niedziela, 18 listopada 2012

5. Mój honor

 
    Obudziłam się około 6 rano. Połączenie zimy i tak wczesnej pory dało prawie kompletną ciemność. Jak zawsze próbowałam jeszcze usnąć, kręciłam się w łóżku, ale nie udało się. Z krótkim westchnięciem wstałam, wzięłam wczoraj przygotowane ciuchy i poszłam do łazienki. Jak zwykle, po energicznym zerwaniu z łóżka, zakręciło mi się w głowie. Podparłam się na chwilę o umywalkę, a gdy przeszło, umyłam się, ubrałam i uczesałam. Zeszłam do pokoju wspólnego i zszokowana spostrzegłam tam huncwotów. Znam ich już od prawie czterech miesięcy, więc przyzwyczaiłam się, że wstają, jak najpóźniej się da. Spróbowałam ich dyskretnie wyminąć. Dlaczego?

    Już od jakiegoś czasu unikałam Jamesa. Nie wiedziałam jak mam się zachować w jego towarzystwie, po tym jak dałam mu kosza. Jaki będzie miał do mnie stosunek? Miałam tak duże wyrzuty sumienia, że bałam się go spotkać. Całkiem go lubiłam i nie chciałam, by ta znajomość przerodziła się w nienawiść.

    Z mojego wymykania nic nie wyszło, bo zauważył mnie Remus.

     - O! Cześć Lily! Co ty tak się skradasz? Nie przywitasz się nawet?

    - Nie chciałam wam przeszkadzać - mruknęłam ze zrezygnowaniem i podeszłam do nich. Dobra, Lilka, wyduś z siebie choć trochę optymizmu, pomyślałam i przywołałam uśmiech na twarz - Co robicie?

     - Nic ciekawego - odparł szybko Black. Jak to się mówi, zbyt szybko.

     - Och, to na pewno strasznie wam się nudzi - powiedziałam wolno mrużąc oczy.

     - Liluś, nie bądź taka ciekawska - uśmiechnął się szelmowsko James. Ten uśmiech mnie dobijał i to, bynajmniej, nie pozytywnie.

     - Jednej rzeczy, Potter, nie rozumiem - syknęłam mrużąc oczy. - Jak to możliwe, że gwiazdor hogwartu jest tak tępy, że nie potrafi zapamiętać tak prostego imienia jak Lily. Czy to zaburzenia psychiczne, czy problemy z samym sobą, a może jakieś zaklęcie, nie wiem. Ale jeśli to właśnie zaklęcie, na pewno jest to bardzo zaawansowana magia, skoro sprawia, że nie potrafisz poprawnie wypowiedzieć słowa LILY! Nie Liluś!!! LI-LY!!!

    Nieźle ich wmurowało. Dziwne, ale zawsze lubiłam oglądać efekt mojego "ciętego języka". Może podnosi to moje poczucie wartości?

    - Dobrze... Och, wspaniale panno Evans! Dziesięć punktów dla gryffindoru! - przez całą lekcję eliksirów zachwycał się mną Slughorn. Byłam tym już trochę zmęczona. Łącznie, podczas tych sześćdziesięciu minut*, zarobiła 50 punktów dla swojego domu. Cóż, miałam prawo być z siebie zadowolona. Do domu mieliśmy zadane napisać wypracowanie, na co najmniej cztery stopy, o wpływie księżyc na na eliksir słodkiego snu. Całe szczęście, na weekend. Myślałam tylko o tym, że od tego wspaniałego czasu dzieliła mnie transmutacja i obrona przed czarną magią. Musiałam to przetrwać. Transmutacja była całkiem ciekawa. Nawet huncwoci byli w miarę spokojni. Psot nadrobili na obronie, kiedy omawialiśmy zasady pojedynków.

    Profesor Bridgous był z nas bardzo zadowolony. Był, dopóki chłopcy nie postanowili rozpocząć prawdziwego pojedynku z Johnem Brautem z Revenclowu. Ale może zacznę od początku.

    Gdy zostały wymienione wszystkie zasady, pan profesor kazał nam zacząć pisać opis pojedynku, na co najmniej półtora stopy, który był zadany jako praca domowa. Wtedy wbiegł pan Filch krzycząc:

     - Profesor Bridgous, błagam o pomoc! Jacyś uczniowie wypuścili tłuczki na korytarzach zamku i teraz latają w tę i z powrotem niszcząc wszystko na swojej drodze! - udałam, że nie widzę jak huncwoci wymieniają znaczące uśmieszki.

    Profesor wybiegł bez słowa za panem Filchem, a my poczuliśmy smak wolności. Wyjęłam z swojej torby powieść i zatopiłam się w lekturze. Nie reagowałam, na narastającą awanturę huncwotów z kimś-tam. Nie interesowało mnie to. Dopiero krzyk Pottera "Wyzywam cię na pojedynek!" zwrócił moją uwagę. Przez głowę przemknęła mi myśl "co za napuszony idiota". Zbadałam sytuację.

    James stał mierząc Johna Brauta z Revenclowu wrogim spojrzeniem. On je odwzajemniał. Obaj byli wkurzeni. Ciekawa sprawa.

     - Skoro on cię wyzywa, ja będę jego sekundatorem! - uradował się Syriusz.

     - Dobrze, więc moim sekundatorem będzie... Mick? - John rzucił niebieskookiemu brunetowi pytające spojrzenie.

     - Ja... eee... wiesz... noo... - jąkał się chłopak. Krukon zrozumiał jego niechęć do ryzyka i spojrzenie przeniósł na kolejnego bruneta o piwnych oczach.

     - Ben?

     - Jasne! - rozradował się tamten. - Będzie ubaw!



    Potter i Braut stanęli naprzeciwko siebie i oddali ukłony. Równocześnie odwrócili się w przeciwną stronę i odeszli na kilka kroków. Przerażona obserwowłam to znad mojej książki. Nie wyglądali już jakby mieli po 11 lat. Zdecydowanie nie. Coraz bardziej martwiłam się, żę oni naprawdę zamierzają to zrobić. Zerknęłam na Dorcas, zafascynowaną całą sytuacją. Nie widziała żadnego problemu. A trzeba było zapobiec katastrofie, póki nikomu nic się nie stało. Rozejrzałam się po klasie. Nic. Wszyscy gapią się na James i Johna, jak sroka w gnat. Taaa, i wszystko na mojej głowie.

     - Dorcas, oni naprawdę zamierzają się pojedynkować? - upewniałam się jak głupia, niedbale wskazując chłopców głową.

     - No, przecież widzisz - odparła nie odwracając od nich wzroku.
Właśnie Remus, jako sędzia, tłumaczył zasady. Zaczął odliczać. Świetnie...

     - 3, 2, 1... Start! - krzyknął Lupin.
- Stop! - krzyknęłam ja. - Co wy wyprawiacie?!

    Wszyscy na mnie spojrzeli. Wszyscy, włącznie z nauczycielem stojącym, zapewne już od pewnego czasu, w drzwiach. Taaa, jeszcze lepiej...

     - Dobre pytanie panno Evans. Co wy wyprawiacie? - spytał profesor Bridgous.

     - My... no... ten... - jąkał się John.

     - Bo Kate była bardzo ciekawa, jak taki prawdziwy pojedynek wygląda - James wskazał niedbale ręką na zaskoczoną dziewczynę. - Więc... no... ten...

     - Tak po koleżeńsku postanowiliście jej pokazać - usłużnie podpowiedział nauczyciel.

      - No dokładnie! Oczywiście bez używania zaklęć. Skąd. Tylko samą procedurę początkową.

     - Acha - mruknął profesor z udawaną powagą. - Oczywiście, że bez zaklęć. Jak mógłbym was o coś takiego posądzić. - Potter i Braut zaczęli się uśmiechać, myśląc, że Bridgous im uwierzył. Jacy oni są tępi, skoro nie wyczuli ironii w jego głosie.

     - Więc tak: pan Potter i pan Braut, za usłużność wobec koleżanki, tracą po 10 punktów dla swojego domu. Dodam im po pięć za to, że uważali na lekcji i zapamiętali procedurę początkową pojedynku. A, no i panna Evans otrzymuje 30 punktów za reakcje. Cała reszta traci po jednym za jej brak, a sędzia i sekundatorzy tracą 2 punkty. A teraz - profesor spojrzał na zegarek - zostały minuta do dzwonka, więc dziękuję bardzo za lekcje. Można się już pakować.

    Wszyscy byli nachmurzeni, a już w szczególności krukoni. My z tej akcji wyszliśmy na plusie, dzięki tym trzydziestu punktom, które profesor mi przyznał, ale oni stracili z 20. Pomyślałam, że gdyby nie moja reakcja też byśmy mieli takie miny i to wywołało we mnie wściekłość. Jak oni mogli chcieć się pojedynkować? Jak inni mogli nie zareagować? Wszystkie takie pytania, które sobie zadawałam jeszcze bardziej psuły mi humor. Szłam szybko do wieży gryfonów, mimo to Dorcas mnie dogoniła.

     - Ale akcja, nie? - powiedziała uśmiechając się. Było to zdecydowanie pytanie retoryczne, ale i tak odpowiedziałam.

     - Nie.

    Dopiero teraz zauważyła mój zły humor.

     - O co ci chodzi?

     - O co mi chodzi?! - przystanęłam. - Po co im był ten cały pojedynek?! Niech zgadnę, Braut uraził Pottera? A raczej jego zadufane w sobie ego, którym można wypchać żołądek smoka, a i tak się nie zmieści! Do tego nikt nie reagował, bo wszyscy mieli to za dobrą rozrywkę! Nikt nie pomyślał, że może im się stać krzywda! Prawie straciliśmy ponad 20 punktów! Więc nie dziw się, że jestem wściekła! - nie zdziwiłabym się, jeśli w tym momencie, z uszu wylatywałaby mi para.

     - Braut nie uraził Pottera - odparła spokojnie. Z wszystkich moich wrzasków zapamiętała tylko to jedno zdanie? - Uraził ciebie i dlatego Potter wyzwał go na pojedynek - delikatnie się uśmiechnęła. No tak, urodzona z niej romantyczka, więc gdy tylko chłopak walczy w obronie imienia dziewczyny, zaczyna wymyślać jakieś niezmyślone historie o tym jak się w sobie zakochują. Nie doczekanie jej! Choć z drugiej strony... Obraził mnie?

     - Co Braut o mnie powiedział?

    Meadows się zmieszała.

    - Nie słyszałaś, prawda?

     - Inaczej bym nie pytała - zirytowałam się.

    Dor przez chwile milczała, jakby zastanawiając się jak ująć to, co ma mi powiedzieć. Dałam jej czas. Wreszcie wydusiła z siebie.

     - Zaczęło się... gdy John z kumplami oceniali każdą dziewczynę po kolei. Kiedy doszli do ciebie... Dyskusja była inna: jedni mówili, że jesteś jedną z najładniejszych dziewczyn w tej klasie, inni, że nie lubią rudych. John należał do drugiej grupy. Mówił, że masz zbyt duże, zbyt zielone oczy i strasznie rude włosy... No, po prostu uznał cię za mniej atrakcyjną, od niektórych dziewczyn. James to usłyszał i się wkurzył. Pokłócili się i... wiesz co było dalej - zakończyła dość kulawo.
    To co, mam przeprosić Jamesa? Dziękować mu? Po co on to w ogóle robił? Chyba umiem sama sobie poradzić? Muszę odpocząć. Całe szczęście już weekend.

     - Idę do dormitorium, a potem... potem do biblioteki - powiedziałam przecierając oczy. Byłam zmęczona tą całą sytuacją. O tak, zdecydowanie, muszę odpocząć.

3 komentarze:

  1. Ooo... Jakie piękne zachowanie Jamesa, choć z drugiej strony głupie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oni mają dopiero 11 lat? ich zachowanie nie jest realne... pojedynki, gadanie o miłości, wyzywanie się od puszczalskich.
    Wendy Ford

    OdpowiedzUsuń
  3. Sekundanci. Poprawna forma to sekundanci, nie sekundatorzy :) Poza tym zgadzam się z Wendy, strasznie młodzi są na takie akcje... no ale cóż, wolność autorska. Zresztą taka masa dzieci i tak mało dorosłych? Oczywiste, że najmłodsze naśladują starszaków, a starszakom już randki w głowach. Teoria przetestowana w warunkach bojowych ;)

    Astrea

    OdpowiedzUsuń