Dni mijały szybko. Zanim się obejrzałam był listopad.
Potter, Black, Lupin i Pettegrew zarobili jeszcze nie jeden szlaban, a to
próbując utopić kotkę Filcha - tzw. Panią Noriss, w damskiej toalecie na drugim
piętrze, lub wysadzając ową toaletę jak to ujęli „dla dezynfekcji po kocie”.
Właśnie wtedy pojawiła się ich ksywka: Huncwoci. A dokładniej po próbie
utopienia kota, gdy Filch zaczął ich ganiać po szkole wrzeszcząc: „Wy huncwoty,
jedne!!! Jeszcze pożałujecie!!!”
Ja osobiście nic do nich nie miałam (oprócz tego, że cały
czas tracili punkty, które ja zdobywałam ciężką pracą). Póki nie zaczepiali mnie – nie ma
problemu.
Tym razem wracałam z biblioteki. Usłyszałam jakieś głosy
w korytarzu obok i zaprowadziła mnie tam moja ciekawość. To co zobaczyłam
przerosło wszelkie moje oczekiwania. Zobaczyłam czwórkę tych „jakże uroczych
dżentelmenów” znęcających się nad moim przyjacielem.
- No i co Smarkerusie, podoba ci się patrzenie z tego
punktu widzenia – śmiał się Black patrząc na wiszącego pod sufitem
Snape’a. Skąd oni znają takie zaklęcia?
- Zdejmijcie mnie na dół wy debile jedni! – szczerze
mówiąc nie spodziewałam się takich słów z ust mojego przyjaciela, ale miał
powody.
- Oj, jaki nerwowy – Potter uśmiechnął się
kpiąco.
- Co wy robicie! Przestańcie! – wykrzyknęłam.
Szybko odwrócili się w moją stronę.
- Wy! To ta Marchewa z naszego roku! – Peter uśmiechnął
się inteligentnie.
- Po pierwsze: Nie no, co za odkrycie Einsteinie!
Pomagałeś Kolumbowi odkryć Amerykę? Po drugie: spróbuj powiedzieć do mnie jeszcze
raz "Marchewa", a nie dowiesz się jak to jest mieć 12 lat. – powiedziałam z
uśmiechem stewardessy i jadem w głosie.
Z dumą zauważyłam, że trochę ich zszokował
mój ton. Z drugiej strony nic dziwnego. Zazwyczaj dziewczyny z naszego roku,
wzdychały do nich, a tu taka niespodzianka...
- Ruda, naprawdę, lepiej się stąd wynoś, jeśli nie chcesz
źle skończyć – zwrócił się do mnie Syriusz.
- A co ci tak na nim zależy, to twój narzeczony, ten
idiota? – prychnął Potter ignorując swojego kumpla.
- Potter, nie potrzebnie odbierasz sobie tytuł idioty,
przecież w pełni na niego zasłużyłeś – zaświergotałam uśmiechając się słodko,
jakby to był najtrafniejszy komplement na świecie.
Potter
już chciał mi coś odpowiedzieć, ale Black złapał go za ramię.
- Stary i tak już, nie ma sensu. Smark właśnie zwiał, a
ty jesteś wkurzony. Chodź do dormitorium, to wreszcie dokończymy tamtą partyjkę
szachów, a z Snapem rozliczymy się później. – Potter tylko skinął głową,
schowali różdżki i ruszyli przed siebie.
Gdy sobie poszli, a ja się trochę
uspokoiłam, rzeczywiście zwróciłam uwagę, że Sev uciekł. Zrobiło mi się trochę
przykro. Ja go ratuje, a ten nawet nie podziękuje. Mimo tego ziarenka smutku
byłam siebie dumna, że udało mi się postawić czwórce osobników o IQ mniejszym
niż minus sto.
Gdy
weszłam do PW podbiegła do mnie Dorkas.
- Lilka
gdzieś ty była. Czekamy na ciebie i czekamy.
- Byłam
w bibliotece i męczyłam się z lekcjami- westchnęłam.
-
Uczyłaś się?! Dziewczyno wyluzuj, przecież jutro weekend.
- O
rany, zapomniałam!!! Wiesz, że ja prawie zawsze chodzę do biblioteki, żeby
odrabiać lekcje, więc się nie dziw, że mam taki odruch – zaczęłam się
tłumaczyć.
-
Spoko, Lily. Wiesz, że przed chwilą weszli tu wściekli na cały świat chłopacy. A
szczególnie Potter, nie wiem co mu się stało, ale miał taką minę, że strach do
niego podchodzić… Czemu tak się śmiejesz?
- Bo to
chyba moja wina.
Poszłyśmy do dormitorium i tam jej wszystko opowiedziałam, przy okazji
dołączyły Ann i Kate. Gdy skończyłam ich oczy były rozmiarów
pięciocentówek.
-
Znęcali się nad nim? – spytała Ann z niedowierzaniem.
Smętnie
pokiwałam głową.
-
Dajcie temu spokój – uśmiechnęła się Dorcas. – Lilka, wiesz, że jesteś pierwszą
dziewczyną, która nawrzeszczała na huncwotów.
-
Zapomniałaś o McGonagall. Ona to robi codziennie – wszystkie wybuchłyśmy
śmiechem, a rozmowa zeszła na spokojniejsze tory.
Właśnie odkryłam twój blog i mi się strasznie spodobał. Bardzo się przyjemnie czyta. Nie będę się rozwodzić nad jakimś długim komentarzem, bo spieszy mi się przeczytać dalsze rozdziały.
OdpowiedzUsuń