrze, zaczniemy od…


         Było około dwudziestej drugiej, kiedy po spotkaniu ruszyłyśmy w stronę Wieży Gryffinoru, omawiając plany na Noc Duchów. Wbrew słowom profesorki, nie czekało nas wiele pracy – prawie wszystko ona sama zaplanowała, nam pozostało tylko zajęcie się stroną praktyczną. Szłyśmy razem komentując spotkanie i wymieniając się pomysłami, kiedy usłyszałam jakiś dziwny hałas.
         Przystanęłam na chwilę, nasłuchując.
         Tak, coś się działo w prostopadłym korytarzu…
          - Słyszycie? – spytałam swoich przyjaciółek.
         Spojrzały na mnie z lekkim zaskoczeniem, jednak zatrzymały się i zaczęły nasłuchiwać.
          - Coś jakby… - zaczęła Kate.
          - …płacz – dokończyła Dorcas, marszcząc brwi.
          Spojrzałyśmy po sobie i zgodnie ruszyłyśmy ze zdwojoną prędkością. Co się tam działo? Im bliżej byłyśmy miejsca zdarzenia, tym głośniej było słychać płacz i krzyki. Byłam tak przerażona, że prawie zaczęłam biec w tamtą stronę. Gdy wyłoniłam się zza zakrętu, zobaczyłam znajomą twarz. Z jednej strony ulżyło mi, że to nie Potter, z drugiej jednak strony miałam świadomość, że osoba, którą mam przed sobą jest o wiele gorsza.
          - Avery, przestań! Co ty robisz tym dzieciom! – krzyknęłam zszokowana. W kącie leżała dwójka poobijanych dwunastolatków, pewnie już nieprzytomnych, a nad nimi pochylał się Avery i trójka jego przyjaciół, z różdżkami w rękach. Mimo grozy sytuacji, z ulgą stwierdziłam, że nie ma tam Severusa. Może uda mi się jeszcze wyciągnąć go z tego towarzystwa…
         Avery wyprostował się. Spojrzał na mnie z pobłażliwym uśmiechem i w pełnym dezaprobaty geście, pokręcił głową, jakbym była niesfornym dzieckiem i sprawiała problemy wychowawcze.
          - Evans, co ty tutaj robisz? Grzeczne dziewczynki już powinny leżeć w łóżkach – powiedział wsadzając ręce, głęboko do kieszeni swoich spodni. Zawsze się tak zachowywał. Ironiczny, wredny, a zarazem błyskotliwy buntownik – co druga głupsza dawała się nabrać na te jego sztuczki. Był bardzo podobny do Pottera, jeśli chodzi o tok myślenia: jestem przystojny – mogę wszystko.
          - Co ja tutaj robię?! – krzyknęłam oburzona. – Lepiej ty mi się grubo tłumacz, co z tymi dziećmi!
          - Dziewczyny, nie złośćcie się, musieliśmy na kimś poćwiczyć – odparł Mulciber, wtrącając się do rozmowy. – A ta dwójka akurat się nawinęła – uśmiechnął się szeroko.
          - Poćwiczyć?! – zawołała wściekła Dorcas. – Na niewinnych dzieciach?! To barbarzyństwo, co wy robicie!
          - Nie przesadzajcie – mruknął Avery, nagle niezmiernie zainteresowany owymi maluchami. Wpatrywał się w nie intensywnie, jakby były interesującym obiektem badawczym. – Nic im nie będzie – dodał trącając butem głowę nieprzytomnej dziewczynki i obserwując obojętnym wzrokiem, jak ta wraca do poprzedniej pozycji.
         Tego nie wytrzymałam. Wyrwałam się do przodu, przebiegłam obok ślizgonów i kucnęłam przy dzieciach. Były to dwie dziewczynki, a emblematy na ich piersiach świadczyły, że są z Ravenclawu. Miały siniaki na rękach i twarzy i choć nie wyglądało, by miały większe obrażenia, sprawdziłam obu puls. Żyły.
         Pobić dzieci. Jakim trzeba być potworem.
          - Avery! – wściekła, wstałam, wyciągnęłam różdżkę i odwróciłam się w jego stronę. Jednak on już stał obok mnie, zaskakująco blisko, tak, że nie mogłam nawet wyprostować w pełni ręki. Zszokowana, spojrzałam na niego z przestrachem. W co on pogrywa?
          - Wołałaś mnie, Evans? – uniósł ironicznie brew, postępując jeden krok w moją stronę. Automatycznie się cofnęłam.
          - Odsuń się – powiedziałam wrogo, przytykając mu różdżkę do piersi, by zachować dystans.
          - Myślisz, że się ciebie boję? – na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek, który aż za bardzo przypominał mi Pottera.
          - Myślisz, że się nie odważę? – odparłam, czując w sobie niezmierzone pokłady siły – w końcu broniłam niewinnych dzieci.
          - Myślę, że i owszem – powiedział przysuwając się jeszcze bliżej, kiedy ja byłam już przyparta do ściany.
          - Avery, zostaw ją! – krzyknęła ostro Dorcas, jednak on nawet na nią nie zerknął.
         Wpatrywał się we mnie spojrzeniem równie przeszywającym, jak tamto w pociągu i przez głowę przemknęła mi myśl, czy może on nie posługuje się leglimencją. Ale to niemożliwe – jest przecież za młody. Więc o co mu chodzi?
         Nieważne.
         Zbliżył się o kolejny krok, przekraczając odległość, jaka dzieli wrogów, znajomych, a nawet przyjaciół. Za blisko. I wtedy zaśmiałam się głośno.
          - Jestem szlamą. Pamiętasz Avery? Szla-mą – powiedziałam z jadowitym uśmiechem, wiedząc, że to spłoszy każdego ślizgona. A on, jakby wyrwany z jakiegoś transu, skrzywił się. Spojrzałam na niego zadziornie, wiedząc, że nie mogę okazać jakiejkolwiek słabości. Patrzyliśmy sobie wyzywająco w oczy, jeszcze przez krótką chwilę, aż wreszcie Avery cofnął się o krok. Jasny znak, że to koniec walki. Wyminęłam go i podeszłam do dzieci.
          - Pomożecie? – zwróciłam się do swoich przyjaciółek, ignorując całkowicie stojących dookoła nas ślizgonów. One podbiegły do mnie szybko i pomogły podnieść dziewczynki. Jedną wzięłam na ręce ja, a drugą Ann, w niemym porozumieniu z Kate i Dorcas, że będziemy się zmieniać. Przyznam szczerze, to nie było łatwe. Zanim odeszłyśmy do Skrzydła Szpitalnego, jeszcze raz spojrzałam na Avery’ego.
          - Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy.


          - Lily, ja już nie daję rady… – jęknęła Dorcas.
          - Czekaj, wezmę ją – odparłam, przeklinając w myślach dzień, kiedy uczyli na zmieniać książkę w poduszkę, a nie wyczarowywać niewidzialne nosze. Z nimi byłoby o wiele prościej…
         Wzięłam od Meadowes dziewczynkę, choć sama byłam już zmęczona. Wbrew pozorom Hogwart jest ogromny, a my musiałyśmy przejść właściwie z jednego skraju zamku, na drugi. Pocieszałam się jedynie myślą, że jesteśmy coraz bliżej.
          - Ktoś idzie! – powiedziała nagle Ann, marszcząc brwi i próbując zidentyfikować głosy.
         Rzeczywiście. Słyszałam głosy i śmiechy. Przerażająco znajome głosy i śmiechy, i choć marzyłam, by ulżyć swoim ramionom, miałam chęć się teraz szybko ukryć. Chyba nawet Avery jest lepszy!
          - Ooo! Kogo ja tu widzę? Nasze szacowne koleżanki z rocznika! Evans, miło cię widzieć! Co ty tam masz? – usłyszałam za sobą głos Pottera i aż cała się napięłam, by powstrzymać mordercze zapędy.
          - Nie powinno cię to obchodzić, Potter! Idźcie zająć się demolowaniem zamku, a nam dajcie spokój- odkrzyknęłam, odnajdując w sobie wystarczające pokłady siły, by przyspieszyć kroku. Pff! I tak nas dogonili!
          - Dziecko? – zdziwił się Black, patrząc na poobijaną dziewczynkę w ramionach Ann. – Dziewczyny, ja rozumiem - hormony i te sprawy z zapędami macierzyńskimi, ale musicie wiedzieć, że nie wolno porywać małych dziewczynek z ich łóżek. To wręcz nie-le-gal-ne! – ostatnie słowo doszczętnie zaakcentował.
         Miałam chęć go stłuc, ale niestety miałam zajęte ręce. Wyręczyła mnie Dorcas, waląc go otwartą dłonią po głowie.
          - Ty pacanie! – zaczęła krzyczeć. – Widzisz małą, poobijaną dziewczynkę, a się śmiejesz, zamiast pomóc ją nieść do Skrzydła Szpitalnego? Widzisz, że dziewczyny słaniają już się ze zmęczenia! I to się nazywa dżentelmen! – prychnęła oburzona.
         Black spojrzał na nią lekko zszokowany, jednak ani na chwilę nie stracił rezonu.
          - Cóż, - zaczął ironicznie - wywalczyłyście sobie równouprawnienie to teraz macie!
         Meadowes aż krzyknęła z oburzenia. Szczerze mówiąc, ta ich dyskusja wydawała mi się coraz zabawniejsza.
          - Czyli nie dość, że nieobyty, to jeszcze szowinista!
         Syriusz już otwierał usta, by zripostować, jednak do rozmowy włączył się Lupin.
          - Łapo, zamknij się, one mają racje – powiedział krótko i wziął od Ann jedną z dziewczynek z taką łatwością, że poczułam się wręcz lekko zażenowana. Czy naprawdę jesteśmy takie słabe?
         Naburmuszony Black spojrzał na wszystkich spode łba. Ja zaś usilnie starałam nie dać po sobie znać, że nie mam już siły i że robi mi się naprawdę niewygodnie.
          - Pomóc ci? – tuż za sobą usłyszałam głos Pottera. Odwróciłam się szybko. Stał tam, uśmiechając się szelmowsko z rękami w kieszeniach, unosząc wysoko brwi. Och, gdybym tylko mogła sięgnąć po różdżkę i zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy!
          - Nie trzeba – odparłam dumnie, nie chcąc okazywać słabości.
          - A mi się wydaje, że jednak trzeba – odparł i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć wziął dziewczynkę z moich rąk. Teraz to on ją trzymał w równie silnym, co Remus uścisku. Rzeczywiście, było mi o wiele wygodniej, ale… Cholera! Teraz muszę mu podziękować!
          - Eee… dzięki – mruknęłam pod nosem, nie zważając czy usłyszał to, czy nie. Powiedziałam, co powinnam była, a reszta to nie mój problem.
          - Nie ma sprawy – puścił mi oczko. Miałam ochotę zakląć - czyli jednak słyszał.      Zapadła chwilowa cisza, jednak zaraz Kate ją przerwała:
          - Odprowadzimy was do SS. W końcu to tak jakby nasze protegowane – uśmiechnęła się szeroko.
         Ruszyliśmy całą ósemką w stronę królestwa pani Pomfrey, jednak wszyscy milczeli – nikt nie miał zamiaru jako pierwszy wystąpić z tłumu.
         Wreszcie Peter nie wytrzymał:
          - Więc, co im się stało? Jak je znalazłyście?
          - Avery – odpowiedziałyśmy równocześnie, jednym słowem.
         Wtedy stało się coś dziwnego. Potter zerknął na mnie z pewnego rodzaju… niepokojem? Wiedziałam, że nie lubią się z Averym; istniała niepisana zasada Huncwoci przeciwko ślizgonom – ślizgoni przeciwko Huncwotom. I nic nie mogło tego zmienić. Ale, czemu obchodziło go nasze spotkanie z Averym? A może coś mi się właśnie przewidziało?
          - Ale co się dokładniej stało? – dopytywał się Remus.
          - No… - zgrabnie zaczęła Dorcas – wracałyśmy korytarzem i usłyszałyśmy krzyki. Poszłyśmy tam i zastałyśmy je, Averego, Mulcibera i ich kumpli… Reszty można się domyślić…
          - Właśnie, Lily, będziemy musiały pogadać – wtrąciła szybko Kate, a ja spojrzałam na nią zaskoczona. O co mogło chodzić? Jednak Dorcas i Ann zgodnie pokiwały głowami, jakby we trójkę potrafiły czytać sobie w myślach. Wszyscy chłopcy spojrzeli na mnie z niekrytym zainteresowaniem, zapewne wyobrażając sobie, co może być tematem naszej rozmowy. Gdybym ja tylko wiedziała…
          - Nie jest wam za ciężko? – postanowiłam zgrabnie zmienić temat.
          - Evans, czy ty się o mnie… martwisz? – Potter uśmiechnął się szelmowsko, unosząc wysoko brwi.
         No i bądź tu kulturalna!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz