poniedziałek, 4 listopada 2013

22. Prezentowa gorączka?


Przepraszam. Mogłabym zacząć pisać o tym jak nawaliłam, zawaliłam i jak beznadziejna jestem. I wiem, że powinnam, bo to wszystko prawda. Ale po co wymieniać się oczywistościami? Nie, najpierw muszę wam się do czegoś przyznać!
Pewnego dnia, jakoś w październiku, uznałam, że nie ma sensu już dawać wam złudnej nadzieji. Byłam zrezygnowana, rozczarowana sobą, więc weszłam tutaj i opublikowałam notkę o zawieszeniu, a że naprawdę dawno tu nie zaglądałam, postanowiłam też przeczytać wszystkie zaległe komentarze. I powiem szczerze, że nic nie mogło mi dać lepszego kopa w tyłek :D. W rekordowym tempie od opublikowania informacji o zawieszeniu usunęłam ją i zaczęłam pisać. I może rozdział opublikowałabym już jakiś czas temu, niestety w weekend, dwa tygodnie temu rozwalił mi się zasilacz od laptopa. Zamówienie na allegro, setki nieporozumień i wreszcie(?) dzisiaj dotarł.
Jaka jest puenta tej historii?
Że ten rozdział zawdzięczacie tylko i wyłącznie sobie!
Dlatego dedykuje go wszystkim komentującym! Nawet nie wiecie, jak pomaga świadomość, że nie jesteś sam, i że ktoś cię wspiera. Ja do tej pory nie doceniałam warości tego.

Całuję was mocno i przepraszam za wszystko :*
B.luck lady



***


            Potter dotrzymał obietnicy. Dał mi spokój na całe dwa tygodnie, dzięki czemu udało mi się jak najlepiej przygotować wieczerzę i dekorację na Noc Duchów, a nawet całkiem przyjemnie spędzić ten wieczór. Było to niesamowite wrażenie, podziwiać stworzone przez siebie ozdoby i widzieć miny innych, na widok tych wszystkich dekoracji. Kilka osób nawet podeszło i nam pogratulowało. Miałam doskonały humor.

            Potter zaś był… do zniesienia. Ani razu nie złapałam go na „rozmowach” ze Snapem lub innymi uczniami. Dostał tylko jeden szlaban za to, że wraz z kolegami zamknął kotkę Filcha w jednej z nieużywanych sal lekcyjnych i ją wyciszył. Biedny woźny przebiegł całą szkołę, zaglądając od sali do sali, byle tylko ją odnaleźć.

            Jednak nie zaczepiał mnie i nie wrzeszczał „Evans, umówisz się ze mną?!”, jak to miał wcześniej w zwyczaju. Co jakiś czas tylko, wyprzedzając mnie na szkolnym korytarzu szeptał mi do ucha:

             - Jeszcze tylko cztery dni.

            Za pierwszym razem, gdy to zrobił prawie krzyknęłam, przerażona. Przecież rzadko się zdarza, by ni stąd ni zowąd słyszeć nad uchem czyjś głos, usprawiedliwiałam się przed sobą, zawstydzona swoją reakcją.

            Byłam jednak świadoma, że godzina zero się zbliżała i już niedługo Potter będzie miał wolną rękę. Odpychałam jednak tą ponurą perspektywę, odgradzając się stosem ksiąg i górą wypracowań. Uświadomiłam sobie bowiem, że już w tym roku SUMy, a ja jeszcze nawet nie wzięłam się za porządne przygotowania! Dlatego wolny czas spędzałam w bibliotece, szukając coraz to nowszych i bardziej przydatnych podręczników.

             - Czerwona barwa… gorzki smak… - mruczałam pod nosem robiąc notatki do wypracowania na eliksiry. Było pochmurne popołudnie, a ja właśnie siedziałam w bibliotece, przeglądając jedną ze starych, zakurzonych ksiąg.

            Wtedy jednak drzwi pomieszczenia otwarły się z hukiem, a w progu stanął sam James Potter, szukając czegoś zawzięcie wzrokiem. Kiedy jego spojrzenie padło na mnie, w jego oczach od razu zapaliły się te łobuzerskie błyski. Podszedł do mnie i stając nad moim stolikiem, spytał głośno z szerokim uśmiechem na ustach:

             - Evans, umówisz się ze mną?

            Język ludzki jest zbyt ubogi (choć słyszałam, że elficki ma odpowiednie słowo), by określić satysfakcje, widniejącą wtedy na jego twarzy. Kilka osób podniosło wzrok znad woluminów i spojrzało na nas z niekrytym zainteresowaniem.

            Ja zaś zerknęłam na niego zszokowana.

             - Potter, nie pamiętasz? Mamy umowę, więc mi nie przeszkadzaj.

            Jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.

             - A wcale, że nie! – wykrzyknął uradowany. – Nasza umowa skończyła się dokładnie trzy minuty temu! Wybacz, za to opóźnienie, ale musiałem jeszcze cię znaleźć – puścił mi oczko, ewidentnie uszczęśliwiony. – Więc jak, Evans? Jedna mała randka nikomu jeszcze nie zaszkodziła…

             - Spadaj, Potter, jestem zajęta – powiedziałam, przerażona myślą o tym, co zacznie się teraz dziać w moim życiu.

             - Pójdę sobie, jak się zgodzisz ze mną umówić – uśmiechnął się bezczelnie.

            Z westchnieniem zamknęłam książkę i spakowałam torbę, mówiąc:

             - Dobrze, więc ty sobie tu stój, a ja nie będę ci przeszkadzać.

            I wyszłam, licząc na to, że nie wybiegnie za mną, wrzeszcząc: „Ale Evans, co z naszą randką?!”.

            Przeliczyłam się.

             - Ale Evans, co z naszą randką?! – zawołał oburzony, jakby czytał mi w myślach i wybiegł za mną z biblioteki.

             - Jest równie nierealna, jak była przedtem – powiedziałam stanowczo.

I znów szliśmy razem, ramię w ramię, przez szkolne korytarze. Deja vu? Przyspieszyłam kroku, choć i tak miałam świadomość, że przy sprawniejszym i bardziej wysportowanym Jamesie nie miałam szans uciec.

             - Łoł, nie pędź tak, bo jeszcze się zmęczysz! – zawołał wciąż rozweselony, a ja powstrzymywałam w sobie wszelkie mordercze instynkty. Dasz radę Lily, jeszcze trochę. – Daj, poniosę ci torbę, bo pewnie jest ciężka – zaproponował i jednym szybkim ruchem zsunął mi ją z ramienia.

             - Co? Ej! – krzyknęłam, jeszcze bardziej oburzona. – Oddaj!

             - Nie, bo się zmęczysz, a ja jako dżentelmen nie mogę na to pozwolić – odparł, uśmiechając się do mnie łobuzersko. Taa, był to uśmiech typowego huncwota…

             - Pff! – prychnęłam, jakbym usłyszała dobry żart. – Ty i dżentelmen, dobre sobie! Dżentelmen nie napastowałby koleżanki z roku o głupią randkę, jeśli z milion razy powiedziała mu NIE!

             - Po prostu wiem, że ta koleżanka też chce tej randki, choć może o tym jeszcze nie wiedzieć.

             - Ja… Ty… Po prostu… - zabrakło mi słów. Patrzyłam na niego, nie mogąc uwierzyć w jego arogancję. W końcu, odzyskując rezon, zdenerwowałam się: - Oddaj mi w końcu moją torbę! – krzyknęłam, zatrzymując się i tupiąc nogą.

            On również się zatrzymał i przyjrzał mi się badawczo. Choć napastował mnie dopiero od niedawna, wiedziałam, że to zły znak - analizował, jak daleko może się posunąć i jak wiele mogę poświęcić, by wreszcie odzyskać własność.

             - A jak bardzo ci na niej zależy? – spytał, wpatrując się we mnie natarczywie i unosząc leniwie prawą brew. To wszystko w połączeniu z huncwockim uśmiechem na jego twarzy powaliłoby na łopatki połowę populacji żeńskiej.

             - Trochę… - zawahałam się, wiedząc, że nie mogę pokazać jak bardzo jej potrzebuje. Przecież tam są wszystkie moje prace domowe!!!

             - Czyli, będziesz na mnie TROCHĘ zła, jeśli wrzucę jej zawartość do jeziora – stwierdził, ruszając wzdłuż korytarza. To wystarczyło. Mimowolnie drgnęłam i zrobiłam krok w jego stronę, a on zatrzymał się z triumfalnym uśmiechem na ustach. – Och, odnoszę wrażenie, że zależy ci na niej trochę bardziej, niż się do tego przyznajesz. – I znów ten huncwocki uśmieszek na jego ustach.

             - Potter, po prostu mi ją oddaj – westchnęłam, zła na siebie, że dałam się tak głupio podpuścić, jak jakaś naiwna ośmiolatka.

             - Więc mi ją zabierz – zaproponował z rozbrajającym błyskiem w oku.

            Podeszłam do niego, jednak kiedy tylko sięgnęłam ręką po swoją własność, ona już znajdowała się poza moim zasięgiem.

             - Potter, nie zachowuj się jak głupi dzieciak! Oddaj mi ją! Nie masz prawa mnie szantażować! – krzyknęłam i ponownie rzuciłam się w kierunku swojej torby, łudząc się, że tym razem ją odzyskam.

            Zapomniałam tylko, że w tej szkole nikt nie ma lepszego refleksu niż szukający Gryffindoru. W jednej chwili pochwycił mnie wolną ręką i, odrzucając torbę w bok, przycisnął do ściany. Z jedną ręką na mojej talii i drugą opartą nad moim ramieniem, wpatrywał się we mnie z huncwockim uśmiechem, który wręcz krzyczał „zaraz coś przeskrobię”.

             - Lily, musisz się czegoś nauczyć – westchnął teatralnie, obserwując jak narasta popłoch w moich oczach. - To przed chwilą nie był szantaż. Szantaż brzmiałby mniej więcej tak: nie puszczę cię, jeśli mnie nie pocałujesz.

            Przerażona zerknęłam na niego, nie będąc pewna co on wyprawia. Nie podobało mi się położenie jego rąk (szczególnie tej jednej, która mnie dotykała) ani bezczelny uśmiech na ustach. Bez zastanowienia spróbowałam go odepchnąć, jednak on nawet nie drgnął. Uśmiechnął się tylko szerzej, obserwując moją bezsilność.

             - Potter, puść mnie – zażądałam stanowczo, jakbym to ja panowała nad sytuacją.

            On tylko nachylił nade mną, tak, że mogłam poczuć zapach jego perfum. Był to dla mnie swoisty automatyczny alarm, który właśnie krzyczał „ZA BLISKO”. Dopiero teraz, kiedy znajdował się tak blisko zauważyłam, jak duża jest między nami różnica wzrostu. I zrozumiałam, dlaczego moja szarpanina jest tak bezowocna.

            Prawda jest taka, że przy Potterze byłam bezsilna.

            Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nie dałam mu dojść do głosu. Pchnęłam go po raz kolejny, łudząc się, że tym razem może zadziałać efekt zaskoczenia.

Cholera, znowu nawet nie drgnął!

             - Proszę, puść mnie – jęknęłam błagalnie, wiedząc, że teraz mogę liczyć tylko na jego litość.

            Nachylił się jeszcze bardziej, a ja tylko mocniej wcisnęłam się w ścianę, starając się jak najdłużej zachować jakikolwiek dystans.

             - Więc mnie pocałuj – zaproponował, a w jego oczach błyszczały iskry rozweselenia.

            Położyłam rękę na jego klatce piersiowej, byle tylko bardziej się do mnie nie zbliżał.

             - Kiedy ja nie chcę!

             - To chyba trochę tak postoimy, nie uważasz? – zaśmiał się, przybierając ton dorosłego, który tłumaczy oczywistą prawdę małemu dziecku.

            I znów się zdenerwowałam.

             - Nie wystarcza ci tamten pocałunek z Pokoju Wspólnego? – warknęłam.

             - Może by wystarczył, gdyby nie jego niefortunne zakończenie – powiedział, a jego dłoń z mojej talii przeniosła się w górę i jakby mimowolnie zaczęła bawić się pojedynczym kosmykiem moich rudych włosów.

             - Och, uwierz mi, że każdy nasz pocałunek będzie się kończył w ten sposób – prychnęłam, odwracając głowę, by już nie patrzeć na tę jego minę, pełną samozadowolenia.

             - Czyli przyznajesz, że będzie ich więcej? – szepnął mi do ucha, korzystając z okazji, że jestem zwrócona do niego profilem. Mimowolnie zwróciłam się do niego twarzą (oczywiście by taka sytuacja nie mogła się powtórzyć). Jego prawa brew powędrowała do góry, a w mojej głowie pojawiło się wrażenie, że wielokrotnie ćwiczył ten flirciarsko-huncwocki wyraz twarzy w lustrze.

             - Nie, oczywiście, że nie! Raczej chodziło mi o to, że jeśli tylko mnie tkniesz, oberwiesz w właśnie taki sposób – wyjaśniłam pospiesznie.

             - Wolę pozostać przy mojej wersji.

             - Na Merlina, mówienie do ciebie, to jak walenie głową w mur!

             - Po prostu jestem uparty, przecież wiesz - wzruszył ramionami.

             - Wiem, ale jeśli tym razem też będziesz się upierał, to oberwiesz w twarz - ostrzegłam go, próbując przybrać ten sam surowy wyraz twarzy, który codziennie widzę na twarzy McGonagall w trakcie lekcji transmutacji.

             - Zaryzykuję – powiedział, co raz zerkając na moje usta i przybliżając swoją twarz do mojej. W tej chwili jego zamiary stały się aż nadto oczywiste.

             - Jesteś pewien? – Uniosłam brwi, wyczekując jego odpowiedzi. Wolałam, by on sam podpisał na siebie wyrok.

             - Jestem huncwotem, więc dla mnie bez ryzyka nie ma zabawy – mruknął, zbliżając się ustami do moich. Jego lewa ręka wciąż bawiła się kosmykiem moich włosów, zaś prawa ze ściany przeniosła się na mój kark.

            PLASK!

            W jednej chwili moja ręka wylądowała na jego policzku. Nie miałam zamiaru nigdy więcej dopuścić do takiej sytuacji, jak tej nieszczęsnej nocy w Pokoju Wspólnym. Wyrwałam się z jego uścisku i bez słowa podeszłam do swojej torby. Złapałam ją i ruszyłam korytarzem, nie zerkając na niego nawet na sekundę.

            Miał za swoje.
 

 


 

            Wielkimi krokami zbliżał się grudzień, a ku mojemu zdumieniu, do tej pory nie spadł ani jeden płatek śniegu. Mimo wszystko, uczniowie już żyli perspektywą świąt i wolności od prac domowych. Bo przecież miesiąc? Cóż to jest!

            Nawet ja uległam tej wesołej i gwarnej atmosferze, panującej wokół. Już cieszyłam się na najbliższe Hogsmeade, kiedy to z dziewczynami planowałyśmy kupić wszystkie potrzebne świąteczne prezenty. A wymarzona sobota zbliżała się wielkimi krokami.

            Co dziwne, już budząc się rano wiedziałam, że coś jest nie tak. Zaczęło się od głośnych szeptów moich przyjaciółek, oczywiście, tuż nad moim uchem. Z niechęcią otworzyłam oczy i rozejrzałam się w poszukiwaniu powodu tego zbiegowiska. Rzecz jasna one od razu to zauważyły i rzuciły się na mnie jak wygłodniałe hieny.

             - Lily, czy to od Jamesa? – zapytała Dor, a jej oczy błyszczały od ekscytacji.

             - Co? – spytałam nieprzytomnie, podnosząc się do pozycji siedzącej i pocierając oczy.

            I wtedy to ujrzałam. TO, czyli ogromne prezentowe pudło, zawinięte w krwistoczerwony papier, ze złotą kokardą, znajdujące się w nogach mojego łóżka. Zaskoczona zamrugałam kilkakrotnie, nie wiedząc o co chodzi.

             - Co to jest? – wyjąkałam nieprzytomnie.

            Dorcas zachichotała, jednak zaraz oberwała kuksańca od Kate.

             - Lil, myślałyśmy, że to ty nam to wyjaśnisz – wyjaśniła spokojnie Harrison.

             - Ale ja nie mam pojęcia…

             - Rozpakuj, rozpakuj, rozpakuj!!! – piszczała podekscytowana Dorcas. Czasem zachowywała się jak małe dziecko.

            Ostrożnie zdjęłam pokrywę z pudła i, niepewnie zaglądając do środka, zobaczyłam… kolejne pudło. W nim oczywiście znajdowała się kolejna paczka, a ja coraz bardziej zniecierpliwionymi ruchami zdejmowałam coraz to nowe pokrywy. Co to w ogóle ma być?! Wreszcie udało mi się dogrzebać do ostatniego najmniejszego pudełeczka. Nie wiedziałam jakiego typu podarunek mógłby się zmieścić w takim maleństwie. Otworzyłam je, a moim oczom ukazała się… kartka. Mała, złożona na pół.

            Słyszałam wręcz, jak dookoła mnie Kate, Ann i Dor wstrzymują oddech. Ja chyba też to zrobiłam. Powoli po nią sięgnęłam. Nie był to świstek pergaminu, ale gruby papier przeznaczony do tego typu liścików, tak by można je było dołączyć do kwiatów lub podarunku.

 

Spotkajmy się dziś o 16.00 na Placu Maloruve

Proszę, przyjdź.

J.P.

 

            Jak zaczarowana wpatrywałam się w pochyłe pismo. Miałam wrażenie, że litery i słowa falują, jakby chciały przykuć moją uwagę.

Zaglądająca mi przez ramię Dorcas skrzywiła się.

             - Serio? Dał ci kawałek papieru?!

             - Przecież nie chodzi o kawałek papieru. – Nie wiem dlaczego zaczęłam go bronić. Ale przecież nie miała racji.

             - Tak? A o co? W ogóle co za wariat daję dziewczynie setkę pudełek i pusty kawałek kartonika! – prychnęła, zawiedziona.

            Co?! Jak to pusty?!

            Spojrzałam na nią zaskoczona. Przecież ta karteczka nie jest pusta!

            Ann przyglądała mi się badawczo.

             - Myślę, że ten kartonik nie jest pusty. Przynajmniej nie dla Lily.

            Wszystkie trzy rzuciły mi zaciekawione spojrzenia, a ja po prostu wzruszyłam ramionami. Co miałam im odpowiedzieć?

             - Na Merlina! Przestań być taka tajemnicza! – zawołała rozemocjonowana Dorcas. – Co tam jest?!

             - Propozycja spotkania. Plac Maloruve o szesnastej. Przynajmniej użył słowa „proszę” – prychnęłam, wygrzebując się z pościeli i zmierzając w kierunku szafy. Zapragnęłam nagle zmienić temat, byleby tylko uniknąć ich pytań i spekulacji. – Wiecie w ogóle jak dostał się do naszego dormitorium? – spytałam pochylając się nad półką, marszcząc brwi. To naprawdę była istotna kwestia.

            Kate westchnęła.

             - Lily, odpowiedź na wszystkie tego typu pytania jest jedna: to jest James Potter.

            To mi się nie spodobało. Odwróciłam się zirytowana w ich stronę.

             - Co to ma znaczyć? Że jeśli jest Jamesem Potterem to wolno mu wszystko, a cały świat ma leżeć u jego stóp? Że wlazł sobie nielegalnie do naszego dormitorium bez naszego pozwolenia i nakłania mnie jeszcze do spotkania?! O nie! Cholera jasna, nie ma mowy, abym była kolejną jego zachcianką!

            Dziewczyny patrzyły na mnie lekko zszokowane, a ja bez słowa złapałam swoje ciuchy i zamknęłam się w łazience z przeświadczeniem, że mam rację. Może trochę przesadziłam ze swoją reakcją, ale, jak to mawiała moja mama: nie ważne jak powiedziana prawda jest zawsze taka sama. A prawda była taka, że mając szacunek do siebie nie pozwolę, by ktoś  potraktował mnie jak jednorazową zabawkę. A z całą pewnością właśnie to zrobiłby James Potter.

            Z łazienki wyszłam ubrana w czarne spodnie i zielony sweter. Włosy związałam w nieskomplikowany supeł na karku, nie bawiąc się w żadne makijaże. Kiedy Kate, Dor i Ann jak sępy rzuciły się na wolną łazienkę, ja schwyciłam drobną karteczkę i z nią w ręku zeszłam do Pokoju Wspólnego.

            Już przy samym wejściu przeszukałam go wzrokiem, wiedząc, że James Potter gdzieś tutaj musi być. Kiedy go znalazłam, siedzącego na jednej z kanap znajdujących się w kącie, on akurat wpatrywał się we mnie intensywnym i, wyjątkowo jak na niego, poważnym wzrokiem. Uniosłam karteczkę, tak by wiedział co to jest, a następnie przeszłam przez Pokój Wspólny i wrzuciłam ją prosto do kominka, czując, że każdy mój ruch jest uważnie śledzony przez jego orzechowe oczy.

 

 
 

W Hogsmead spędziłyśmy prawie cały dzień. Chodziłyśmy od sklepu do sklepu szukając najtrafniejszych prezentów dla naszych rodzin i wspólnych przyjaciół. Wedle tradycji około trzynastej rozdzieliłyśmy się na godzinę, by móc spokojnie znaleźć prezenty dla siebie nawzajem. I choć wstyd mi przyznać, panicznie bałam się, że tuż za rogiem „wpadnę” na Pottera, który będzie gadał głupoty i zachowywał się jak totalny pajac, byleby tylko znaleźć się w centrum uwagi.

Na Merlina, tak bardzo się tego bałam!

            Ale udało się. Około czternastej spotkałam się z dziewczynami w umówionym punkcie i ruszyłyśmy dalej, by zakupić już te ostatnie podarunki. Wreszcie mogłyśmy spokojnie usiąść w Trzech Miotłach, zamawiając piwa kremowe (Dorcas, Kate, Ann) i podgrzaną wodę goździkową (ja). Siedząc tam i żartując z nimi czułam się lekką i pozbawioną wszelkich problemów. Zapomniałam o wszystkim. Nie mam pojęcia jak długo tak siedziałyśmy, ale kiedy za oknem zaczęło się ściemniać, Kate zasugerowała:

             - Chyba powinnyśmy już iść. – Uśmiechnęła się szeroko, a ja nie miałam pojęcia, czy to z powodu procentów w piwie, czy może niecnego planu wepchnięcia którejś z nas w zaspę zgrabionych liści. Może oba.

             - Co? Jeszcze nie!- jęknęła rozczarowana Dorcas, ale zaraz coś huknęło pod stołem i aż skrzywiła się z bólu. Nie ma to jak dyskretny kopniak. – Może jednak rzeczywiście już chodźmy.

            Wiedziałam, że te dwie mają jakiś niecny plan, więc wychodząc z baru co chwila oglądałam się za siebie z obawą, że zaraz, któraś wskoczy mi na plecy lub ze śmiechem wepchnie do rowu. Och tak, moje przyjaciółki były nieobliczalne…

            Szłyśmy przez chwilę, aż nagle Kate zatrzymała się z przerażeniem wymalowanym na twarzy.

             - Kate, co się stało? – spytała Ann swym opanowanym głosem. Byłaby świetną mugolską terapeutką.

             - Ja… Cholera, czy mogłybyśmy tu na chwilę skręcić? Zapomniałam o jednym prezencie, a tam, kilka uliczek dalej jest świetny sklep. To zajmie tylko sekundę obiecuje – powiedziała, patrząc na nas błagalnie.

             - Jasne, nie ma problemu – odparła Dor, wzruszając ramionami.

            Westchnęłam.

             - Tylko szybko. To nie byłoby zbyt bezpieczne, gdyby cztery dziewczyny wracały same po nocy. Szczególnie w dzisiejszych czasach – zastrzegłam, wiedząc, że i tak żadna z nich mnie nie słucha.

            Kate nas poprowadziła. Skręcałyśmy w kolejne uliczki, aż sama się pogubiłam.

             - Kate, to miało być niedaleko! – zawołałam, zirytowana.

             - Tak, tak! To już za rogiem! Spodoba ci się! – uśmiechnęła się do mnie szeroko i niebezpiecznie, a ja już się bałam jakiego typu jest to sklep.

            Wreszcie skręciłyśmy. Zmarszczyłam brwi. Znałam to miejsce, ale rzadko tu przychodziłam. Plac Maloruve był rzeczywiście świetnym ośrodkiem handlowym, ale czy Kate naprawdę musiała robić te swoje zakupy właśnie tutaj? Już chciałam jej to powiedzieć, kiedy zobaczyłam ten szatański uśmiech na jej, nie, ICH twarzach. Wtedy z odległej wieży usłyszałam bicie zegara. Cztery uderzenia.

            Prawda dotarła do mnie w ułamku sekundy.

            Zamarłam, porażona faktami. Wiedziałam co się za chwile stanie.

             - Miałem nadzieję, że jednak przyjdziesz – usłyszałam za plecami przerażająco znajomy, pełen rozbawienia głos.

            Cholera.


wtorek, 21 maja 2013

Wyjaśnienia

Mam świadomość, że zawaliłam. Notki pojawiają się przerażająco rzadko i za to was przepraszam, ale ja po prostu nie wyrabiam. W szkole nawałnica - roboty tyle, że nie wiem w co ręce wsadzić. I choć myślę o tym opowiadaniu, zastanawiam się co dalej, to praktycznie sprawę ujmując po prostu nie mam czasu, żeby przysiąść i dokończyć rozdział, który już zaczęłam.
Naprawdę liczę na waszą wyrozumiałość. Jak tylko dadzą nam trochę luzu (co niestety nastąpi zapewne w okolicach wystawienia ocen), mam zamiar usiąść i naprawdę wziąć się za robotę. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie i dacie mi jeszcze trochę czasu...

Jeszcze raz przepraszam

B.luck lady

czwartek, 21 marca 2013

21. Przechytrzyłem, Przechytrzyłam

Oto nowy rozdział.
Chcę was bardzo przeprosić za to, jak późno się pojawia. Naprawdę nie spodziewałam się, że tak długo to potrwa (i pewnie zajęłoby mi to jeszcze dłużej gdyby nie choroba). Niesamowite, przecież to już prawie kwiecień!!! Chyba pobiłam swój rekord...
Z samej treści notki też nie jestem do końca zadowolona. Skończyłam ją już trzy dni temu, ale wciąż miałam wątpliwości, czy aby na pewno chcę ją wstawić. Nie jestem pewna, czy to o to mi chodziło, ale uznałam, że warto spróbować, zresztą jestem ciekawa waszej opinii...

Mam jeszcze jedną prośbę. Pogubiłam się, kogo mam powiadamiać, a kogo jednak nie... Czy możemy zrobić tak, że wszystkie osoby, które są zainteresowane zgłoszą się pod tą notką? Naprawdę ułatwiłoby mi to życie...

No cóż, pozostaje mi życzyć miłej lektury...

***


            Kiedy wylecieliśmy poza mury Hogwartu, uderzył we mnie wiatr i krople nasilającego się deszczu. Od razu cała przemokłam, zrobiło mi się zimno, a me ciało przeszły dreszcze. Zerknęłam w dół, jednak zaraz z powrotem zacisnęłam powieki. Zdecydowanie za wysoko.

             - Potter, odstaw mnie na ziemię! – krzyknęłam, a przez mój głos przebiła się panika.

             - Co mówisz, złotko?! – zawołał rozradowany, udając, że świst wiatru mnie zagłuszył. Nie byłam pewna, co go bardziej uszczęśliwia. To, że wykiwał Lily Evans, czy może była to czysta radość z lotu na miotle.

             - Postaw mnie na ziemi!!! – krzyknęłam, z wciąż zaciśniętymi powiekami, nie zważając, gdzie lecimy. Czy to ważne? I tak nie mam na to żadnego wpływu…

             - Jesteś pewna? – spytał, przekrzykując hulający wiatr i ulewę. Już widziałam ten jego zawadiacki uśmiech i uniesioną brew. Coś knuł (jak zwykle zresztą), ale nic mnie to nie obchodziło. Chciałam na ziemię. I to już.

             - Tak! – odkrzyknęłam, wystarczająco głośno, by mógł mnie usłyszeć.

            Krzyknęłam, kiedy miotła nagle wyrwała się do przodu, lecąc tak szybko, że me ciało automatycznie zostało wciśnięte jeszcze głębiej w ramiona Pottera. Co on wyprawia? Lecieliśmy jeszcze przez chwilę, jednak po chwili zaczęliśmy stopniowo zwalniać. Po chwili uchyliłam powieki, chciałam coś powiedzieć, ale ze zdziwienia ścisnęło mnie w gardle. Byliśmy pod wieżą. Wieżą Gryffindoru i krążyliśmy dokoła niej, stopniowo zbliżając się do okna mojego dormitorium. Więc to tak, po prostu mnie wypuści? Byłam zbyt zdumiona, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.

            Czyżby nawet Potter był w stanie choć raz zachować się przyzwoicie?

            Im bliżej byliśmy mojego okna, tym bardziej czułam się zaskoczona.

             - Dzięki – wydukałam. – To naprawdę… Ej!!! Gdzie ty lecisz?! – krzyknęłam, kiedy minęliśmy je i polecieliśmy dalej. On tylko zaśmiał się wesoło.

            Dopiero po chwili zorientowałam się, że zbliżamy się do tej części wieży, w której mieszkają chłopcy. Ale… Nie, to niemożliwe! A mimo wszystko wiedziałam, że on, James Potter, jest do tego zdolny!

             - Potter! Nie, nie ma mowy! – zaczęłam prawie krzyczeć, odwracając się energicznie twarzą w jego stronę.

            I dopiero wtedy zrozumiałam jak blisko się znajdujemy. Nasze twarze dzieliły centymetry, a ja z przerażeniem wpatrywałam się w jego orzechowe oczy. Po jego twarzy spływały krople deszczu; zresztą jestem pewna, że ja też wyglądałam jak zmokła kura. On patrzył  na mnie z tym swoim huncwockim uśmiechem. Miał takie wesołe iskry w oczach, po raz pierwszy to zauważyłam. Jestem pewna, że nie jedną dziewczynę złapał na ten wzrok. Ja zaś miałam nieodzowną ochotę zepchnąć go z tej cholernej miotły. Przecież byłam pewna, że to  kolejna gierka z jego strony. Próbował mną manipulować tym swoim rozweselonym wzrokiem. Wiedziałam to. Mimo wszystko wpatrywałam się w jego oczy widząc w tym swoją drobną szansę na utarcie mu nosa.

            On, pewien swojego zwycięstwa, przybliżył się o kolejne centymetry, wciąż wpatrując się w moje oczy. Czy naprawdę dziewczyny na to się łapały? Nie mogłam w to uwierzyć… Jednak również przybliżyłam się do niego, chcąc dokończyć swoją grę, tak, by nie miał już wątpliwości. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Pewnie właśnie cieszy się swoim triumfem.

             Wtedy właśnie uniosłam sceptycznie brwi.

             - Tylko na tyle cię stać? – wyszeptałam, delektując się przez chwilę tym drobnym zwycięstwem, a następnie oddaliłam się od niego na bezpieczną odległość. Nie miałam pojęcia co się ze mną stało, że pozwoliłam sobie na udział w tak prymitywnej zabawie. Powinnam być ponadto, przecież takie gierki w ogóle do mnie nie pasowały!

Sytuacja sama w sobie wydawała się absurdalna. Dwoje uczniów na jednej miotle, kiedy pada zimny deszcz. Byłam przemoczona do suchej nitki, ale jakoś nie było mi zimno, wręcz przeciwnie, byłam zbyt wkurzona na niego i na siebie, żeby jakkolwiek zmarznąć.

            Nie wyglądał na zaskoczonego, kiedy usłyszał mój komentarz, po prostu się uśmiechnął w ten, znany tylko huncwotom sposób. Nachylił się, jakby znów próbował mnie pocałować, jednak tym razem jego usta zawisły tuż przy mym uchu. Wstrzymałam na chwilę oddech, nie będąc pewna co ma zamiar zrobić. Czułam jego ciepły oddech na swojej skórze. Musiałam przed samą sobą przyznać, że trochę się go bałam…  Był zbyt nieobliczalny, bym mogła czuć się przy nim pewnie.

             - Stać mnie na wiele więcej – wyszeptał w równie prowokacyjny sposób co ja. Widocznie spodobała mu się ta gierka.

            A to nie spodobało się mi.

            Spuściłam wzrok, by nie musieć patrzeć w te jego rozbawione oczy. Trzeba to jak najszybciej skończyć. Odsunęłam się od niego na w miarę (w końcu byliśmy na jednej miotle) bezpieczną odległość.

             - Potter, odstaw mnie – powiedziałam stanowczo. – Natychmiast. Tu jest zimno i mokro – dodałam, odgarniając z twarzy kosmyk, który przylgnął do mojego policzka.

            Spojrzał na mnie przeciągle, a następnie wyciągnął różdżkę i powiedział:

             - Wedle życzenia. – Machnął nią, a znajdujące się najbliżej nas okno otworzyło się. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć wlecieliśmy do pomieszczenia, a moje stopy wreszcie stanęły na ziemi.

            Rozejrzałam się.

            To nie było moje dormitorium. Tu panował okropny bałagan, wszędzie porozrzucane były ciuchy i książki, a na ścianach porozwieszane były plakaty drużyn quidditcha i, o dziwo, mugolskich motorów. Byłam tu po raz pierwszy, ale od razu wiedziałam, że to dormitorium huncwotów.

            Odwróciłam się do Pottera.

             - Po co mnie tu przywlokłeś? – spytałam, pełnym pretensji tonem.

             - A wiesz gdzie jesteś? – spytał unosząc brew i zbliżając się do mnie o krok.

             - W epicentrum wszystkich kłopotów, które dotykają tej szkoły! Ale po co?

            James uśmiechnął się huncwocko, jakby w ogóle nie obchodził go mój zły nastrój i wrogość. Wręcz przeciwnie, jakby sprawiały mu niewysłowioną radość.

             - Chciałem po prostu pogadać – wzruszył ramionami, jak gdyby nigdy nic.

            Wytrzeszczyłam na niego oczy.

 - Wywlokłeś mnie na miotle na dwór, przetrzymywałeś na deszczu i wietrze, wreszcie przywlokłeś tutaj, żeby POGADAĆ??? – krzyknęłam, nie dowierzając temu, jak absurdalna jest ta sytuacja.

James zignorował moje oburzenie, tylko minął mnie i usiadł na jednym z łóżek.

 - Czemu nie chcesz się ze mną umówić? – spytał bez pardonu, a ja znów popadłam w głęboki stan zaskoczenia.

I to wszystko tylko po to?!!!

 - To jakiś absurd – mruknęłam i ruszyłam w stronę drzwi. Jednak kiedy pociągnęłam klamkę, one nie ustąpiły, a ja nagle uświadomiłam sobie przerażający fakt: byłam zamknięta w jednym pomieszczeni z Jamesem Potterem! A to nie wróży niczego dobrego.

Odwróciłam się w jego stronę, szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego drzwi są zamknięte. Przyszła ona sama, wraz z szelmowskim uśmiechem na jego twarzy i różdżką w ręku. Aż się we mnie zagotowało!

 - Wypuść mnie stąd!!! – krzyknęłam oburzona, nie mogąc uwierzyć w to co on właśnie zrobił.

 - To porozmawiaj ze mną – powiedział wstając ze swego łóżka i wykonując kilka powolnych kroków w moją stronę.

 - A może ja nie chcę! – zawołałam, nie mogąc powstrzymać gniewu i podchodząc do niego gwałtownie. - Jestem mokra, jest mi zimno i nie chcę dostać przez ciebie i twoje głupie wybryki zapalenia płuc!

Zaczął się w pewien dziwny sposób wpatrywać się w moją twarz. Nie mam pojęcia, co pojawiło się w jego oczach, ale było to coś nowego. Jakby jego myśli pomknęły w zupełnie innym kierunku. Jakby moje krzyki i wściekłość, to że się na nim wyżywam, było zupełnie czym innym i wprawiało go to w stan tak głębokiego zainteresowania. Jakby był ponad to…

Wykonał powolny krok, wciąż wpatrzony w moją twarz.

 - Masz rację – powiedział cicho, odgarniając z mojej twarzy jeden z lepkich, mokrych kosmyków.

 - Myślisz, że dam się nabrać na taką tandetę? – prychnęłam, zniesmaczona. – Twoje metody flirtów i podrywów są już chyba legendarne… Potter, ja nie chcę tu być i masz mnie natychmiast stąd wypuścić!

Zignorował to i nie odzywając się ani słowem podszedł do szafy i wyciągnął z niej duży, równiutko złożony ręcznik. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, kiedy szczelnie mnie nim opatulił.

 - Co ty wyprawiasz? – zdziwiłam się.

 - Mówiłaś, że jest ci zimno… Evans, obiecuję, że cię wypuszczę, ale wyjaśnij mi, czemu nie chcesz się ze mną umówić? – spytał, idąc po drugi ręcznik, tym razem dla siebie.

Prychnęłam. Ale z drugiej strony, co mi tam szkodzi?

 - Jesteś nadpobudliwy, arogancki, wkurzający, atakujesz wszystko co się rusza i ciągle bawisz się tą swoją piłeczką ze skrzydełkami…

 - Mówisz o zniczu? – podsunął mi, rozbawiony.

 - Tak, właśnie! Demolujesz szkołę, a zdobywanie kolejnych szlabanów traktujesz chyba, jako swoje hobby. Dziewczyny zaś traktujesz przedmiotowo! Spodoba ci się któraś, pobawisz się nią, a później rzucisz, wpisując do jakiegoś zeszyciku razem z numerem porządkowym! Jesteś zbyt pewnym siebie egocentrykiem, a mnie od zawsze tacy ludzie świerzbili!!! – zrobiłam sobie przerwę na krótki oddech i spojrzałam na niego z wyczekiwaniem. – Zadowolony? To właśnie chciałeś usłyszeć?

Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.

 - Nie do końca, ale chyba…

 - To teraz mnie wypuść – warknęłam wrogo, przerywając mu wpół słowa.

- Jasne, już – powiedział, otwierając drzwi zaklęciem niewerbalnym. – A gdzie idziesz?  - spytał jeszcze.

             - To już nie powinno cię obchodzić – warknęłam, idąc w stronę drzwi.

Coś poszło mi to za łatwo… Byłam pewna, że coś kombinuje, ale głupotą byłoby czekanie aż zmieni zdanie.

 - Ależ obchodzi, bo idę z tobą – na jego twarzy pojawił ten szelmowski uśmiech.

 - Pff! Nie ma mowy! – krzyknęłam, obracając się w progu, ponieważ w mojej głowie pojawił się genialny pomysł.

W odpowiedzi podszedł wyjątkowo blisko mnie.  Taka bliskość okropnie mi przeszkadzała. Była niewłaściwa i niepoprawna. Niemoralna. A jednak traktowałam ją jako wyzwanie, a w mojej podświadomości kryła się myśl, że cofniecie się oznaczałoby przegraną…

Uniósł jedną brew i wyszeptał:

 - Zmuś mnie.

Powracając do gry, przywołałam na twarz krzywy uśmiech i nachyliłam się delikatnie w jego stronę.

 - Miałam nadzieję, że to powiesz – powiedziałam równie cicho, w głowie ostatni raz powtarzając sobie co mam zamiar zrobić, punkt po punkcie, by mieć pewność, że wszystko pójdzie dobrze.

A potem wszystko wydarzyło się w ciągu dwóch sekund.

Wyszarpnęłam różdżkę z kieszeni Pottera i odepchnęłam go; zachwiał się i cofnął o krok, ale to mi wystarczyło. Złapałam jeszcze za klamkę i zamykając drzwi, rzuciłam na nie zaklęcie.

Zamknęłam go w jego własnym pokoju…

Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.

 

 

 - James, nie mam pojęcia jak to zrobić! – krzyknął Syriusz, do znajdującego się za drzwiami, przyjaciela. Za oknem robiło się już ciemno, a on od dobrych trzydziestu minut próbował zdjąć zaklęcie, które rzuciła ta Evans. Wciąż był w szacie od qidditcha, choć całe szczęście zdążyła już wyschnąć.

 - A próbowałeś… - zaczął zdesperowany James.

 - Przecież wszystkiego już próbowałem! – odparł Black. Na początku był rozbawiony tą sytuacją. Na tyle, że przez pięć minut zataczał się ze śmiechu i nabijał z przyjaciela. Wszystko się zmieniło, kiedy okazało się, że nie ma pojęcia, jakie zaklęcie rzuciła ta ruda wiedźma i, co gorsza, nie ma pojęcia, jak je zdjąć. – Czekaj, spróbuję złapać Remusa, on pewnie będzie wiedział! Zaraz wracam!

            I nie czekając na odpowiedź zbiegł po schodach do Pokoju Wspólnego. Od razu rozejrzał się w panice po całym pomieszczeniu, w poszukiwaniu blond czupryny przyjaciela. Już miał zrezygnować i szukać go w bibliotece, kiedy spostrzegł go przy jednym ze stolików, pochylonego nad jakąś grubą książką.

             - Remus! – zawołał z ulgą, wiedząc, że tylko on może im pomóc.

            Zdezorientowany chłopak oderwał się od lektury i rozejrzał się po Pokoju Wspólnym. Kiedy tylko zauważył Syriusza już wiedział, że coś jest nie tak. Znając ich szczęście, to pewnie znów nie wyszedł im jakiś eksperyment a całej szkole pozostało tylko pięć minut życia.

             - Chodź! – Łapa zaczął ciągnąć go za rękę w stronę schodów. – Potrzebujemy twojej pomocy!

             - Co się znowu stało? – westchnął Remus.

            W odpowiedzi Syriusz przywlókł go pod drzwi ich dormitorium i stanął patrząc się na niego z wyczekiwaniem.

             - Otwórz – rozkazał.

            Lupin, nie wiedząc o co chodzi, automatycznie pociągnął za klamkę, jednak zamek nie ustąpił.

             - Co wyście znowu wymyślili? – znudzony wywrócił oczami, chcąc jak najszybciej wrócić do swojej książki.

             - To nie my! – krzyknął Syriusz. – To Evans!

            Lunatyk spojrzał na niego z zaskoczeniem, zastanawiając się co Evans, prawa pani prefekt, robiła w ich dormitorium.

             - Nie wydaje mi się, bym był w stanie wam pomóc – uśmiechnął się, mimo wszystko rozbawiony tym drobnym żartem, który zrobiła im Lily. Po raz pierwszy ktoś odważy się zrobić dowcip Huncwotom. I wyszło jej to doskonale…

             - Jak to nie jesteś w stanie nam pomóc? – usłyszeli oburzony krzyk zza drzwi. Zdążyli już zapomnieć o obecności Jamesa.

             - Sory, James – odpowiedział Lupin, podnosząc głos, by tamten mógł go usłyszeć zza drzwi, - ale nie mam pojęcia, jakiego zaklęcia ona użyła! To Lilyanne! Mogła użyć czegokolwiek!

            W myślach James przyznał mu rację. Evans była bardzo zdolna, jeśli chodziło o magię. Zaklęcia, eliksiry i formułki, nie stanowiły dla niej żadnego problemu. Utalentowana, ładna i do tego sprytna, pomyślał, uśmiechając się mimowolnie. Im bliżej ją poznawał, tym ciekawszą i wartą jego uwagi, się wydawała. A do tej pory był pewien, że dziewczyny naprawdę warte jego uwagi nie istnieją.

             - Dobra, dzięki! Wiem co zrobię! – krzyknął Rogacz do przyjaciół.

Uśmiechnął się na myśl o tym, co miał zamiar zrobić, chwycił pelerynę niewidkę i otworzył okno.

 

 
 

PUK! PUK!

 

Ann oderwała się od pisanego wypracowania i spojrzała na okno. Sowa? Było to dość dziwne, bo póki co nie było żadnej okazji, by którakolwiek z nich dostawała listy od rodziców.

            Rozejrzała się po pokoju, choć wiedziała, że jest w nim sama. Przecież Dorcas i Kate siedzą razem w Pokoju Wspólnym i plotkują, zaś Lily już dawno temu zamknęła się w łazience, by teraz zażywać długiej, ciepłej kąpieli.

Z głębokim westchnieniem zwlokła się łóżka i podeszła do okna, otwierając je na oścież. Uderzył w nią z zimny wiatr, jednak ona zignorowała go, rozglądając się za ptakiem.

Nic.

Wtedy ni stąd ni zowąd w powietrzu ukazała się ręka. Oddzielona od ciała dłoń, na której widok Ann krzyknęła i odskoczyła w panice od okna. Cofnęła się jeszcze o kilka kroków, kiedy oprócz dłoni z eteru zaczął się wyłaniać kształt ciała, aż wreszcie zobaczyła pełną posturę mężczyzny. Na miotle.

 - Mogę wejść? – I nie czekając na pozwolenie wszedł do ich dormitorium.

 - Potter? – zdziwiła się Ann. Nic dziwnego. Okazję do rozmowy z nim miała bardzo rzadko, a tu nagle pojawia się na miotle i pyta się czy może wejść do ich pokoju. To jakiś żart?

Już miała spytać, o co chodzi, kiedy nagle otworzyły się drzwi od łazienki, a w nich stanęła, owinięta w bordowy ręcznik Lily. Miała mokre włosy, po jej ciele spływały krople wody i mimo że okno wciąż było otwarte, ona wydawała się zbyt przerażona krzykiem koleżanki, by zwrócić uwagę na chłód.

 - Ann, co się stało?! Krzycza… - urwała nagle na widok Pottera.

Jej oczy przybrały rozmiar pięciocentówek. Co on tutaj robi?! „On” zmierzył jej ciało wzrokiem pełnym zainteresowania, już zadowolony ze swojego pomysłu. Zobaczył Evans w samym ręczniku, a to jest warte każdej ceny.

Nim wyszła z pierwszego szoku minęło pięć długich sekund, w ciągu których Potter mógł się cieszyć nagrodą za zamknięcie go w jego własnym dormitorium. Mimowolnie liczył na jakąś awanturę (która potrwałaby baaardzo długo, a Evans przecież wciąż stałaby przed nim w ręczniku) lub przynajmniej długotrwały szok. Jednak już po chwili Lily odzyskała rezon.

 - Wywal go stąd jak najszybciej – poprosiła Ann i z powrotem zamknęła się w łazience.

Jednak on ignorując dziewczynę podszedł do zamkniętych drzwi łazienki i, opierając się o ścianę obok nich, krzyknął:

             - Nie wyjdę póki nie podasz zaklęcia, którym zablokowałaś nasze dormitorium!

             - Odczep się, Potter! – odparła, prawie automatycznie.

             - Mogę nocować tutaj! – zawołał, uśmiechając się na samo wyobrażenie jej miny.

             - Nie, nie możesz! Wezwiemy McGonagall!

             - Myślisz, że nie będzie miała nic przeciwko zamknięciu biednego, niewinnego chłopca w jego własnym dormitorium?! – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Polubił to przekomarzanie się z nią.

             - Jestem pewna, że stanęłaby w obronie biednego i niewinnego chłopca, ale nie twojej! – krzyknęła, dobitnie akcentując ostatnie słowo.

            Wreszcie do rozmowy wtrąciła się Ann.

             - James, nie mam pojęcia co się stało, - zaczęła spokojnym tonem, - ale Lily właśnie jest w łazience, a ja jestem trochę zajęta. Nie chcę być niemiła, ale może byś sobie już poszedł?

            Nie potrafiła go wywalić tak, jak zrobiłaby to Lily. Nie umiała być tak stanowcza i bezwzględna. Co miała mu powiedzieć? Won? Nie była w stanie.

            Chłopak już miał coś odpowiedzieć, jednak wtedy z hukiem otworzyły się drzwi pokoju.

             - Dziewczyny, nie uwierzycie, co… - Dorcas nagle urwała, widząc stojącego obok Ann Pottera. – James? – zdziwiła się.

             - Cześć – uśmiechnął się do niej, swoim wyuczonym uśmiechem numer pięć.

             - Yyy… cześć? – raczej spytała niż powiedziała zdezorientowana Meadowes.

             - Dor, zaklinowałaś się w tych drzwiach, czy co? – dało się słyszeć zirytowany głos Kate.

             - Nie, spójrz! James tu jest! – powiedziała, przepuszczając koleżankę w drzwiach.

            Kate spojrzała na niego z niemałym zaskoczeniem, jednak zaraz odzyskała rezon.

             - Nie widzisz, że Lily tu nie ma? – spytała.

             - On wie, że ona jest w łazience – wtrąciła Ann z westchnieniem.

             - A co cię do nas sprowadza? –zainteresowała się Dorcas, rozsiadając się na swoim łóżku.

             - Muszę odzyskać pewien przedmiot, plus potrzebuje od Evans informacji o pewnym zaklęciu – powiedział, również siadając na starannie pościelonym łóżku, które, jak przypuszczał, należało do Lily.

             - Może my damy radę ci pomóc? – Kate mimowolnie uśmiechnęła się do niego zaczepnie. Miała to w odruchu; kiedy rozmawiała z chłopcem, flirt zdawał się czymś naturalnym.

             - A znasz najtajniejszy schowek Evans i nazwę zaklęcia, którego użyła pół godziny temu? – Uniósł jedną brew, wiedząc, że odpowiedź brzmi „nie”.

            Oczywiście odpowiedziała mu cisza.

             - Słuchaj, James – wreszcie odezwała się Dorcas. Choć ledwie tu weszła, miała już dość tej sytuacji. Przecież wróciła do dormitorium, bo chciała uciec od gwaru pnującego w Pokoju Wspólnym i zaznać trochę spokoju! -  Nie chcemy być okrutne, czy coś, ale czy nie możesz tego załatwić jutro? To nasze dormitorium, jutro jest test z transmutacji i chcemy się pouczyć. Potrzebujemy spokoju, a chyba nie chcesz, żebyśmy osiągnęły go poprzez informowanie McGonagall o twojej obecności tutaj, nieprawdaż?

            James tylko swobodniej rozsiadł się na łóżku Evans i odparł:

             - Jeśli chcecie, żebym sobie stąd poszedł, dajcie mi Evans.

            Dorcas tylko westchnęła, podeszła do drzwi łazienki i, waląc w nie pięścią, zawołała:

             - Lilka, wyłaź! On nie chce stąd wyjść!

            W odpowiedzi drzwi się otworzyły. Lilyanne musiała już być gotowa po kąpieli, bo stała ubrana w piżamę i luźno zawiązany szlafrok. Nikt jednak nie patrzył na jej ubiór, tylko na twarz, która wyrażała najczystszą furię.

             - Potter, won – powiedziała, mimo wszystko, wyjątkowo spokojnym głosem.

             - Oddaj mi moją różdżkę i podaj zaklęcie, którym będę mógł otworzyć drzwi – odparł, skupiając się już tylko na niej.

            Splotła ręce na piersi i przeniosła ciężar ciała na jedno biodro.

             - A co z tego będę miała? – spytała, unosząc jedną brew.

             - A od kiedy tyś taka interesowna? – zareagował równie zaczepnie.

            Uśmiechnęła się chytrze.

             - W takich sprawach uczę się od najlepszych.

             - Nie chcemy wam przeszkadzać, – wtrąciła się Dorcas - ale Lily może daj mu to coś czego chce i niech on sobie już pójdzie – zaproponowała, choć miała świadomość, że to nie wypali.

             - Dorcas, ja mam jego różdżkę, a za coś takiego, chcę coś w zamian – odparła dziewczyna, pewna swego. Wreszcie była w lepszej pozycji niż Potter i nie miała zamiaru tego zmarnować.

            Dorcas umilkła, mając świadomość, że w takiej sytuacji, Lily nie odpuści. Czasem jej duma była bardzo problematyczna…

             - Dobra, ja idę się uczyć w Pokoju Wspólnym – westchnęła, chwytając podręcznik od transmutacji. Wyobrażając sobie krzyki Lilki, które zaraz mogły zabrzmieć w tych ścianach, uznała, że mimo hałasu, nauka łatwiej jej przyjdzie tam. Przystanęła jeszcze przy drzwiach i zerknęła na Ann i Kate. – Idziecie ze mną? – spytała, choć wiedziała, że Kate zafascynowała scena rozgrywająca się przed jej oczami.

            Ku jej zaskoczeniu obie skwapliwie pokiwały głowami i, chwytając pióra, książki i pergaminy, podeszły do drzwi.

             - Potrzebują trochę prywatności – szepnęła do niej Kate, puszczając oczko.

            Kiedy dziewczyny opuściły pokój, Lily poczuła się zdradzona. Zostawiły ją samą z tym patafianem! A co jeśli znów przyjdzie mu do głowy jakiś absurdalny pomysł? Czy będą płakały na jej pogrzebie?

            James zaś uśmiechnął się szeroko. Sami. Dawało mu to dziwną satysfakcje. Widział jej spłoszony wzrok, choć tak bardzo starała się to ukryć za surową postawą.

             - Odczep się ode mnie – powiedziała, wyrywając go z rozmyślań.

             - Masz moją różdżkę! Nie ma mowy, żebym się teraz od ciebie odczepił! – krzyknął, udając oburzenie.

            Potrząsnęła głową.

             - Nie o to mi chodzi. Oddam ci różdżkę, jeśli mi obiecasz, że się ode mnie odczepisz – powiedziała spokojnym tonem. Zdążyła zaakceptować sytuacje i ochłonąć, dzięki czemu mogła rozmawiać z nim jak z każdym normalnym uczniem, a nie jak z napuszonym gamoniem, którym był.

             - Na dzień? – spytał, udając, że nie wie o co jej chodzi.

             - Na zawsze! – krzyknęła, wyprowadzona z równowagi, jednak od razu zapanowała nad sobą i wróciła do wcześniejszego stanu spokoju i opanowania.

             - Dwa dni?

            Odetchnęła głęboko, by zapanować nad narastającym w niej gniewem. O dziwo, stwierdziła, że to działa i już po chwili spojrzała mu prosto w oczy.

             - Potter, ja nigdy się z tobą nie umówię. Marnujesz swój czas i moje nerwy. Przestań się łudzić, że będziesz mógł się wszystkim pochwalić, że zdobyłeś „nawet tą kujonkę, Evans”. Nie masz na to najmniejszych szans, rozumiesz? Dlatego daj mi święty spokój, bo ja już naprawdę mam dość tego nachodzenia, tych kłótni i tych gierek. Nie jestem tym typem dziewczyny.

            Kiedy powiedziała mu to wszystko prosto w twarz, ulżyło jej w pewien sposób. Miała to już za sobą, wyznała mu co myśli o ich dziwacznej relacji i wreszcie jest realna szansa, że uszanuje jej decyzje i da jej spokój.

             - Evans, teraz ja ci coś powiem. Nie odpuszczę. Nie dlatego, że chce się tym każdemu pochwalić lub zapisać cię w „zeszyciku z numerem porządkowym”, jak ty to ujęłaś.  Lubię cię. I naprawdę chcę cię poznać, choć ty zapewne nie możesz w to uwierzyć – przerwał i wzruszył ramionami. - Z drugiej strony nic dziwnego, w końcu żadna dziewczyna nie mogłaby uwierzyć, że TEN James Potter chce się z nią umówić – dodał uśmiechając się szelmowsko i przeczesując ręką włosy. Chciał w ten sposób rozładować napiętą atmosferę i choć trochę zmienić poważny nastrój sytuacji.

            Udało mu się.

            Lily parsknęła cichym śmiechem, choć wcale nie wiedziała dlaczego. Czy to było w ogóle zabawne? Może chodziło o usunięcie tej powagi w ich rozmowie. Nie miała pojęcia.

            James zaś był zachwycony faktem, że właśnie rozśmieszył Evans. Dawało mu to dziwną satysfakcję, która, o dziwo, nie była poczuciem triumfu, ale radością, że to jemu udało się wywołać jej śmiech. Był to chyba pierwszy raz w ich całym życiu. Na żarty huncwotów reagowała oburzeniem, zaś gdy „bawił” się z młodszymi kolegami lub Snapem… Uuu… Wtedy dopiero robiła aferę…

             - Ale, mam propozycję – zaczął Rogacz, tajemniczym tonem, a Lily od razu spojrzała nań nieufnie. – Trzy dni – powiedział z huncwockim uśmiechem.

            Prychnęła, choć była bardziej rozbawiona niż zdenerwowana. Co się z nią działo? „To zapewne ten zbawczy wpływ kąpieli”, pomyślała.

             - Miesiąc – zaczęła się targować.

             - Cztery dni – powiedział stanowczo.

             - Dwadzieścia dziewięć dni – zaproponowała, unosząc zaczepnie brwi.

             - Nie no, tak do niczego nie dojdziemy! – zawołał, udając sfrustrowanego. – Jestem gotowy zgodzić się na tydzień.

            Spojrzała na niego podejrzliwie, jednak też postanowiła ustąpić.

             - Trzy – odparła, choć domyśliła się, że w końcu stanie na dwóch tygodniach.

            Jak pomyślała, tak się stało.

            Kiedy doszli do porozumienia, oddała Potterowi różdżkę i odprowadziła go do drzwi. Ale on oczywiście, nie chciał wyjść.

             - Coś jeszcze?

            Stanął w otwartych drzwiach i, opierając się o framugę, spytał:

             - Zaklęcie. Jakiego użyłaś zaklęcia?

            Ku jego zaskoczeniu, Lily wybuchła głośnym, radosnym śmiechem. Zdezorientowany James, spojrzał na nią podejrzliwie, jednak nic nie powiedział, czekając na jej odpowiedź.

             - Użyłam zwykłego zajęcia sklejającego – powiedziała, gdy wreszcie udało jej się uspokoić. – Po prostu skleiłam drzwi z framugą – dodała i znów zachichotała pod nosem.

            Potter spojrzał na nią zszokowany.

             - To znaczy, że wystarczy zwykłe…

             - … Finito – dokończyła za niego, nie kryjąc satysfakcji. – A teraz, dobranoc Potter – powiedziała i wypychając go na zewnątrz, zatrzasnęła drzwi.

 



            Kiedy James Potter leżał w łóżku wciąż roztrząsał wydarzenia minionego dnia. A ten do zmarnowanych nie należał. Dowiedział się wielu rzeczy: Evans boi się latania, on jednak potrafi ją rozbawić, istnieje ktoś, kto (ewentualnie, w wyjątkowych sytuacjach) jest w stanie go przechytrzyć i… było coś jeszcze…

             - Cholera! – krzyknął, siadając nagle na łóżku.

            Ledwie obudzeni przez niego przyjaciele, spojrzeli nań zaspanym wzrokiem, pełnym wyrzutu. Jeśli nie ma racjonalnego powodu, by wrzeszczeć w środku nocy, nigdy mu tego nie wybaczą

             - Co się stało? – mruknął Syriusz, zaspanym głosem.

             - Jutro jest sprawdzian z transmutacji!!!