niedziela, 18 listopada 2012

8. Ekspress Londyn-Hogwart

      Niewielka taksówka przemierzała powoli szare ulice Londynu. Moja głowa spoczywała na zimnej szybie jej okna, za którym panowała gęsta mgła i padał delikatny deszczyk. Obserwowałam mijanych ludzi czekając na dojazd do dworca King's Cross. Myśl, że za chwilę rozpocznę piąty rok nauki w Hogwarcie była porażająca i tak nierealna. Ponad połowa mego czasu w zamku minęła. Piąty rok tego nowego życia. Już się do niego przyzwyczaiłam, a nawet zdążyłam zatęsknić za Dorcas, Kate i Ann. Stały się one dla mnie niczym siostry. Siostry wyboru, to najlepsze określenie. Nauczyłam się, że mogę na nich polegać i im ufać. Szczerze mówiąc, nigdy nie miałam tak bliskich sobie osób z poza rodziny. Cieszyłam się bardzo, że mogłam je spotkać już pierwszego dnia szkoły.

    Nagle rozległ się lekko zachrypnięty od tytoniu głos:

     - Panienko, dojechaliśmy. Wyjąć bagaże? - zaproponował siedzący za kierownicą starszy, wąsaty człowiek, ciepło się przy tym uśmiechając.

    Kiwnęłam energicznie głową oddając uśmiech.

     - Byłabym wdzięczna.

    Po chwili szłam alejkami dworca, co jakiś czas wyłapując znajomą twarz. Szczerze mówiąc nie zwracałam na tych ludzi najmniejszej uwagi, spiesząc się, by wreszcie znaleźć się na stacji 9 i 3/4 - przedsionku magicznego świata. Stopniowo mój krok przyspieszał, zmieniając się w bieg, gdy przed moimi oczami pojawiła się barierka między peronem dziewiątym i dziesiątym. Biegłam, a w momencie, gdy miałam się z nią zderzyć zamknęłam oczy, mimo pewności, że nie dojdzie do konfrontacji. Stacja 9 i 3/4 nie była zatłoczona, czego mogłam się spodziewać przyjeżdżając o tak wczesnej porze. Ułatwiło mi to jedynie dostanie się do pociągu i znalezienie pustego przedziału. Zanim wtaszczyłam tam wszystkie swoje bagaże minęło dziesięć minut, ale ja i tak zajęłam najwygodniejsze miejsce przy oknie ze świadomością, że pozostało ich jeszcze trzydzieści. Postanowiłam się wziąć za lekturę bestselerowej powieści "Śmierć testrala" ( wielokrotnie nagrodzona, piękna, wzruszająca magiczna powieść). Szum, który nasilał się za oknem podszeptywał mej podświadomości, że niedługo nadejdzie chwila, której wyczekiwałam przez całe wakacje.

     - Och, tu jesteś! Lily wracaj z tej słonecznej, aczkolwiek niezamieszkanej krainy wyobraźni i pomóż mi władować ten kufer na półkę.

     - Tak... już, już Dorcas... ja... już... - wymruczałam nie podnosząc wzroku znad książki.

    Zapewne obie nie spodziewałyśmy się takiej reakcji. Przez całe wakacje byłam pewna, że jak tylko zobaczę którąkolwiek z dziewczyn od razu rzucę się jej na szyję. Niestety doszłam do kulminacyjnego momentu lektury i nie mogłam się oderwać.

     - Lily! Jak możesz?! Nie spodziewałam się tego po tobie, droga panno. Cóż za zawód. A ja myślałam, że... Auć! - jej wywód został przerwany przez głuchy huk kufra opadającego na ziemie, wprost na jej stopę. Wtedy dopiero jakby się ocknęłam.

     - Dorcas! O rany jak się cieszę, że cię widzę! Co ty wyprawiasz? Mogłaś mnie przecież poprosić o pomoc z tym kufrem, razem byśmy sobie poradziły.

     - Ja nie wytrzymam z tą wariatką - westchnęła mrukliwie Dori wznosząc ręce ku niebu.
Miałam już świetny humor, więc tylko się roześmiałam.

     - Też cię kocham! - powiedziałam wciąż się śmiejąc i przytulając ją delikatnie na powitanie.

     - Och, co za wylewności! - usłyszałam rozbawiony głos od strony drzwi. - Aż się boję tutaj wchodzić!

    - Ann! Jesteś! - zawołałam prawie u szczytu euforii. - Teraz jeszcze czekamy na Kate i... Kate! - rzuciłam się obu naraz na szyję, by nie tracić czasu.

    Dopóki ich dziś nie zobaczyłam nie miałam świadomości jak bardzo się stęskniłam. Nic nie mogło odebrać mi radości tego spotkania. Razem, wciąż się śmiejąc, wsadziłyśmy ich bagaże na półkę, a następnie usadowiłyśmy się wygodnie na fotelach. Każda z nas chciała opowiedzieć o swoich wakacjach, więc zaczęłyśmy się przekrzykiwać, dopóki Dorcas nie zawładnęła sytuacją, ustalając kolejkę.

    Prawie cała podróż minęła nam na wspólnych śmiechach w stanie, który moja mama nieraz definiowała jako "głupawkę". Jedyną rzeczą, jaka zaburzyła mój spokój była wizyta ślizgonów w naszym przedziale. Oczywiście nie mogli sobie odpuścić.

     - Proszę, proszę. Jedna szlama, jedna półkrwi i dwie zdrajczynie. Już wiem co tu tak śmierdzi - doszedł nas drwiący głos od strony drzwiczek. Stał w nich niedbale oparty o framugę Avery* i jego nieśmiertelna paczka.

     - Nie masz chyba racji, bo zaczęło, gdy wy tu weszliście - odparła Kate ostentacyjnie patrząc na swoje paznokcie.

     - Och, prawie zapomniałem jak bezczelna potrafisz być, Harrison - westchnął Mulciber stojący wśród tej grupki.

     - Och, prawie zapomniałam jak ohydną masz gębę, Mulciber - odparowała dziewczyna.
- Nie zapędzaj się, Harrison - warknął ten w odpowiedzi. - To dość ryzykowne w twojej sytuacji.

    Tego nie zniosłam. Wstałam, by nie mogli cieszyć się patrzeniem na nas z góry i powiedziałam twardo patrząc mu prosto w oczy.

     - Grozisz jej?

     - Ostrzegam - odparł ten niezrażony mym tonem.

     - Dziękujemy z ostrzeżenie i zupełnie zbędną troskę. Teraz kulturalnie prosimy: won.
Zapadła chwilowa cisza, w ciągu której Avery zdążył wykonać kilka pewnych, aczkolwiek powolnych kroków w moją stronę.

     - Niepotrzebnie się tak rzucasz Evans. Pewnego dnia coś ci się przytrafi i co będzie? - usłyszałam jego szept tuż przy moim uchu.

     - To pewnie znów ostrzeżenie, co? - prychnęłam.

     - Jak najbardziej - odparł patrząc mi prosto w oczy. Ten wzrok zdawał się sugerować, że powinnam wiedzieć, o czym mówi. Wydawał się przeszywać całą mnie i znać wszystkie moje myśli. Był przerażający a zarazem fascynujący. Podświadomie mówił "Znam cię, Lily Evans" lub "Wiem o tobie więcej niż myślisz". Ale trwało to krócej niż sekundę. Po chwili obrócił się do swoich kolegów mówiąc krótkie: "Idziemy" i nie czekając na swą kompanie opuścił nasz przedział. Oczywiście oni zaraz pobiegli za nim.

    A my zaczęłyśmy rozmawiać jak gdyby nigdy nic. Zachowanie ślizgonów zawsze było dziwne, a dziś mogłyśmy się jedynie cieszyć, że byli tak spokojni. Dalsza podróż minęła w miarę spokojnie. Bawiłyśmy się, grałyśmy w najróżniejsze magiczne gry, aż w końcu do przedziału zajrzał jeden z prefektów i poinformował nas, że niedługo wysiadamy. Ta informacja dodała nam jeszcze większych pokładów siły. Szybko i energicznie przebrałyśmy się w szaty i zaczęłyśmy zdejmować kufry z półek. W tym miejscu pojawił się problem.

     - Dorcas, pomóż!

     - Nie mogę, przecież widzisz, że... Auć!

     - Auuu! Twój kufer spadł mi na stopę!

     - Przynajmniej udało mi się go zdjąć - krzyknęła uradowana Dor.

     - To pomóż mi teraz!

     - Ej! A co ze mną! Mam cięższy kufer!

     - Właśnie dlatego mój zejdzie pierwszy.

     - Ej! A o mnie zapomniałyście!

     - Spokój! Dobra, mam propozycję! Chodźmy po jakichś chłopców! - zaproponowała Dorcas, która zawsze zajmowała się rozwiązywaniem wspólnych kłótni.

     - Tak, już to widzę. Każdy zaraz rzuci ci się z pomocą - prychnęła Ann.

     - Oczywiście! Jeśli tylko użyje swojego uroku osobistego i zamrugam niewinnie mymi pięknymi oczętami. - uśmiechnęła się niepewnie, już szykując się do roli.

    - Więc dobrze Dorcas! Twoja skromna osoba zostaje oficjalnie wysłana, przez naszą zacną kompanię na delegację, w celu zdobycia niezbędnej nam pomocy, bez której niechybnie zginiemy - rzekła dostojnie Kate, a następnie wszystkie wybuchłyśmy śmiechem. Panna Meadowes zaś odwróciła się i otworzyła drzwiczki gotowa do wyjścia, jednak od razu na kogoś wpadła.

     - Och, Syriusz. Witaj. Ja... ten... głupia sprawa... - wiedziałam, że jąkając się stosowała banalną sztukę manipulacji, mającą ukazać, jak niepewną i niewinną jest dziewczynką - Bo widzisz, my nie możemy poradzić sobie z kuframi i ja właśnie miałam iść szukać kogoś... ale jeśli tu jesteś...To znaczy... Czy mógłbyś nam pomóc? - zerknęła na niego spod wachlarza długich rzęs.

     - Jasne, że tak. Dla ciebie wszystko, skarbie - usłyszałam głos mojego kolegi z rocznika i mimowolnie wywróciłam oczyma. Jestem pewna, że mówi tak do każdej.

    Oczyma wyobraźni widziałam delikatny, wciąż niepewny uśmiech Dorcas. Nie myliłam się, bo gdy dziewczyna usunęła się z przejścia i stanęła obok mnie, rzeczywiście wyglądała na niezmiernie kruchą i niewinną istotę. Aż chciało mi się śmiać. Wtedy zerknęłam na postać stojącą w drzwiach. Cóż, Syriusz Black w ciągu wakacji zdążył jeszcze urosnąć (czy to w ogóle możliwe?), wyprzystojnieć (niestety to chyba równie niemożliwe) i poćwiczyć swoje uśmiechy (to akurat bardzo możliwe), bo na jego twarzy widniała nieznana mi dotąd odmiana szelmowskiego wyrazu. Oprócz tego wydawał się nie zmienić wiele w ciągu tych dwóch miesięcy. Oczy miał równie szare co zawsze, może włosy trochę mu podrosły. Z charakteru zaś był zapewne równie niedojrzały co sześcioletni chłopczyk.

     Bez problemu zdjął nasze bagaże z półki co wprawiło nas w niemałe zakłopotanie. Czy naprawdę jesteśmy aż tak słabe?

     - Ehm... - odchrząknęłam, by wreszcie wypowiedzieć słowo, które żadnej z nas nie chciało przejść przez gardło. - Dzięki.

     - Nie ma problemu. Polecam się na przyszłość - uśmiechnął się szeroko. - A teraz wybaczcie, ale muszę wracać do siebie, bo chłopcy pewnie drżą z przerażenia o moją skromną osobę.

     - Taaa, skromność aż od ciebie bije - zironizowałam wypychając go z przedziału.
Dwie minuty później pociąg zatrzymał się na stacji Hgsmeade. Z jego okien wystawały głowy niecierpliwych uczniów myślących tylko o tym, że zaraz znów znajdą się w Hogwarcie.

***

* W swoim opowiadaniu celowo nie umieściłam postaci Lucjusza Malfoy'a, ponieważ w książkach J.K. Rowlnig był on o 6 lat starszy od Lily i Jamesa. Było to w retrospekcjach, kiedy prefekt ślizgonów (właśnie Lucjusz Malfoy) poklepał Severusa, gdy ten dostał się do Slytherinu. Również w jednym z artykułów Proroka Codziennego w piątej części, gdzie zamieszczono fragment wypowiedzi Malfoya wspomniano, że ma on 41 lat. Łatwo obliczyć, że w takim razie jest 6 lat starszy od rodziców Harry'ego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz