W listopadzie spadł
pierwszy śnieg. Dla niektórych to już, ale dla mnie dopiero. Uwielbiam zimę,
choć gdybyście mnie zapytali jaka pora roku jest moją ulubioną odpowiedź by was
zaskoczyła. Kocham wszystkie pory roku! Uwielbiam wiosnę, kiedy z każdym dniem
robi się coraz cieplej i jaśniej. Kiedy mogę patrzeć jak młode pąki się
rozwijają, a ptaki znów budzą mnie swym śpiewem.
Uwielbiam lato, kiedy w skwarze słońca
delektuję się lodami, podczas spacerku w letnich ciuszkach. Kiedy wyjeżdżam, by
móc pływać w morzu i opalać się na jego brzegu. Kiedy pozytywna energia napływa
z każdej strony wraz z promieniami słońca.
Uwielbiam jesień, kiedy z spadającymi
liśćmi opada pogodny nastrój. Kiedy mam czas by zastanowić się i pomyśleć nad
swoim życiem. Kiedy wraz z końcem życia tych liści, ja zaczynam żyć na nowo w
tym magicznym świecie. Kiedy ten koniec, okazuje się początkiem nowej, wielkiej
przygody.
I wreszcie uwielbiam zimę, kiedy wraz z
każdym nowym płatkiem śniegu pojawia się siła i energia. Kiedy te drobne
płateczki udowadniają, że razem mogą stworzyć coś wielkiego. Kiedy mogę tańczyć
razem z nimi lub po prostu ulepić bałwana i rozpętać bitwę na śnieżki. Kiedy
samo wyjrzenie przez okno i spojrzenie na tą biel napawa mnie
szczęściem.
Tak, mam świadomość, że jestem dość dziwna, ale przecież każdy człowiek ma swoje dziwactwa...
Takie właśnie myśli chodziły mi po
głowie, gdy pewnego listopadowego wieczoru siedziałyśmy w pokoju wspólnym. Jako
pierwszoklasistki nie miałyśmy szansy zająć miejsca przed kominkiem, ale udało
nam się zająć obłożony poduszkami parapet, dzięki czemu mogłam bez przerwy
wpatrywać się w ośnieżone błonia. Cały czas śmiałyśmy się z opowiedzianej przez
Dorcas historii o nowej byłej dziewczynie Jamesa.
- ...no i szłam z Jamesem i Remusem na
zajęcia. James cały czas opowiadał rozbrajające kawały, więc szłam oparta o jego
ramie, żeby się nie przewrócić ze śmiechu - opowiadała rozbawiona. - I wtedy zza
rogu wyszły dwie całkiem ładne blondynki z Huffelpufu, chyba z drugiej klasy.
Jedna, musiał źle zinterpretować sytuacje, bo gdy tylko zobaczyła mnie
opierającą się o ramie Jamesa wpadła w taki szał, że cały korytarz stanął jak
wryty. Naskoczyła na Jamesa, krzycząc, że nie da się tak łatwo zrobić w konia,
że nie jest naiwna, i że to koniec, bo ona szuka wsparcia i zaufania, a takiemu
draniowi jak on nie da się ufać. Zaczęła go bić, ale w typowo blondynkowy
sposób, by nie połamać tipsa - zaczęła machać na oślep rękami jak pies próbujący
utrzymać się na powierzchni wody. To doprowadziło nas do takiego śmiechu, że Ann
spadła z parapetu ciągnąc za sobą Kate, która wcześniej złapała się jej
ramienia, by utrzymać się na miejscu. Śmiałyśmy się jeszcze głośniej, aż nas
brzuchy zaczęły boleć.
- Ale to jeszcze nie koniec - ciągnęła
Dor. - Potem zwróciła się do mnie, że jestem puszczalska, skoro tak się łaszę do
cudzego chłopaka, prychnęła i odeszła zarzucając tymi blond włosami i ciągnąc
swoją "przyjaciółeczkę". Wtedy ta jej kumpela puściła oczko i posłał całusa do
Jamesa za plecami jego byłej dziewczyny. Och, że nie mogła wtedy sfotografować
jego ogłupiałej miny... - westchnęła. Rzeczywiście szkoda. Chciałabym ją
zobaczyć...
Niestety, nie mogłyśmy dalej
wysłuchiwać opisów miny Pottera, ponieważ zjawił się obok nas we własnej osobie
i to nie sam.
- Cześć dziewczyny! - huncwoci
wepchnęli się między nas. Tylko Remus, zachowując resztki kultury, przysunął
sobie krzesło. A my siedziałyśmy tam zgniecione i niezadowolone.
- Co wy na to, aby jutro wyjść na dwór
i urządzić wielką bitwę na śnieżki? - spytał Syriusz z typowo huncwockim
uśmieszkiem.
- Świetny pomysł - odparła Kate -
Podzielimy się na dwie grupy - dziewczyny i chłopacy.
- Doskonały pomysł, ale łatwiej będzie
to planować przy kolacji - odezwał się Peter z utęsknieniem zerkając w stronę
wyjścia z wieży.
- Ojej, a już jest kolacja?! -
zdziwiła się Ann - Chodźcie, bo zaraz zjedzą wszystkie grzanki - pociągnęła mnie
za rękę.
Chcąc nie chcąc ruszyliśmy na kolacje.
Dor, Syriusz i James opowiadali sobie z żarty, Ann chichotała z Kate, Peter już
dawno nas wyprzedził i pobiegł do Wielkiej Sali, a ja wdałam się w fascynującą
dyskusje z Remusem o zaklęciu Wingardium Leviosa. Podobno jemu już za drugim
razem udało się podnieść piórko. Opowiadał jak wykonywać ruch różdżką i jak
wymawiać formułkę.
Gdy doszliśmy na Wielką Salę i
usiedliśmy na swoich miejscach nałożyłam sobie kilka grzanek i sałatkę. Już
miałam ugryźć kanapkę, kiedy zauważyłam rozbiegane spojrzenia huncwotów.
Rozglądali się po sali z tym chytrym uśmieszkiem, więc coś było nie tak.
Odłożyłam bułkę i zaczęłam dyskretnie obserwować innych. Nic interesującego się
nie działo. Każdego fascynowała zawartość własnego talerza lub rozmowa ze
znajomymi. Gdybym nie poczuła czyjegoś spojrzenia na sobie, wciąż przyglądałabym
się innym uczniom. Tak musiałam spojrzeć w orzechowe oczy, które od pewnego
czasu zwrócone były w moją stronę. Rzuciłam pytające spojrzenie ich
właścicielowi, Jamesowi Potterowi. On wciąż przenikając mnie wzrokiem
spytał:
- Lily, możemy pogadać? - nie
wiedziałam co robić, więc zdawkowo kiwnęłam głową zachęcając go do
mówienia.
- W cztery oczy -
sprecyzował.
Wtedy wstałam i wyszłam przed wielką
salę. Zaraz dogonił mnie James. Staliśmy przed wejściem, oboje milczący. To on
chciał ze mną rozmawiać, więc czekałam aż się odezwie. Widziałam jak zbiera się
w sobie i szuka odpowiednich słów. Nie pospieszałam go. Niektóre tematy są
trudne i tak samo trudno się je porusza. Czekałam. Wreszcie się
odezwał.
- Lily, bo ja... Chciałbym się ciebie
spytać czy... ty... Umówiłabyśsięzemną? - powiedział na jednym wydechu. Mimo to,
zrozumiałam co mówił. Stałam tam chwilę jak wryta.
Co ja miałam zrobić? James Potter
zaprasza mnie na randkę?! Przecież ja mam 11 lat! Próbowałam wymyślić jakąś
sensowną odpowiedź. Co mam mu powiedzieć? Dobra, od początku. Czy chcę z nim iść
na randkę? Nie miałam nic przeciwko, ale też nie czułam takiej potrzeby. Już
dawno sobie ustaliłam, że jeśli nie będę zakochana, nie będę się umawiała. Nie
myślałam tylko, że ta zasada tak szybko mi się przyda! Mam 11 lat, a w takim
wieku miłość nie istnieje. Nie ma sensu się z nim umawiać. Teraz musiałam to
ubrać w delikatne słowa.
- James, ja... Przepraszam...
przepraszam, ale... to nie ma sensu. Oboje wiemy, że jesteśmy za młodzi... nie
pasujemy do siebie, że tak to ujmę - nerwowo się uśmiechnęłam. Na Boga, mam 11
lat i już przeprowadzam takie rozmowy! - No... to po prostu nie ma
sensu...
- Dlaczego tak uważasz? - zdziwił się
James.
- James, miłość w takim wieku nie
istnieje, a skoro tak, to nie ma sensu się umawiać! Lubię cię, naprawdę, ale nie
na tyle, żeby się z tobą gdzieś wybrać. Przepraszam - westchnęłam, ale nawet mój
oddech drżał. Nie chciałam patrzeć na zaskoczenie w jego oczach.
Odeszłam.
A co się stało z Jamesem, który krzyczał -ej Evans, umòwisz się ze mną? Ale dobra przystosuję się do tego jak piszesz.
OdpowiedzUsuńJak James spytał się Lily czy pójdzie z nim na randkę to było... Takie urocze ;3
OdpowiedzUsuńGorąco pozdrawiam Amelia