Po
wydarzeniach ostatniej nocy, najzwyczajniej w świecie zaspałam. Gdy wstałam
rano, dormitorium było puste na zegarze widniała godzina jedenasta czterdzieści
dwa, a ja byłam mocno spóźniona na lekcje. Przegapiłam już historię magii,
obronę przed czarną magią i starożytne runy.
O dwunastej piętnaście zaczynała się transmutacja, a ja nie miałam
zamiaru się na nią jakkolwiek spóźnić. Za dużo pracy włożyłam w to
wypracowanie!
Energicznie
zerwałam się z łóżka. Nim zdążyłam wykonać jakikolwiek krok w stronę szafy,
zakręciło mi się w głowię. Chwyciłam się zdobionego słupka, wspierającego
baldachim i przeczekałam to kilka sekund słabości.
Niestety
często mi się to zdarzało, ale podobno dzieje się tak przez dorastanie. Wolałam
wierzyć w tę wersję, szczególnie, że mam tak już od jedenastego roku życia.
Każdy ma jakieś słabości zdrowotne. Czy to zawroty głowy, czy alergia, czy
omdlenia… Tylko w książkach bohaterowie są idealni.
Gdy byłam w
stanie stać o własnych nogach, podeszłam do szafy i wygrzebałam mundurek na dzisiejszy
dzień. Na krótko zamknęłam się w łazience, a gdy ją opuściłam, byłam prawie
gotowa do wyjścia.
- …jeszcze tylko, podręcznik od zaklęć… -
mruczałam pod nosem.
Po chwili
byłam gotowa do wyjścia. Zawiązałam jeszcze lewy but i wybiegłam z dormitorium.
Byłam już przy portrecie, kiedy coś sobie uświadomiłam.
- Wypracowanie!!! – przypomniałam sobie o
skrawku pergaminu, którego zapełnienie zajęło mi całą ubiegłą noc, a które
teraz leżało sobie spokojnie na mojej szafce nocnej.
Po prostu zawróciłam.
Gdy
dotarłam pod salę od transmutacji, zastałam tam prawie całą naszą klasę. James
i Syriusz rozmawiali z trzema niebrzydkimi krukonkami (akurat z nimi mamy
transmutację), Remus stał obok, oparty o ścianę, powtarzając materiał z
podręcznika, zaś Peter nie do końca wiedział co ze sobą zrobić. Starał się
wyglądać równie nonszalancko co Potter i Black, a zarazem równie naturalnie co
Lupin. Oj, nie wychodziło mu to.
Stało tam też siedem innych osób
z naszego domu, ale nie miałam po co podchodzić. Cztery dziewczyny, mieszkające
drzwi w drzwi obok nas, rozmawiały przyciszonymi głosami, co jakiś czas
zerkając na dwóch, czołowych huncwotów. Nie potrafiły ukryć tego, że oczekują
równego zainteresowania, co koleżanki z Ravenclawu. Zaś trzej chłopcy, również
z naszej klasy stali kilka metrów dalej i rozmawiali wesoło o quidditchu. Z
doświadczenia wiem, że nie czuli potrzeby, by integrować się z resztą rocznika.
Mieli swoją niewielką klikę i to im w zupełności wystarczało.
Tak, owszem. Rok piąty
Gryffindoru był bardzo dokładnie podzielony na cztery grupy, każda trzymająca
się współlokatorów z dormitorium.
Rozejrzałam się, w poszukiwaniu
moich przyjaciółek, zastanawiając się po cichu, gdzie one mogą być. Owszem, do
dzwonka pozostało jeszcze piętnaście minut, ale w zwyczaju miałyśmy zaraz po
jednej lekcji iść pod następna salę. Niepewna, co ze sobą zrobić, przysiadłam
pod ścianą i zaczęłam grzebać w torbie. Wreszcie wyciągnęłam zeszłoroczny podręcznik
od transmutacji i podobnie jak Lupin, wzięłam się za powtarzanie starego materiału.
McGonagall zapowiadała, że będzie z niego pytać, a ja niestety od zawsze miałam
problem z politransmutacją. To naprawdę trudne dokonać transmutacji zbiorowej i
mimo, że idzie mi dość dobrze, wciąż nie potrafię przemienić czternastu
muszelek w serwetki.
Po raz kolejny przeczytałam ten
rozdział, szukając wskazówek, które mogłam przegapić. Nic. Wszystko robiłam
według instrukcji, a i tak mi nie wychodziło!
Niepewnie zerknęłam na Remusa. Mu
udało się już za szóstym razem podczas pierwszej lekcji z tym tematem. Gdybym
się go spytała…
Potrząsnęłam głową i jeszcze raz
zerknęłam w stare stronice zniszczonego podręcznika. Przewertowałam pobieżnie wzrokiem
ich treść, ale znów nic nie zauważyłam. Zerknęłam na zegarek. Siedem minut do
dzwonka.
Zresztą, co mi szkodzi…
Schowałam dumę do kieszeni i
niezgrabnie wstałam. Wykonałam kilka niepewnych kroków w stronę Lupina, a gdy
stałam już obok niego, chrząknęłam nieznacznie, by oderwać go od lektury. Gdy
mnie zobaczył, uśmiechnął się zaskoczony, a zarazem niepewny moich intencji.
Myśli, że zaraz opowiem
McGonagall o ich nocnych włóczęgach.
Kiedy to zrozumiałam,
uśmiechnęłam się nieznacznie. Miałam chęć potrzymać go jeszcze chwilę w
niepewności, ale nie było na to czasu.
- Mogę cię prosić na słówko? – zerknęłam
znacząco na stojącą nieopodal resztę jego paczki, która teraz dyskretnie nam
się przyglądała.
- Tak, jasne – wciąż niepewny moich zamiarów
zwracał się do mnie kulturalnie, ale z dystansem.
Przeszliśmy kilka kroków w stronę
zakrętu, aż wreszcie zaczęliśmy spacerować w tę i z powrotem po kamiennym
korytarzu.
- To głupia sytuacja. I głupio mi cię o to
prosić – zaczęłam mętnie, a w jego oczach już widziałam ciekawość. – No bo
McGonagall ma dzisiaj pytać, a ja nie radzę sobie z tymi całymi muszelkami i
serwetkami. Wiesz o co chodzi, prawda? Tobie to się udało za szóstym razem,
więc proszę, wyjaśnij mi, co ja robię nie tak.
Czyżby ulga w jego oczach?
- A jak wymawiasz zaklęcie?
- Tak jak jest napisane w podręczniku,
„Inducas” – powiedziałam.
- W podręczniku, w miejscu wymowy, jest błąd.
Mimo, że pisze się „Inducas”, wymawia się „Indukas” – odpowiedź usłyszałam za
swoimi plecami.
Odwróciłam się energicznie i
natrafiłam swoim wzrokiem na brązowe tęczówki Pottera. Stał tuż przede mną,
uśmiechając się łobuzersko. Czy on wszędzie musi się wciskać? Chrząknęłam,
cofnęłam się szybko w tył i odwróciłam wzrok, by nie patrzeć na jego (niestety!)
przystojną twarz. Ustawiłam się tak, abym mogła naraz obserwować twarz Remusa i
Jamesa. Teraz tworzyliśmy niezgrabne półkole. Zerknęłam jeszcze na Lupina,
szukając potwierdzenia słów jego przyjaciela. Cóż, jemu bardziej ufałam.
Kiwnął głową.
- Acha, no to… dzięki – powiedziałam do
Remusa, cofnęłam się o krok i odwróciłam, chcąc odejść.
- A mi nie podziękujesz? – zatrzymał mnie głos
Pottera.
Zaskoczył mnie. Znów.
Przez krótką sekundę stałam
zwrócona do nich plecami, aż wreszcie, nie zaszczycając go spojrzeniem,
rzuciłam przez ramię.
- Za wciskanie nosa w nie swoje sprawy, czy za
podsłuchiwanie prywatnej rozmowy?
Odeszłam. Oparta o ścianę
wertowałam podręcznik, póki nie zadzwonił dzwonek.
W trakcie
lekcji, dowiedziałam się, że dziewczyny najzwyczajniej w świecie wróciły do
dormitorium z zamiarem obudzenia mnie na transmutację. Siedziałyśmy razem w
ławce i cicho wymieniałyśmy uwagi na temat lekcji i zachowania McGonagall. A
było ono dziwne. Z jednej strony wciąż próbowała zachować swą surową postawę i
utrzymać uczniów w ryzach, z drugiej, wszyscy widzieli, że myślami jest gdzieś
daleko. Jakby się czymś martwiła.
Po zebraniu wypracowań i
odpowiedzi kilku osób (mi się upiekło) zaczęliśmy omawiać teorię w nowym
dziale. Jak zwykle starałam się robić dokładne notatki z każdego słowa
profesorki, choć nie wiedzieć czemu każda sekunda skupienie na lekcji była
wymuszona walką z moim rozproszonym umysłem. Wreszcie McGonagall nakazała nam
zrobić streszczenie treści podręcznika, a sama usiadła przy biurku i zaczęła
uzupełniać jakieś dokumenty.
Wtedy właśnie przez otwarte okno
wpadła złożona w samolot karteczka i zgrabnie wylądowała na blacie biurka nauczycielki.
Ta zaskoczona rozwinęła ją, a jej oczy pięć razy przejechały od lewej do
prawej. Na koniec wydała z siebie cichy jęk.
Gdy zrozumiała, że jakkolwiek
zakłóciła ciszę w sali, chrząknęła próbując zamaskować swoje zmieszanie.
- Muszę was na chwilę opuścić – oznajmiła
oficjalnym tonem. – Kontynuujcie robienie notatek. Gdy skończycie, Ann, rozdasz
im przedmioty niezbędne do ćwiczeń praktycznych. Jeśli jakikolwiek inny
nauczyciel poskarży mi się na hałasy, dochodzące z tej sali, wszystkim wam
wlepię miesięczny szlaban. Bez wyjątków.
Odczekaliśmy dwie minuty, od
zbawczej chwili, kiedy drzwi się za nią zamknęły, a następnie wszyscy odłożyli
pióra. Zapanowała luźna atmosfera, ktoś rzucił zaklęcie wyciszające na salę, a
ja z Dorcas usiadłyśmy na ławce, naprzeciwko Kate i Ann. Opowiedziałam im jak
wyglądał mój poranek i wczorajsze spotkanie z huncwotami. Pominęłam tylko
szczegół niemego pojedynku i dziwnej nici zrozumienia, jak i konkurencji, która
połączyła mnie wtedy z Potterem. To było zbyt dziwne, by opowiadać o tym osobom
postronnym, które nawet nie miały okazji tego zobaczyć. Potem przeszłyśmy do
poranka dziewczyn i to one zaczęły mi streszczać, jak wyglądały lekcje beze
mnie.
Wtedy poczułam na sobie czyjś
wzrok.
Wbijał się we mnie i nie dawał
spokoju, dopóki nie zwróciłam spojrzenia w tamtą stronę.
Potter.
Uśmiechnął się do mnie kpiarsko,
jakby chciał mnie sprowokować, a ja natychmiast odwróciłam głowę do dziewczyn i
spróbowałam wejść w wir rozmowy.
Nie mogłam, bo on wciąż mnie
obserwował.
Chciał, żebym się wściekła,
wstała, podeszła do niego, a następnie zaczęła krzyczeć i się wykłócać,
próbując dociec, czemu się na mnie gapi. Ha! Przejrzałam go!
Starałam się go ignorować, ale on
wytrwale wpatrywał się w moje plecy, ewentualnie co jakiś czas wymieniając
uwagi z innymi chłopcami.
Był geniuszem.
Ja już byłam wściekła i teraz
pozostawało mi walczyć ze sobą, by nie wstać i do niego nie podejść. Skupiając
się na sztuce samoopanowania, zapomniałam o siedzących dookoła mnie
przyjaciółkach.
- Lily, co się dzieje? – Ann trąciła mnie w
ramię.
- Zróbcie coś z Potterem –
jęknęłam cicho, nie zmieniając pozycji ani o milimetr, tak by James tego nie
zauważył.
Dziewczyny zgodnie spojrzały w
jego stronę. On posłał im szelmowski uśmiech i znów wbił we mnie wzrok.
- On się na ciebie gapi… - stwierdziła
odkrywczo Kate, po czym zadała to najważniejsze pytanie. – Czemu on się na
ciebie gapi?
Gdybym ja to wiedziała, chciałam odpowiedzieć, ale zamiast tego
wyjaśniłam im:
- Chce mnie sprowokować, bym do niego podeszła
i nawrzeszczała. Głupia, dziecinna zabawa… Zmieńmy temat i ignorujmy go, to
pewnie mu się znudzi.
Nie znudziło się.
Czekałyśmy chwilę i mimo, że
starałyśmy się rozmawiać normalnie, każde wypowiedziane słowo brzmiało
sztucznie i nienaturalnie. Wreszcie Dorcas nie wytrzymała.
- Lily idź do niego, to jest wkurzające!
- Jestem za! – dodały równocześnie Ann i Kate.
Westchnęłam. Czyli byłam bardziej
cierpliwa niż one…
- Nie pójdę tam! Co mam mu niby powiedzieć?
- Że cię to wkurza! – odparła Ann.
Zawahałam się. Zerknęłam na
Pottera. Zauważył poruszenie w naszej grupce i zaśmiał się głośno. Kiedy
zobaczył, że na niego patrzę złapał mój wzrok, a jego uśmiech przeszedł w
bardziej porozumiewawczy i tajemniczy. Jakby łączył nas jakiś sekret.
Nie wytrzymałam. Wstałam i ruszyłam
w jego stronę, przybierając nieprzeniknioną minę. Dziewczyny ruszyły za mną, a
kiedy stanęłyśmy naprzeciwko chłopców, zrozumiałam jak śmiesznie może to
wyglądać ze strony postronnego widza. Oni nonszalancko rozparli się na ławkach,
a my stałyśmy nad nimi. Dwie grupy stojące naprzeciwko siebie. Niczym pojedynek
na dzikim zachodzie. Nie było wpatrywania się w siebie i dziwnych tików w
powiekach. Od razu zaczęłam.
- Potter, czy mogę wiedzieć, czemu cały czas
się na mnie gapisz? Wiesz, jakie to jest wkurzające?! Och, oczywiście, że
wiesz! Więc, o co ci chodzi?
Zaśmiał się głośno. Wygrał swoją
grę. Ale mi po prostu nie chciało się w nią grać. Więc dlaczego czerpie taką
radość z tego zwycięstwa?
- Evans, Evans, Evans. Zabawna jesteś, gdy tak
się złościsz.
-Ty będziesz zabawny z limem na twarzy –
warknęłam, nie mogąc opanować złości.
Byłam
wściekła. Na niego i na siebie. Miałam świadomość, że jestem zbyt impulsywna,
przecież powinnam powstrzymać aż tak kąśliwe uwagi.
Pottera
moje słowa rozśmieszyły jeszcze bardziej. Widocznie ma dzisiaj wyjątkowo dobry
humor.
- Powiesz mi w końcu, o co ci chodzi? –
dodałam.
- Chciałbym z tobą porozmawiać – drwiący
uśmiech przemienił się w szelmowski, wyrażający jego arogancję i pewność
siebie.
- Przecież rozmawiamy –zirytowałam się znów.
Nie wiem czemu, James Potter wyzwalał we mnie wyjątkowo negatywne emocje.
- W cztery oczy – spojrzał znacząco na dziewczyny
i resztę huncwotów.
- Nie mam przed nimi żadnych tajemnic. To moje
przyjaciółki – wzruszyłam nonszalancko ramionami, choć ciekawość zżerała mnie
od środka.
Przez
chwilę James wyglądał na zaskoczonego. Wreszcie również wzruszył ramionami i
spojrzał znacząco na Syriusza. Zaczęłam się domyślać o co chodzi. Tak jak Remus
martwili się, że wydam ich przed McGonagall, dlatego przyjęli taktykę
przeciągnięcia mnie na swoją stronę. Coś im to nie wychodziło…
Popchnięta
nowym odkryciem zaczęłam zachowywać się pewniej. Przeniosłam ciężar ciała na
prawe biodro i splotłam ręce na piersi, okazując tym samym swoją irytację i niecierpliwość.
Jakbym mówiła: „Pospiesz się, nie mam całego dnia”.
- Jak chcesz – powiedział lekceważąco i wstał,
odpychając się od ławki. Teraz stał metr ode mnie, wyższy o ponad głowę i
emanujący pewnością siebie. – Jak wiesz za tydzień jest wyjście do Hogsmeade.
Jeszcze nie mam żadnych planów, więc co ty na to? Umówisz się ze mną, Evans?
Zatkało
mnie. Nie tego się spodziewałam, dlatego jeszcze bardziej się zdenerwowałam.
Czy on zwariował? Nawet mnie nie zna! Jestem ciekawa, czy wie cokolwiek o mojej
rodzinie. O tym, że mam siostrę, albo gdzie się wychowałam… Na pewno nie.
Dzięki temu z łatwością zrozumiałam o co mu chodzi. Zakład. Albo chora ambicja,
cokolwiek. Ale na pewno nie chęć poznania mnie.
Ta myśl wprawiła mnie w jeszcze większy (o ile
było to możliwe) gniew i tchnęła we mnie nowego ducha.
- Żartujesz sobie ze mnie?! – wybuchłam
śmiechem, który po części mógł brzmieć jako histeryczny. – Potter… To jest
nieprawdopodobne! Ty mnie nawet nie znasz!
- Czyli się zgadzasz? – James uśmiechnął się szarmancko.
- Co?! Nie! Oczywiście, że nie!
Jego
zaskoczona mina była… zaskakująca. Wydawał się niedowierzać temu, że
jakakolwiek dziewczyna mu odmówiła. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć,
zadzwonił dzwonek. Podeszłam do mojej ławki, spakowałam rzeczy i wyszłam z
sali, nie czekając na dziewczyny ani nie oglądając się na Jamesa.
Szłam
szybkim krokiem przez korytarze. Mijałam uczniów ignorując ich. Było we mnie za
dużo energii, którą chciałam jakoś z siebie wyrzucić. Planowałam wyjść na
błonia i ruszyć biegiem, a następnie wrócić spokojnie na następną lekcję
transmutacji. Nim zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam jak ktoś zasłania mi usta
dłonią, chwyta w pasie i wciąga w ciemny tunel. Musiało to być tajne przejście,
ponieważ zaraz po tym jak tam weszliśmy ściana za nami się zamknęła. Przez
chwilę szarpałam się, aż wreszcie całą siłą swego ciała nadepnęłam napastnikowi
na stopę.
- Au! – usłyszałam znajomy, pełen pretensji
głos.
Zszokowana
wyszarpnęłam głowę spod jego ręki i krzyknęłam.
- Potter?!
Puścił
mnie, dzięki czemu mogłam spojrzeć mu w twarz. W przytłumionym świetle nie
widziałam na niej żadnych emocji. Zresztą i tak, pewnie skrzętnie je ukrywa.
- Co ty wyprawiasz? Wypuść mnie stąd! W ogóle,
gdzie my jesteśmy?! – krzyknęłam na jednym wydechu. Po tym człowieku można
spodziewać się wszystkiego.
Energicznym
krokiem podeszłam do zamkniętej ściany i zaczęłam ostukiwać kolejno wszystkie cegły,
by znaleźć jej otwarcie.
- To i tak nic nie da – powiedział spokojnie
Potter. Nonszalancko oparł się o ścianę i obserwował moje poczynania.
Cierpliwie czekał aż skończę, a ja cieszyłam się, że przerwa między lekcjami trwa
aż pół godziny. Wreszcie zrozumiałam, że bez jego pomocy nie wyjdę z tego
miejsca.
Zerknęłam
na niego niepewnie.
Nie zmienił
swojej pozycji ani o milimetr a teraz znów się uśmiechał. Czekał aż się poddam.
Wściekłam się. Cały czas okazywał swoją wyższość nade mną: kpiarskie uśmieszki,
lekceważące wybuchy śmiechem, jakbym była małą, uroczą dziewczynką, która nie
zna życia, a w swej niewinności jest tak naiwna, że od razu wprawia człowiek w
dobry humor.
A ja nie lubię, jak traktuje się
mnie z wyższością, ponieważ odczuwam to jako oznakę braku szacunku. I nie
obchodzi mnie jaką ma na ten temat opinie Potter.
- Po co mnie tutaj zaciągnąłeś? – burknęłam opierając
się o chłodną, kamienną ścianę.
- Chcę porozmawiać. Bo ja czegoś tu nie
rozumiem. Dlaczego nie chcesz się ze mną umówić? Nawet mnie do końca nie znasz?
– powiedział patrząc na mnie z zainteresowaniem.
Postanowiłam wyjaśnić mu moje
wątpliwości.
- No właśnie z tego powodu: nie znam cię. Nie
wiem jaki jesteś, nie wiem kim jesteś, a mam iść z tobą na… - słowo „randka”
nie potrafiło przebrnąć przez moje gardło - … tego typu spotkanie?
- I tylko dlatego?
Zawahałam się.
- Nie ufam ci. Prawdopodobieństwo, że umawiasz
się ze mną, dla mnie samej, jest nikłe. Prędzej chodzi tu o twoje ambicje lub
zwykłą ciekawość. A tyle mi nie wystarczy.
- Przecież chciałem się z tobą umówić? Czy to nie oznacza, że chcę cię
poznać?
Przez chwilę myślałam, że słyszała
jakiś cytat z filmu. Potem zrozumiałam skąd znam te słowa.
- To samo mówiłeś Miriamm z Huffelpufu. Potem wypłakiwała się na moim
ramieniu. Już rozumiesz? Nie szukam byle jakiej znajomości lub przygody. Nie
jestem dziewczyną tego typu. Wolę spokój.
- To wszystko? – upewnił się z zamyśloną miną.
Czyżbym skłoniła Jamesa Pottera do refleksji…?
Pokręciłam głową.
- To tylko kropla w morzu prawdziwych
przyczyn. Ale nie mam zamiaru ci wszystkich wytykać. Powinieneś sam sobie
uświadomić na czym polegają twoje błędy a wtedy możemy pogadać. Teraz
pozwolisz, że udamy się na drugą lekcję transmutacji, bo nie chcę się na nią
spóźnić.
Zapadła
krótka cisza.
- Idąc tym tunelem wyjdziemy naprzeciwko sali
– widać Potter dowiedział się tego co chciał i postanowił dać mi spokój.
Zerknęłam nieufnie wgłęb ciemnego,
zakurzonego korytarza.
- Chyba pójdę dookoła – powiedziałam marszcząc
nos. Liczyłam na wyjście tą samą drogą, którą się tu znalazłam.
James westchnął.
- Zamknij oczy – powiedział zmęczonym głosem.
- Słucham?! – spytałam zaskoczona. Planowałam
wykorzystać obecną sytuację, by poznać nowe tajne przejścia, a nawet tego nie
mogłam.
- Przecież nie pokażę ci, jak się
wychodzi! Wyjdziesz tak, jak tu weszłaś
– z zasłoniętymi oczyma! – oburzył się chłopak.
- A niby czemu?! Nie mam zamiaru wychodzić z
zamkniętymi oczyma! – splotłam ręce na piersi i spojrzałam na niego buńczo.
- Evans, – powiedział groźnym tonem - albo
tak, albo w ogóle.
Zaśmiałam się wesoło.
- No to sobie posiedzimy! – dla wygody oparłam
się o ścianę.
- Nie do końca - ty posiedzisz. Cześć! –
powiedział Potter, wsadził ręce do kieszeni i ruszył w głąb korytarza.
Zaklęłam cicho i zerknęłam na
oddalającego się chłopaka. Przestraszyłam się. Jeśli on pójdzie, a ja nie
znajdę wyjścia? Odszukanie tajnych drzwi, z tamtej strony tunelu, może być równie
skomplikowane. Wyobraziłam sobie powolną śmierć spowodowaną głodem i
odwodnieniem. Nie najprzyjemniejsza wizja.
- James, poczekaj! – schowałam dumę do
kieszeni i pobiegłam za chłopakiem.
Nie zatrzymał się ani nawet nie
zwolnił kroku, jednak po kilku sekundach dogoniłam go. Zirytowana zerknęłam na
jego zadowoloną minę. Wkurzał mnie. Znów.
Szliśmy przez dwie minuty w
milczeniu, aż wreszcie przed nami pojawiła się ściana. Osłaniały ją dwa
gargulce. Potter zastanowił się przez chwilę przyglądając się na zmianę obu. No
dobra, dłużej niż chwilę.
- Potter, długo masz zamiar kontemplować te
gargulce? – warknęłam zniecierpliwiona.
- Zastanawiam się, który otwiera przejście…
- Och, przestań poigrywać! – chyba tylko James
Potter z taką łatwością potrafi mnie zdenerwować…
- Jeden otwiera przejście, a drugi uruchamia
ruchome ściany. Zmiażdżą nas w dziesięć sekund. Ale dobrze, spróbujmy z
obydwoma – powiedział luźnym tonem.
- Idiota – mruknęłam. Nie wiedziałam, czy mu
wierzę, ale daleka byłam od paniki. Tyle razy tędy chodził i nie dał się
zmiażdżyć, więc o co mam się martwić?
Zastanowił się jeszcze przez
chwilę, a następnie podszedł do jednego z nich.
- Tak, to chyba ten… - mruknął zadowolony.
Wyprostował się i przyłożył rękę do jego
głowy. Uśmiechnęłam się szczęśliwa, że wreszcie się stąd uwolnię, a wtedy on powrotem
podniósł rękę i spojrzał w przestrzeń marszcząc brwi, jakby się jeszcze
zastanawiał. – A może jednak nie… - powiedział do siebie.
Chciałam na niego nakrzyczeć, ale
przerwał mi dźwięk dzwonka na lekcje.
- Potter, otwórz to wreszcie!
- Nie jestem pewien, którym gargulcem –
uśmiechnął się do mnie szeroko. Och, oczywiście, że wiedział którym, ale
zależało mu na tym, by mnie wkurzyć.
- Och, błagam! Nie mogliście tego jakoś
oznaczyć?!
- Nie byłoby takiej zabawy – uśmiechnął się
szelmowsko i znów zaczął badać dłońmi figurę.
Zrozumiałam, że wściekając się
nic nie zdziałam. Przyjęłam inną taktykę.
Westchnęłam głośno i na chwilę
oparłam się o ścianę. Zaraz potem znów
stanęłam prosto i podeszłam od tyłu do Pottera. Zaczęłam przyglądać się jego
palcom, które jeździły powoli po gargulcu. Wiedziałam, że go dekoncentruję. I o
to chodziło.
- A powiedz mi James, jak się otwiera tę
ścianę? – zaczęłam udawać zaciekawienie.
- Co…? A, ciągniesz za ucho – udawał lub był
obojętny za moje działania.
- A które? – spytałam niewinnie.
- To równie dobre pytanie, na które odpowiedź,
również próbuję znaleźć – wciąż nie odwracał wzroku od figury.
Powolnym krokiem podeszłam do
przeciwnego gargulca i przyjrzałam mu się. Tak jak się spodziewałam na jego uszach
nie było żadnych znaków, za to ogon był bardziej wytarty. Pewnym ruchem
złapałam za niego i pociągnęłam.
Potter nawet nie zauważył, że
ściana się otworzyła (wciąż przypatrywał się gargulcowi). Sama opuściłam tunel
i ruszyłam w stronę sali od transmutacji, głośno stawiając kroki. Wiedziałam,
że chłopak mnie usłyszy i nie myliłam się. Już po chwili podbiegł do mnie i
zapytał zaskoczonym tonem:
- Jak to zrobiłaś? Przecież mówiłem o uchu.
- Nie jestem idiotką, Potter – odparłam, nie
racząc go spojrzeniem.
Zatrzymałam się przed drzwiami od
sali, odetchnęłam ostatni raz, by się uspokoić i zapukałam do drzwi. Nie
czekając na odpowiedź weszłam tam, a zaraz za mną podążał Potter. Wszyscy spojrzeli
na nas z zaskoczeniem. Przecież przed chwilą, na lekcji dałam mu kosza, a teraz
spóźniamy się razem na transmutację.
- Panna Evans… Pan Potter… Cieszę się, że
zaszczycili nas państwo swoją obecnością – powiedziała profesor McGonagall.
Nie podobał mi się ten ton.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz