niedziela, 18 listopada 2012

4. "Umówiłabyś się ze mną?"

     W listopadzie spadł pierwszy śnieg. Dla niektórych to już, ale dla mnie dopiero. Uwielbiam zimę, choć gdybyście mnie zapytali jaka pora roku jest moją ulubioną odpowiedź by was zaskoczyła. Kocham wszystkie pory roku! Uwielbiam wiosnę, kiedy z każdym dniem robi się coraz cieplej i jaśniej. Kiedy mogę patrzeć jak młode pąki się rozwijają, a ptaki znów budzą mnie swym śpiewem.

    Uwielbiam lato, kiedy w skwarze słońca delektuję się lodami, podczas spacerku w letnich ciuszkach. Kiedy wyjeżdżam, by móc pływać w morzu i opalać się na jego brzegu. Kiedy pozytywna energia napływa z każdej strony wraz z promieniami słońca.

    Uwielbiam jesień, kiedy z spadającymi liśćmi opada pogodny nastrój. Kiedy mam czas by zastanowić się i pomyśleć nad swoim życiem. Kiedy wraz z końcem życia tych liści, ja zaczynam żyć na nowo w tym magicznym świecie. Kiedy ten koniec, okazuje się początkiem nowej, wielkiej przygody.

    I wreszcie uwielbiam zimę, kiedy wraz z każdym nowym płatkiem śniegu pojawia się siła i energia. Kiedy te drobne płateczki udowadniają, że razem mogą stworzyć coś wielkiego. Kiedy mogę tańczyć razem z nimi lub po prostu ulepić bałwana i rozpętać bitwę na śnieżki. Kiedy samo wyjrzenie przez okno i spojrzenie na tą biel napawa mnie szczęściem.

    Tak, mam świadomość, że jestem dość dziwna, ale przecież każdy człowiek ma swoje dziwactwa...

    Takie właśnie myśli chodziły mi po głowie, gdy pewnego listopadowego wieczoru siedziałyśmy w pokoju wspólnym. Jako pierwszoklasistki nie miałyśmy szansy zająć miejsca przed kominkiem, ale udało nam się zająć obłożony poduszkami parapet, dzięki czemu mogłam bez przerwy wpatrywać się w ośnieżone błonia. Cały czas śmiałyśmy się z opowiedzianej przez Dorcas historii o nowej byłej dziewczynie Jamesa.

     - ...no i szłam z Jamesem i Remusem na zajęcia. James cały czas opowiadał rozbrajające kawały, więc szłam oparta o jego ramie, żeby się nie przewrócić ze śmiechu - opowiadała rozbawiona. - I wtedy zza rogu wyszły dwie całkiem ładne blondynki z Huffelpufu, chyba z drugiej klasy. Jedna, musiał źle zinterpretować sytuacje, bo gdy tylko zobaczyła mnie opierającą się o ramie Jamesa wpadła w taki szał, że cały korytarz stanął jak wryty. Naskoczyła na Jamesa, krzycząc, że nie da się tak łatwo zrobić w konia, że nie jest naiwna, i że to koniec, bo ona szuka wsparcia i zaufania, a takiemu draniowi jak on nie da się ufać. Zaczęła go bić, ale w typowo blondynkowy sposób, by nie połamać tipsa - zaczęła machać na oślep rękami jak pies próbujący utrzymać się na powierzchni wody. To doprowadziło nas do takiego śmiechu, że Ann spadła z parapetu ciągnąc za sobą Kate, która wcześniej złapała się jej ramienia, by utrzymać się na miejscu. Śmiałyśmy się jeszcze głośniej, aż nas brzuchy zaczęły boleć.

     - Ale to jeszcze nie koniec - ciągnęła Dor. - Potem zwróciła się do mnie, że jestem puszczalska, skoro tak się łaszę do cudzego chłopaka, prychnęła i odeszła zarzucając tymi blond włosami i ciągnąc swoją "przyjaciółeczkę". Wtedy ta jej kumpela puściła oczko i posłał całusa do Jamesa za plecami jego byłej dziewczyny. Och, że nie mogła wtedy sfotografować jego ogłupiałej miny... - westchnęła. Rzeczywiście szkoda. Chciałabym ją zobaczyć...

    Niestety, nie mogłyśmy dalej wysłuchiwać opisów miny Pottera, ponieważ zjawił się obok nas we własnej osobie i to nie sam.

      - Cześć dziewczyny! - huncwoci wepchnęli się między nas. Tylko Remus, zachowując resztki kultury, przysunął sobie krzesło. A my siedziałyśmy tam zgniecione i niezadowolone.

     - Co wy na to, aby jutro wyjść na dwór i urządzić wielką bitwę na śnieżki? - spytał Syriusz z typowo huncwockim uśmieszkiem.

     - Świetny pomysł - odparła Kate - Podzielimy się na dwie grupy - dziewczyny i chłopacy.

     - Doskonały pomysł, ale łatwiej będzie to planować przy kolacji - odezwał się Peter z utęsknieniem zerkając w stronę wyjścia z wieży.

     - Ojej, a już jest kolacja?! - zdziwiła się Ann - Chodźcie, bo zaraz zjedzą wszystkie grzanki - pociągnęła mnie za rękę.

    Chcąc nie chcąc ruszyliśmy na kolacje. Dor, Syriusz i James opowiadali sobie z żarty, Ann chichotała z Kate, Peter już dawno nas wyprzedził i pobiegł do Wielkiej Sali, a ja wdałam się w fascynującą dyskusje z Remusem o zaklęciu Wingardium Leviosa. Podobno jemu już za drugim razem udało się podnieść piórko. Opowiadał jak wykonywać ruch różdżką i jak wymawiać formułkę.

    Gdy doszliśmy na Wielką Salę i usiedliśmy na swoich miejscach nałożyłam sobie kilka grzanek i sałatkę. Już miałam ugryźć kanapkę, kiedy zauważyłam rozbiegane spojrzenia huncwotów. Rozglądali się po sali z tym chytrym uśmieszkiem, więc coś było nie tak. Odłożyłam bułkę i zaczęłam dyskretnie obserwować innych. Nic interesującego się nie działo. Każdego fascynowała zawartość własnego talerza lub rozmowa ze znajomymi. Gdybym nie poczuła czyjegoś spojrzenia na sobie, wciąż przyglądałabym się innym uczniom. Tak musiałam spojrzeć w orzechowe oczy, które od pewnego czasu zwrócone były w moją stronę. Rzuciłam pytające spojrzenie ich właścicielowi, Jamesowi Potterowi. On wciąż przenikając mnie wzrokiem spytał:

     - Lily, możemy pogadać? - nie wiedziałam co robić, więc zdawkowo kiwnęłam głową zachęcając go do mówienia.

     - W cztery oczy - sprecyzował.

    Wtedy wstałam i wyszłam przed wielką salę. Zaraz dogonił mnie James. Staliśmy przed wejściem, oboje milczący. To on chciał ze mną rozmawiać, więc czekałam aż się odezwie. Widziałam jak zbiera się w sobie i szuka odpowiednich słów. Nie pospieszałam go. Niektóre tematy są trudne i tak samo trudno się je porusza. Czekałam. Wreszcie się odezwał.

     - Lily, bo ja... Chciałbym się ciebie spytać czy... ty... Umówiłabyśsięzemną? - powiedział na jednym wydechu. Mimo to, zrozumiałam co mówił. Stałam tam chwilę jak wryta.

    Co ja miałam zrobić? James Potter zaprasza mnie na randkę?! Przecież ja mam 11 lat! Próbowałam wymyślić jakąś sensowną odpowiedź. Co mam mu powiedzieć? Dobra, od początku. Czy chcę z nim iść na randkę? Nie miałam nic przeciwko, ale też nie czułam takiej potrzeby. Już dawno sobie ustaliłam, że jeśli nie będę zakochana, nie będę się umawiała. Nie myślałam tylko, że ta zasada tak szybko mi się przyda! Mam 11 lat, a w takim wieku miłość nie istnieje. Nie ma sensu się z nim umawiać. Teraz musiałam to ubrać w delikatne słowa.

     - James, ja... Przepraszam... przepraszam, ale... to nie ma sensu. Oboje wiemy, że jesteśmy za młodzi... nie pasujemy do siebie, że tak to ujmę - nerwowo się uśmiechnęłam. Na Boga, mam 11 lat i już przeprowadzam takie rozmowy! - No... to po prostu nie ma sensu...

     - Dlaczego tak uważasz? - zdziwił się James.

     - James, miłość w takim wieku nie istnieje, a skoro tak, to nie ma sensu się umawiać! Lubię cię, naprawdę, ale nie na tyle, żeby się z tobą gdzieś wybrać. Przepraszam - westchnęłam, ale nawet mój oddech drżał. Nie chciałam patrzeć na zaskoczenie w jego oczach. Odeszłam.

2 komentarze:

  1. A co się stało z Jamesem, który krzyczał -ej Evans, umòwisz się ze mną? Ale dobra przystosuję się do tego jak piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak James spytał się Lily czy pójdzie z nim na randkę to było... Takie urocze ;3
    Gorąco pozdrawiam Amelia

    OdpowiedzUsuń