wtorek, 27 listopada 2012

14. Bezczelny



Zasiadłam w ławce obok dziewczyn i pośpiesznie wyciągnęłam swoje rzeczy.

 - Przepraszam bardzo za spóźnienie, pani profesor – powiedziałam.

 - Ależ nie ma sprawy panno Evans. – Ironia w jej głosie świadczyła o czym innym. – Jestem pewna, że wasza chwilowa nieobecność ma jakieś poważne uzasadnienie.

            Dopiero po chwili milczenia zrozumiałam, że wymaga ode mnie dogłębnych wyjaśnień. Ale co ja jej miałam wyjaśnić?

             - Echm… - chrząknęłam nieznacznie – Powód nie do końca jest… em… tak poważny jak pani sądzi…

             - Och, Liluś, przestań! Pani profesor, po prostu przeoczyliśmy dzwonek, ciesząc się swoim towarzystwem w ciemnym, opuszczonym korytarzu – przerwał mi James, uśmiechając się huncwocko.

            Spąsowiałam, choć w tej chwili mogłam myśleć tylko o jednym.

            Zabić. Zakopać. Odkopać. Ożywić. I jeszcze raz zabić.

           

            Jaka piękna to była wizja…

 

            Ale w tej chwili musiałam wrócić do przykrej rzeczywistości. Cała klasa patrzyła się na mnie z zaciekawieniem, a ja byłam czerwona jak burak. I wściekła.

            A co najśmieszniejsze, jemu to nie wystarczało.

             - Och, Liluś, nie czerwień się tak! Przecież wiesz, że w końcu musieli się o nas dowiedzieć!

            Zabić. Zakopać. Odkopać. Ożywić. Jeszcze raz zabić. Znów zakopać. Odkopać. I zabić w męczarniach. Paznokieć po paznokciu... Paluszek po paluszku…

            Milczałam przez sekundę, wpatrując się nienawistnym wzrokiem w Pottera. A on uśmiechał się bezczelnie. W tej chwili nienawidziłam go. Jak nikogo innego. Tak bezczelny. Tak głupi. I tak arogancki. Kiedyś po prostu nie darzyłam go sympatią. Za znęcanie się nad Snapem, te kawały ośmieszające innych i wyżywanie się na dzieciach. Czasem dawałam radę go powstrzymać, jeśli miałam niezbite dowody lub ktoś na nich doniósł. Nie byłam zawzięta, by ich dopaść. Bo po co? Ale nigdy nie atakował bezpośrednio we mnie…

            Wiedziałam, że jakikolwiek bodziec sprawi, że rzucę się na tego padalca. Ten jego bezczelny wzrok…

             - Lily? – spytała niepewnie Dorcas. Bodziec.

            Z zimną krwią wstałam i powolnym krokiem podeszłam do Pottera. Stanęłam nad nim i obserwowałam jak w jego oczach pojawia się zaciekawienie.

            PLASK!

            Cała klasa wstrzymała oddechy. Straszliwy ból w dłoni dawał mi jeszcze większą satysfakcję; im bardziej mnie bolała ręka, tym bardziej jego policzek.

            A niedowierzanie w jego oczach było bezcenne.

           

Złotko, to dopiero początek…

 

 - Posłuchaj, nadęty, bufonowaty idioto – mówiłam głośno i wyraźnie coraz bardziej podnosząc głos. – Nie wiem za kogo ty się uważasz, ale nie pozwolę się w ten sposób traktować. Jeszcze nigdy nie spotkałam tak kłamliwego, durnego i aroganckiego patałacha! Jesteś bezczelnym bachorem, który sądzi, że jeśli jest popularny, wszystko mu wolno! Więc, jeśli jeszcze raz będziesz się zabawiał przy wszystkich kosztem moim i mojej reputacji, urządzę ci takie piekło, że do końca siódmej klasy będziesz bał się wyjść z dormitorium! Jasne?!

 Panująca w sali cisza była niezawodnym dowodem, szoku, spowodowanego moim wybuchem. Nie przejmując się nikim, ostatni raz posłałam Potterowi mordercze spojrzenie i dumnie zasiadłam w swojej ławce.

Po chwili, profesor McGonagall zrozumiała, że musi jakoś zadziałać.

Szlaban był mi obojętny. Dostanę, czy nie, nie żałowałam tego co zrobiłam ani swoich słów. Zasłużył na o wiele więcej.

 - Panno Evans… - Profesorka chrząknęła zakłopotana, nie do końca wiedząc co zrobić lub powiedzieć. – Cóż, zakłóciła pani porządek lekcji i podniosła rękę na kolegę, więc jestem zmuszona… wlepić pani szlaban. Niech się pan nie uśmiecha panie Potter, pan również go otrzyma. – Dlaczego na ustach Pottera pojawił się jeszcze większy uśmiech? – Zachował się pan karygodnie, kłamiąc i… echm… stawiając koleżankę w niewygodnej sytuacji, kiedy musiała się ona tłumaczyć z pana kłamstwa. Oczywiście, nie chcę karać jeszcze bardziej panny Evans, więc informuję, że szlabany odbędziecie oddzielnie. Już ja o to zadbam.

Uśmiech Pottera trochę zbladł, jakby liczył, że ten szlaban da mu okazję jeszcze bardziej mnie wkurzyć. Zaraz jednak znów odzyskał rezon.

 - A skąd pewność, że to ja kłamię, a nie Evans? – uśmiechnął się huncwocko.

Zaniemówiłam. I McGonagall też. Wszyscy zaniemówili.

Tak bezczelny.

Liczyłam na charyzmę profesorki i nie omyliłam się. Już po chwili podniosła swój surowy wzrok szarych tęczówek na rozczochrańca.

 - Ujmę to tak. Nie obchodzą mnie prywatne sprawy pana i panny Evans. Ona dostaje szlaban za wybuch, ty za jego wywołanie. Żadnych „ale”! – powiedziała, gdy tylko chłopak otworzył usta. – Zachował się pan wyjątkowo dziecinnie w stosunku do koleżanki.

 - Toż to ona mnie uderzyła! – krzyknął chłopak, udając oburzenie. Jego przyjaciele przyglądali się temu, starając się ukryć rozbawienie.

 - Ależ wiem. Dlatego teraz oboje nawzajem się przeprosicie…

Głos uwiązł mi w gardle, kiedy zrozumiałam jej słowa. Czy ona naprawdę sądziła, że ja go przeproszę?! Za żadne skarby!

 - Ani mi się śni go przepraszać! – krzyknęłam, nie mogąc się już powstrzymać. – Pani profesor, on mnie obraził! A ja jako dziewczyna, wychowana w szacunku do samej siebie, nie mam zamiaru przepraszać go za naukę, gdzie jest granica żartu, a gdzie bezczelności!

            Kilka dziewcząt wyprostowało się i okazało swoją aprobatę dla moich słów. Reszta mruczała pod nosem, jak mogłam tak potraktować TEGO Pottera.

             - Panno Evans, w takim razie jestem zmuszona zmienić warunki kary. Nie musi pani teraz przepraszać Pottera, ale oczekuję was jutro o dwudziestej pod moim gabinetem. Odbędziecie szlaban. RAZEM.

            Zabijcie mnie.

 

 

 

            Zmęczona rzuciłam torbę na krzesło i upadłam na łóżko, wzdychając głośno. Przeklęty dzień. Nauczyciele nie mówili nic nowego, a uczniowie prawie wytykali mnie palcami. Szybko się rozeszło, a każdy interpretował to inaczej. Jedni, że Potter zachował się ohydnie (oczywiście, ta inteligentna część szkoły), inni sądzili, że to ja tchórzliwie nie chciałam się przyznać do naszego związku (bez komentarza). Większość jednak pozostała bierna, traktując to jako kolejną szkolną aferę, która za chwilę miała ucichnąć.

             - Ach, Lily – na krawędzi łóżka usiadła Ann i wbiła we mnie swoje niebieskie oczy. - Przestań już o tym myśleć. Chodź, - złapała mnie za rękę i pociągnęła – idziemy na spacer!

             - O! Idę z wami! – poderwała się Dorcas, zrzucając ze swoich kolan torbę, której zawartość rozsypała się po podłodze. Uśmiechnęła się uroczo, ignorując bałagan jaki narobiła.

            Wszystkie zwróciłyśmy nasz wzrok na Kate, oczekując kolejnej deklaracji. Ona jednak leżała na swoim łóżku i milczała, wpatrzona w sufit. Zmęczona lub zamyślona.

             - Katie… Idziesz? – Dziewczyna dopiero teraz oderwała wzrok od sufitu i powoli przeniosła go na nas.

             - Co? Nie, chyba nie. – Była dziwnie zamyślona i melancholijna.

             - Kate? Coś się stało…? – przysiadłam na jej łóżku i spojrzałam na nią zmartwiona.

             - Nie no, co wy! Jasne, że nic, po prostu jestem trochę zmęczona i… zastanawiam się… Wiesz, ta sytuacja z tobą i Jamesem była dość… śmieszna… Mieszkam niedaleko niego i nigdy nie zauważyłam, żeby tak dziwnie się zachowywał…

             -  Katie…

             - Ech, nie ważne! Chodźmy! – zerwała się i podbiegła do drzwi, ignorując nasze zaskoczone miny.

 

 

 

            Usiadłyśmy na pomoście, w ciepłych promieniach słońca. Niesamowite, jak wielki wpływ na samopoczucie człowieka, miała pogoda. Już po chwili zapomniałam o Potterze, szlabanie i swojej reputacji. Liczyło się  tylko słońce i moje roześmiane przyjaciółki. Zadowolona z życia, zdjęłam buty i skarpetki, ostrożnie zanurzyłam palce prawej nogi w wodzie. Była zimna. Wręcz lodowata. Zawsze uważałam, że metoda szokowa jest najlepsza, dlatego odliczyłam od pięciu do zera, a następnie pewnym ruchem wsadziłam obie stopy do jeziora.

            Z moich ust wydobył się cichy pisk. Jeszcze chwilę oswajałam się, aż wreszcie zwróciłam wzrok z powrotem na swoje przyjaciółki. Dlaczego wpatrywały się we mnie z takim zdziwieniem?

             - Co jest? – spytałam zdezorientowana.

             - Lily, czyś ty zgłupiała? – powiedziała Ann podenerwowanym tonem.

             - O co wam chodzi? – Wciąż nie rozumiałam, czemu nagle tak się zmartwiły.

             - Och, dziecko drogie! – wykrzyknęła. – Wyciągaj nogi z tej wody, przecież to niebezpieczne!

             - Co?

             - Lily, wariatko, czytałaś historię hogwartu? W tej wodzie roi się od różnych niebezpiecznych stworzeń, a ty sobie moczysz w niej nogi? – wtrąciła Kate.

            Zaskoczyły mnie tym. Zawsze to ja byłam tą ostrożna, niepewną, ale dziś chciałam się jedynie zrelaksować i oderwać. Czyżby przejęły ode mnie tą troskliwość...? Ale przecież nie robiłam nic niebezpiecznego…

             - No bez przesady! Gdybym się w tym kąpała… Przestańcie! Ja tylko moczę nogi!         Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, ale już się nie odezwały. Siedziałyśmy chwilę bez słowa, kontemplując ciszę i spokój. Wystawiłam twarz do słońca i przymknęłam oczy napawając się tym wszystkim co mnie otaczało. Ech, jaki świat jest piękny…

            Ignorowałam stopniowo narastający hałas od strony drzwi szkolnych. Głośne męskie śmiechy. Głosy… O nie, kojarzę je… Jeden szczególnie… Zmarszczyłam brwi. To niemożliwe.

             - Lily, nie denerwuj się, ale… - zaczęła niepewnie Dorcas, ale nie wiedząc jak skończyć przerwała.

             - Potter – warknęłam, nie otwierając oczu.

             - Nie martw się, jest jeszcze daleko. Może nawet nie podejdzie…

             - To dobrze. Miałby… A! – pisnęłam, prawie wpadając do wody. W ostatniej chwili złapałam się pomostu i panicznie próbowałam się na nim utrzymać, bo coś mocno trzymało moją kostkę i z nieludzką siłą ciągnęło w dół. Automatycznie obróciłam się na brzuch, by trudniej było mi spaść i leżałam od pasa w górę, wciąż powoli się zsuwając.

             - Lily! – dziewczyny krzyknęły prawie równocześnie próbując uchwycić moje ześlizgujące się ręce.

            Znów krzyknęłam, kiedy, kolejne silne szarpnięcie sprawiło, że zsunęłam się w całości i jedynie dłońmi trzymałam się pomostu.

             - Lily! Trzymaj się! – krzyczały dziewczyny, bezskutecznie próbując mnie wciągnąć.

            Nie miałam szans. Wystarczyło jeszcze jedno szarpnięcie, bym w całości opadła pod wodę. Szybko szłam na dno, ciągnięta przez trytona. Wierciłam się i wykręcałam, ale jego uchwyt był silny.

            Różdżka.

Ta myśl uderzyła mnie ja błyskawica i równie szybko zaczęłam działać. Sięgnęłam do prawej kieszeni, ale ręka błądziła mi w fałdach szaty. Zaczynało mi brakować powietrza.  Walczyłam z odruchem otwarcia ust i wciągnięcia wody do płuc. Cholera, gdzie jest ta różdżka!

            Wtedy obok mnie śmignął promień zaklęcia, a uścisk w kostce zniknął. Zaczęłam, o własnych siłach, płynąć w górę, choć byłam zbyt słaba, aby nawet temu podołać. Nie otwieraj ust, nie próbuj oddychać, Lily! Walcz, płyń! Nie miałam siły, po tej szarpaninie, bez tlenu. A do powierzchni tak daleko… Płynęłam coraz wolniej i wmawiałam sobie, że nie potrzebuje powietrza. Ale w końcu, nie panując nad ciałem, otworzyłam usta i wciągnęłam wodę do płuc. A one zapłonęły żywym ogniem. Mnóstwo szpilek wbijało się w moją klatkę piersiową, a ja nie mogłam nic na to poradzić.

            Wtedy znów coś mnie chwyciło. Mocne ręce oplotły moją talię i znów zaczęły ciągnąć. Nawet nie wiem, w jakim kierunku. Coś błyskało dookoła, a ja wpół przytomna próbowałam się wyszarpnąć. Nie miałam siły. Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się mroczki.

            I wtedy nagle wypłynęłam na powierzchnie.

            Ignorując jeszcze mocniejsze kłucie w płucach, zachłannie chwyciłam powietrze, plując wodą. Ktoś podciągał mnie do brzegu, ale nie obchodziło mnie to. Wciąż czułam ten ogień.

             - Lily! Boże, Lily! – usłyszałam krzyk Dorcas. W jej głosie mieszało się przerażenie i ulga.

            Leżałam na zielonej trawie, wciąż krztusząc się i plując wodą. Moje przyjaciółki klęczały przy mnie, klepiąc mocno po plecach i mówiąc, niezrozumiałe dla mnie, słowa wsparcia. Dyszałam głośno, próbując chwycić jak najwięcej powietrza. Już lepiej. Odzyskawszy trochę sił, rozejrzałam się. I wtedy to zauważyłam. Oprócz moich przyjaciółek nachylali się nade mną huncwoci, a dwaj z nich byli przemoczeni do suchej nitki.

             - Co oni tutaj robią? – spytałam. Pomimo tego, że mój głos był słaby, dało się wykryć w nim wrogie nutki.

            Potter i Black wciąż z trudem łapali oddechy, jednak uśmiechnęli się szeroko, zadowoleni z siebie.

             - Tak nam dziękujesz za uratowanie ci życia! – oburzył się Potter rozbawionym tonem.

            O co mu chodziło? Spojrzałam po wszystkich. Tylko on i Black byli mokrzy… To niemożliwe!

             - Co? – Dlaczego mój głos jest taki słaby?

             - Lily… James i Syriusz wskoczyli po ciebie do wody… Wyciągnęli cię… - powiedziała ostrożnie Kate, jakby bojąc się mojej reakcji.

            A ja zamilkłam zszokowana. Najpierw próbuje mi zrujnować życie, a potem je ratuje? Cholerny Potter!

             - Jak to? – Chciałam wiedzieć więcej, bo nie do końca rozumiałam sytuację.

             - To była genialna akcja! – krzyknął uradowany Black. – Potter cię łapie i wyciąga, a ja go kryje! Ty nawet nie wiesz ile tam jest… tych… tych takich dziwnych, tych…

             - Trytonów – powiedziałam cicho.

            Czyli kiedy Potter mnie wyciągał, Black go osłaniał i strzelał zaklęciami we wszystkie zbliżające się do nas stwory? Stąd te błyski. Wszyscy zauważyli, że wreszcie pojęłam sytuację i spojrzeli na mnie z wyczekiwaniem.

             - Nie podziękujesz nawet? – na twarz Pottera wypłynął ten arogancki uśmieszek.

             - Co?! Niby za co?!

             - Za uratowanie ci życia! – odparł lekko zaskoczony.

             - Nie prosiłam cię o to! – mój głos zadrżał, a moje ciało zaczęły przechodzić dreszcze. Byłam przemoczona i powoli chłód dawał mi się we znaki.

             - Czyli co?! Miałem cię nie ratować?!

             - Ażebyś wiedział! Sama dałabym sobie radę! – skłamałam.

             - Jasne! Już to widzę! Jak cię wyciągałem byłaś ledwo przytomna!

             - Ty… - zabrakło mi słów. Nie obchodziły mnie drgawki, które objęły moje ciało ani to jak zdrętwiałe ono jest. Dojmujący chłód został przysłonięty przez jego bezczelny uśmiech. – Nienawidzę cię Potter!

            On tylko zaśmiał się głośno.

             - Zawsze to jakieś gorące uczucie! – W ułamku sekundy na moich ramionach pojawiła się jego szata szkolna. Była sucha, więc chyba musiał ją zdjąć zanim wskoczył do wody. Na chwilę zaniemówiłam, zaskoczona tym gestem. – Będzie ci cieplej – wstał i ruszył w stronę szkoły, odwracając się jeszcze na chwilę. - Oddasz mi w zamku!

            Rozejrzałam się zdezorientowana. Nie dość, że reszta huncwotów nie odeszła, to jeszcze wszyscy patrzyli a to na mnie, a to na oddalającego się Jamesa. Co tu się dzieje? Czy on próbuje udawać dżentelmena? Owszem, było mi cieplej, ale  nie chciałam nic zawdzięczać Potterowi. Nie po dzisiejszym dniu, po tych jego tekstach i tym wszystkim co mnie przez niego spotkało! Byłam zmęczona, mokra i zziębnięta, na dodatek do moich nozdrzy docierał jakiś intensywny zapach... Niebrzydki, ale zbyt mocny. Zmarszczyłam nos.

             - Czujecie to? – spytałam oglądając się po znajomych. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem. To wystarczyło mi za odpowiedź.

             - Taki jakiś intensywny zapach… jakby…  - przekręciłam głowę i zauważyłam, że woń nasila się, kiedy moja twarz jest blisko szaty Pottera. Nie, to nie możliwe… Przerażona, złapałam szatę i podsunęłam sobie pod nos… Zakrztusiłam się. – Boże, czym on się perfumuje?! – krzyknęłam, kaszląc. Ignorując powracające dreszcze, szybko zrzuciłam z siebie ciuch Pottera i rzuciłam nim w stronę Blacka. – Oddaj mu to.

             - Pff – prychnął Black, odrzucając szatę w moją stronę – Nie mam zamiaru. Sama to zrobisz! – zaśmiał się perfidnie.

            Zrozpaczona spojrzałam po wszystkich, szukając jakiegokolwiek wsparcia. Wreszcie Dorcas podeszła do mnie i z  powrotem zarzuciła okrycie na ramiona.

 - Lily, zmarzniesz. Potem to załatwisz, teraz chodź do zamku – pociągnęła mnie za rękę. Spojrzałam na nią. Miała zmartwiony wyraz twarzy, w jej oczach odbijała się troska. Chciała mojego dobra. Westchnęłam.

 - Dobrze, Dori. Już idę – wstałam niezgrabnie.

Ostatni raz zerknęłam z nadzieją na huncwotów. Próbując ich zmanipulować przybrałam na twarz pretensję, smutek i pewnego rodzaju zawód. Niczym zbity pies. Remus się zawahał.

 - Może już weźmy tą szatę – powiedział niepewny. Black jednak mi nie odpuścił. Podszedł do mnie i, nim zdążyłam zaprotestować, objął ramieniem i zaczął prowadzić do zamku.

 - Evans, pomyśl tak: to dla twojego dobra. Bez tej szaty zmarzniesz, rozchorujesz się i umrzesz. A tego przecież nie chcemy – przybrał ton opiekuna, dającego reprymendę małemu, niegrzecznemu dziecku. – Do zobaczenia u nas w dormitorium – zaśmiał się perfidnie i odszedł, a wraz z nim Remus i milczący Peter.

Stałam tam, jak wmurowana i patrzyłam za odchodzącymi huncwotami. Nawet nie zauważyłam, kiedy podeszły do mnie moje przyjaciółki.

 - Nie cierpię ich – szepnęłam wciąż wpatrzona w Blacka.

 

 

Zmarznięta weszłam do pokoju wspólnego. Każdy kto zerknął na nas z choćby najmniejszym zainteresowaniem, był miażdżony przez spojrzenia moich przyjaciółek. Mijałyśmy tych wszystkich ludzi i choć starałam się ukryć swoją w twarz w mokrych włosach, wiedziałam, że ich intensywny rudy kolor mnie zdradza. Ech, jutro pojawią się plotki. I jeszcze ta szata na moich ramionach…

Wtedy wpadłam na pewien pomysł. Przemogłam się i rozejrzałam po tłumie zgromadzonym w pokoju wspólnym, szukając możliwie najbardziej infantylnych dziewcząt. Gdy mój wzrok trafił na dwie czwartoklasistki, siedzące w fotelach przy oknie, uznałam, że znalazłam właściwe osoby.

 - Zaczekajcie na mnie chwilę – mruknęłam do swoich przyjaciółek i ruszyłam w stronę tamtych czwartoklasistek.

 - Cześć, jestem Lily. Mam do was prośbę. Czy mogłybyście pójść do dormitorium Pottera i Blacka i oddać im to – zdjęłam szatę z ramion i wyciągnęłam ją w ich stronę.

Spojrzały na mnie zaskoczone, niepewne, czy to okrutny żart, czy może najpiękniejsza chwila w ich życiu.

 - Mamy iść do dormitorium huncwotów? – chciała się upewnić jedna z nich.

 - Tak. Bo widzicie… Oni poprosili mnie, żebym przekazała tą szatę dwóm najładniejszym dziewczynom w szkole. Wiecie, coś wspominali o jakiejś randce w nagrodę, czy coś… - Jeśli w to uwierzą, zwątpię w inteligencję płci pięknej…

 - Ja to wezmę! – Szatę wyrwała mi blondynka.

 - Nie, nie! Ja mogę! – powiedziała druga, o włosach trochę ciemniejszych od swojej przyjaciółki.

 - Idźcie razem – zaproponowałam rozsądnie.

Odeszłam, zadowolona z siebie. Osiągnęłam to co chciałam. Gdy wróciłam do moich przyjaciółek, ich miny wskazywały dezaprobatę i rozbawienie. Uśmiechnęłam się do nich niewinnie i ruszyłyśmy razem do naszego dormitorium.

 - Lily, ty wiesz, na co ich skazałaś? – zaśmiała się Ann.

 - Hm, domyślam się, że na dwie blondynki, stanowczo domagające się randki – zaśmiałam się perfidnie, wiedząc, że tamte czwartoklasistki, należą do typu dziewczyn, który nie przyjmuje odmowy. Będą ich męczyły, dopóki Potter i Black nie zgodzą się na randkę. Ach, świat jest piękny!

W dormitorium, dziewczyny wepchnęły mnie do łazienki, krzycząc coś o gorącej kąpieli. Ja tylko pokiwałam głową, starając się powstrzymać kichnięcie.

Rzeczywiście, kąpiel bardzo mi pomogła. Wygrzana wyszłam z wanny i przebrałam się w swoją piżamę. Nie grzała ona za bardzo, ponieważ miałam zwyczaj sypiać w T-shirtach rozmiaru XXL, a jeśli się dało to i większych. Było to moje przyzwyczajenie z dzieciństwa, kiedy w gorące letnie wieczory, nie miałam chęci ubierać się w długie nogawki. Kradłam wtedy koszulki mojego taty i w nich sypiałam. Teraz zaś korzystałam z nich z powodu wspomnień i sentymentu.

 - Lily! Jesteś już! – krzyknęła Kate, jak tylko zobaczyła mnie w drzwiach łazienki. – Teraz pod kołdrę i grzać się!

 - Słucham? – spytałam zaskoczona.

 - Nie możesz się przeziębić, więc teraz nie możesz stracić ciepełka z wanny – wyjaśniła mi cierpliwie.

            Nim ułożyłam się w łóżku złapałam jeszcze swoje ulubione grube skarpety do snu.

             - Nie chce mi się spać! – jęknęłam, leżąc już i rozglądając się po pokoju.

            Minutę później byłam w objęciach Morfeusza.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz