Niesamowite,
że można obudzić się przed wschodem słońca. Była czwarta rano, a ja nie mogłam
zasnąć. Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem, w dni wolne budziłam się o
dziesiątej, a potem przez godzinę kotłowałam i wylegiwałam w pościeli, na wpół
drzemiąc, na wpół kontemplując wygląd sufitu. Dziś jednak miałam lekcje. W
pełni rozbudzona leżałam na łóżku, przyglądając się wszystkim możliwym
przedmiotom i szukając powodu, by wreszcie wyjść spod ciepłej pierzyny. Nie
miałam pojęcia co ze sobą zrobić, na dodatek co jakiś czas z moich ust
wydobywało się stłumione kichnięcie. Za oknem panowała już szarość. A ja? Po
prostu, obudziłam się już wyspana i, pomimo prób, nie było szans bym znów
zasnęła. Czwarta rano! Westchnęłam i zwlekłam się z łóżka, wciąż niedowierzając
tej wczesnej porze. Następnym razem nie mogę kłaść się spać o osiemnastej…
Niespiesznie
podeszłam do szafy i w ciemności znalazłam jakieś ciuchy, które mogłabym dziś
włożyć. Naprawdę, starałam się wszystko rozwlec w czasie, niestety po godzinie,
byłam gotowa na lekcje. Umyta, ubrana, uczesana, spakowana, ze sprawdzonymi
pracami domowymi, zasiadłam na kamiennym parapecie z podręcznikiem od eliksirów
na kolanach. Przez chwile czytałam jego treść, ale w końcu zrozumiałam, że
nauka jest bezsensowna, kiedy polegała jedynie na bezustannym powtarzaniu
materiału. Zamknęłam podręcznik, a następnie oparłam swoją głowę o ścianę, i
przymknęłam powieki. Z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie.
Co
ja mam robić? Szlaban z Potterem. Czym sobie na to zasłużyłam? Każą mi spędzać
czas z tym bufonem, kiedy wszystko co powiedziałam było prawdą. W ogóle, czemu
on mnie sprowokował? Zawsze się dziwnie zachowywał. Zazwyczaj się
ignorowaliśmy, czasem tylko zaczepiał mnie i rzucał jakimś głupim tekstem. Ja
go ignorowałam, bo, no cóż, smutna prawda, jest dla mnie jedynie rozpieszczonym
bachorem, który buduje swoje poczucie wartości, poprzez znęcanie się nad
innymi. To, że zaprosił mnie na randkę, było trochę zaskakujące. Ale to jak się
potem zachował było okropne. Przypomniała mi się sytuacja z pierwszej klasy,
kiedy też próbował się ze mną umówić, ale w sposób tak niewinny i nieśmiały, że
po odmowie, długo męczyły mnie wyrzuty sumienia. A teraz? Co mu odbiło?
Jedno
było pewne: nie dam się. Przez cały szlaban będę milczała i ignorowała tego
palanta. On pewnie będzie bezskutecznie próbował mnie sprowokować, ale to ja
zatriumfuję…
Po
tym postanowieniu odzyskałam spokój. Otworzyłam oczy i wyjrzałam za okno
przyglądając się błoniom. Zaczął padać deszcz a wiatr z szumem uderzał w okna.
Na niebie panowała szarość, dzięki której łatwiej było mi dojrzeć skraj
zakazanego lasu lub jezioro wzburzone przez powiewy i opadające krople.
Chciałam to poczuć, ale zawahałam się
przed otwarciem okna. Czy chłód obudziłby dziewczyny? Rozejrzałam się. Kotary
ich łóżek były zasłonięte, więc zimne powietrze miało małe szanse tam dotrzeć.
Wreszcie pewnym ruchem przekręciłam klamkę okna, a lodowate powietrze uderzyło
mnie w twarz. Nie zmartwiło mnie to, jedynie wystawiłam rękę, by poczuć słodkie
krople na swojej skórze.
Wróciły
wspomnienia. Gdy byłam mała wierzyłam, że deszcz to łzy Pana Boga i aniołów. Za
każdym razem, gdy na zewnątrz szalała ulewa, ja zastanawiałam się, czym ludzie
aż tak bardzo zasmucili Niebo. Te pytania: a jeśli to moja wina? Może zrobiłam
coś złego? Często mnie to męczyło. Zaśmiałam się. Byłam tak słodka i niewinna.
Złapałam się
framug i klęcząc na parapecie, wychyliłam się na zewnątrz. Emocjonalne
oczyszczenie. Nie wiem jak długo to odczuwałam, ale gdy wreszcie otworzyłam oczy i cofnęłam do
pokoju czułam, że rude pasma lepią mi się do twarzy, a ja śmieję się cicho.
Zerknęłam na
zegarek. Była piąta trzydzieści. Czas płynął szybko. Za pół godziny skończy się
cisza nocna i będę mogła legalnie wyjść z pokoju wspólnego, udać się na błonia
a i tak, nie było szans, bym kogoś spotkała. Wszyscy będą jeszcze słodko spali…
Zeszłam na dół
do pokoju wspólnego. Nikogo tam nie było, a ja opatuliłam się kocem i usiadłam na kanapie przed wiecznie płonącym
kominkiem, by trochę podeschnąć. Znów kichnęłam, ale ignorując to zaczęłam
przyglądać się jasnym płomieniom. Zamknęłam swój umysł na poważne, filozoficzne
rozważania, a zamiast tego zaczęłam myśleć o szkole, plotkach lub (co
najbardziej lubiłam) wymyślać i rozwijać wątki ze swoich ulubionych książek. To
zawsze pomagało wyłączyć się z tego świata i po prostu odpocząć.
Nawet nie
zauważyłam, kiedy zegar wybił szóstą. Drgnęłam lekko na jego dźwięk. Więc teraz
mogę robić co chcę. Zrzuciłam z siebie koc i szybkim krokiem wyszłam przez
portret udając się na błonia. Moje kroki odbijały się głośno od kamiennej
posadzki. Nie podobały mi się te dźwięki, bo ukazywały jak głęboka jest cisza,
którą przerywam. A ja od dziecka bałam się ciszy. Za wiele w sobie skrywała.
Jakikolwiek szelest, stanowił wtedy zagrożenie, bo przecież był on tak
nienaturalny. Za to innym nie pozwalała nic ukryć. Zdradzała nawet najcichsze
dźwięki. Przy niej naturalny szum wiatru wydawał się zagrożeniem. Nigdy nie
ufałam ciszy, tajemnice, które w sobie kryła burzyły moje poczucie
bezpieczeństwa. Na dodatek miałam dość bujną wyobraźnie i każdy dźwięk kojarzył
mi się z zagrożeniem.
Stanęłam przed
wyjściem, odetchnęłam, traktując to prawie jak jakiś podniosły moment i
pchnęłam ogromne drzwi. Stawiały opór, więc całym swoim ciałem zaprałam się aż
wreszcie poczułam powiew jesiennego wiatru na twarzy. Nie udało mi się ich
otworzyć na oścież, jedynie przecisnęłam się przez niewielką szparę, którą
udało mi się utworzyć. Deszcz zaczął padać na moją twarz, a wiatr szarpać moimi
włosami we wszystkie strony. Nie zapowiadał się pogodny dzień, ale mimo to
byłam szczęśliwa.
Roześmiałam
się i wybiegłam na trawę. Nie, nie zaczęłam kręcić się wokół własnej osi, jak
postać z jakiejś komedii romantycznej. Usiadłam po prostu na dużym kamieniu i
wystawiłam twarz ku niebu. Ja. Wiatr. I deszcz.
Uwielbiam to
uczucie.
Gdy
weszłam do pokoju wspólnego, o siódmej, wszyscy patrzyli na mnie jak na
wariatkę. Cóż, kolejny raz wkraczam tu przemoczona, ale tym razem uśmiechałam
się, będąc w stanie euforii. Wbiegłam po schodach do swojego dormitorium. Nim
otworzyłam drzwi, oparłam się o nie, kichając głośno, kilka razy. To wywołało u
mnie tylko kolejny chichot. Gdy weszłam do pokoju, moje przyjaciółki spojrzały
na mnie jak na wariatkę. Nie spały już. Wyjątkowo rozbudzone siedziały w
piżamach na swoich łóżkach i rozmawiały o czymś ożywione. Na mój widok zatkało
je, jednak po chwili wszystkie zaczęły się przekrzykiwać:
- Lily, ty wariatko, chcesz być chora?!
- Gdzieś ty była?!
- Martwiłyśmy się o ciebie!
- Dlaczego jesteś cała mokra?!
Zaśmiałam
się wesoło na ich matczyną reakcję. Nie dziwiły się już, wiedząc, że czasami
zdarza mi się mieć tak rozbawiony nastrój. Ja zaś byłam zaskoczona, jak
zabawnie muszę ja wyglądać, kiedy robię im wykłady. Humor mi się popsuł, kiedy
pod wpływem kichnięć zgięłam się wpół. Gdy podniosłam wzrok, spotkałam się z
dwoma morderczymi spojrzeniami (Dorcas i Ann) i jednym rozbawionym, patrzącym
na mnie z pewnym politowaniem (rzecz jasna, Kate).
- Oj, Liluś, Liluś… - powiedziała Kate,
obejmując mnie ramieniem i prowadząc gdzieś wolnym krokiem. – Wiesz, co teraz
zrobimy? Wepchniemy cię do łazienki i nie wyjdziesz stamtąd, dopóki nie
weźmiesz gorącej kąpieli. Jeśli to nie pomoże, to spróbuję cię doprowadzić do
skrzydła szpitalnego, nim Dori cię zamorduję za twoją nieodpowiedzialność. –
Wraz z tymi słowami pchnęła mnie lekko za drzwi toaletki i od razu zatrzasnęła
je za mną.
Spróbowałam
je otworzyć, ale po chwili szarpania z klamką zrozumiałam, że są zamknięte
zaklęciem. A ja nie miałam przy sobie różdżki. Cóż, karzą mi się wykąpać w
przyjemnie gorącej wodzie, więc ja narzekać nie będę…
Kąpiel
pomogła wystarczająco i pomimo ciągłego kataru, dziewczyny nie kazały mi iść do
pani Pomfrey. Ja zaś żyłam z lekcji na lekcję, mając wizję dzisiejszego
szlabanu przed oczyma. Jak mantrę powtarzałam słowa „wszystko będzie dobrze,
wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze…”. Przerażało mnie również, jak
szybko leci czas, lekcje mijały błyskawicznie, a jedynym co mogło poprawić mi
humor, była nadzieja, że szlaban również minie jak z bicza strzelił.
Wreszcie
skończyła się ostatnia lekcja, czyli zaklęcia. Pakowałam swoje książki,
rozmawiając wesoło z Dorcas, kiedy usłyszałam wołanie:
- Evans! – był to znajomy, znienawidzony głos.
Znak do ucieczki. Udając, że nic nie słyszę przyspieszyłam pakowanie książek. –
Evans! – Dorcas patrzyła na mnie wzrokiem, który łączył zaskoczenie i
współczucie. Nawet przyjaciółka mnie żałowała! – Evans, no! Nie udawaj, że mnie
nie słyszysz! – czyjeś ręce chwyciły mnie w talii i obróciły o sto
osiemdziesiąt stopni, w momencie, kiedy ze spakowaną torbą byłam gotowa ruszyć
szybkim krokiem do drzwi. Zobaczyłam twarz Pottera, on zaś przyciągnął mnie
bliżej, tak, że stykaliśmy się ciałami.
- Puszczaj, idioto! – wyrwałam mu się i
rozejrzałam się spanikowana. Co ludzie mogli pomyśleć?! Złapałam swoją torbę i
szybko ruszyłam do wyjścia, zostawiając Pottera i Dorcas za sobą. On ruszył za
mną, ona uznała, że lepiej dać nam chwilę. Szła wolnym krokiem, dlatego już po
chwili została daleko w tyle.
- Gotowa na naszą randkę? – spytał, idąc obok
mnie i uśmiechając się huncwocko.
- Urojenia w twoim napuszonym łbie są już aż
tak zaawansowane? Jaką randkę?
- No wiesz, tą dziś, o dwudziestej – puścił mi
oczko.
Na
to stwierdzenie zaśmiałam się sarkastycznie i spojrzałam mu pewnie w oczy.
- Skoro każdy szlaban traktujesz jak randkę,
to zaczynam rozumieć zażyłość między tobą a Blackiem. W końcu dużo czasu
spędzacie na szlabanach… No wiesz… razem… sam na sam… - zaczęłam swój monolog,
nie chcąc dać mu dojść do głosu. Póki będzie cicho, ja nie będę się wściekać… -
Z drugiej strony, wiesz, gdybyś mi powiedział od razu o waszej relacji, nie
wściekałabym się tak na ciebie. To znaczy, wiesz… - podrapałam się z udawanym
zakłopotaniem po głowie – nie spotkałam się nigdy z tego typu osobami i nie mam
jeszcze na ten temat poglądów. Bo… z jednej strony to gorszące, ale z drugiej
powinnam chyba tolerować kolegów z roku, więc… - zatrzymał na i zatkał mi usta
ręką, nim zdążyłam dokończyć zdanie.
Automatycznie
wyrwałam się. Dotykanie kogoś po twarzy, w relacji podobnej do naszej, wydawało
mi się zbyt poufałe.
- Będziesz już cicho? – spytał, patrząc na
mnie jak na małe dziecko. Spiorunowałam go spojrzeniem i znów ruszyłam wzdłuż
korytarza, a on bez problemu dostosował się do mojego tępa. – Dobrze, teraz
czekam na podziękowania. A jak przebrną ci już przez gardło, przydadzą się i
przeprosiny – uśmiechnął się bezczelnie, a mnie aż zatkało.
- Niby za co?! – krzyknęłam oburzona.
- Podziękowania za uratowanie co życia…
- Nie prosiłam cię o to! – przerwałam mu
niegrzecznie, używając swojej wczorajszej wymówki.
- A przeprosiny, za nasłanie na mnie i Łapę,
tamtych dziewczyn? – zignorował moje wtrącenie.
- Łapę? – spytałam zdezorientowana.
Pierwszy
raz wydał się zmieszany.
- Znaczy, Syriusza… - odparł szybko.
- Zmieszałeś się – na moich ustach pojawił się
triumfalny uśmieszek. – To znaczy, że to jakaś tajemnica. Ksywki rzadko bywają
tajemnicą, chyba że odnoszą się do innej tajemnicy… - zaczęłam się na głos
zastanawiać. – Tajemnica tak wielka, że sam James Potter się przestraszył… Musi
to być coś bardzo zakazanego, a…
- Och, ucisz się! – westchnął, uśmiechając się
lekko, a w jego wyrazie twarzy kryło się politowanie i dezaprobata.
- Nie martw się, i tak do tego dojdę –
spojrzałam na niego z wyższością.
- Wątpię. A wracając do tematu, czekam!
- Na co? – udałam zaskoczenie.
- Jezioro… Blondynki… Podziękowania…
Przeprosiny… - zaczął rzucać hasła, które miały mi coś zasugerować.
- Nie, kojarzę – powiedziałam po krótkiej
chwili udawanego zamyślenia. – Jak sobie przypomnę, dam znać! – obiecałam i
przyspieszyłam kroku, chcąc odejść, jednak on złapał mnie za nadgarstek i
pociągnął w ten sposób, że wylądowałam w jego ramionach.
- Evans - westchnął, jakby zrezygnowany. Jego
twarz znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko mojej. – Jesteś pierwszą
dziewczyną, która aż tak mnie irytuje.
- Och, pochlebiasz mi – cofnęłam się szybko,
choć mój nadgarstek wciąż znajdował się w jego uścisku. Nie spodobało mi się
to.
- Puść! – zażądałam.
- A po co? – uśmiechnął się huncwocko.
Spróbowałam się wyrwać, ale byłam za słaba.
- Puść! – w moim głosie mieszało się
poirytowanie i strach. Nie wiedziałam do czego on jest zdolny.
- Przekonaj mnie – przysunął się bliżej i spojrzał w moje oczy.
- Nie pogrywaj ze mną, Potter – warknęłam.
- Przecież to ty zaczęłaś pogrywać ze mną –
sceptycznie uniósł prawą brew a z jego ust nie znikał huncwocki uśmiech.
- Teraz tego mocno żałuje – przyznałam
szczerze. Jeszcze raz spróbowałam wyrwać nadgarstek z jego uścisku. – No puść!
- Teraz nie mam zamiaru – jeszcze szerzej się
uśmiechnął. – Przekonaj mnie.
- A jak mam cię przekonać? – spytałam
zrezygnowana.
- Ja wiem…? Ja osobiście jestem bardzo
elastyczny, mogę dać ci wybór. Randka, całus, noc w moim dormitorium… Ał! –
jęknął, kiedy z całej siły nadepnęłam na jego stopę.
- Ciesz się, że nie w twarz – warknęłam,
próbując jeszcze jakoś wyrwać tę nieszczęsną rękę.
- Wątpliwa radość – mruknął. Wreszcie spojrzał
na mnie z ciekawością, jakby analizując na co byłabym skłonna się zgodzić, a co
uznałabym już za bezczelność. Na jego ustach pojawił się triumfalny uśmiech, co
nie poprawiło mojego humoru. – Zróbmy tak, puszczę cię, ale w zamian ty
będziesz dla mnie miła przez cały szlaban. Co ty na to?
Krótka analiza z mojej strony. Będę dla niego
miła, praktycznie za nic (puszczenie mojej ręki to jednak nic)? Ostatni raz
spróbowałam się wyrwać, ale niestety nasza rozmowa nie pozbawiła go czujności i
jego chwyt był równie mocny co na początku. Musiałam zacząć negocjować.
- Więc… puszczenie mnie, nie wymaga od ciebie
żadnego wysiłku. Za to nie wiesz, jak wiele pracy będę musiała włożyć, żeby być
dla ciebie miłą. To stanowczo za duże wyzwanie… Zróbmy tak… Ja będę dla ciebie
miła, a ty mnie puścisz i pokażesz gdzie jest Pokój Życzeń – powiedziałam,
zadowolona ze swojego pomysłu. Od zawsze marzyłam, by go znaleźć. Czytałam o
nim wiele w historii hogwartu i innych książkach, a teraz, miałam tą
świadomość, że ktoś wie, gdzie go szukać. Serce zabiło mi szybciej na myśl, że
mam szansę tę informację zdobyć.
- Skąd wiesz o…
- Nie pamiętasz rozmowy w środku nocy przed
pokojem wspólnym? – przerwałam mu - Słyszałam was!
Nie
zawahał się.
- W takim razie będziesz dla mnie miła przez
tydzień – odparł usatysfakcjonowany.
Zaśmiałam
się.
- Żądasz ode mnie niemożliwego. Mogę być dla
ciebie miła dziś, przez cały dzień. Przed szlabanem, w trakcie i po nim.
- Zgadzam się – odparł bez zastanowienia.
- Czyli podsumowując, ja będę dla ciebie miła
do końca dnia, a ty puścisz moją rękę i pokażesz gdzie jest Pokój Życzeń? –
spytałam niepewnie, doszukując się w tym jakiejś pułapki. Potter zawsze ma
jakieś haczyki w zanadrzu.
- Tak, właśnie.
Staliśmy
przez chwilę w ciszy, a ja patrzyłam na niego wyczekująco.
- No co? – spytał się, jakby nie wiedząc o co
chodzi.
- Puścisz mnie wreszcie?!
Przed
szlabanem zdążyłam opowiedzieć dziewczynom o szantażu i umowie z Potterem. Nie
wspierały mnie ani nie używały ciepłych słów, co to, to nie! One zaczęły się
wesoło śmiać i uznały, że w takim tempie Potter wywalczy sobie randkę za dwa
tygodnie. Mnie nie było do śmiechu. Czułam się podle zaszantażowana! Dlatego
szybko wycofałam się z rozmowy i wzięłam się za prace domowe zadane na jutro.
Musiałam się z nimi wyrobić przed szlabanem, bo nie wiedziałam, o której z
niego wrócę.
Pisałam
szybko i starannie i choć moje koleżanki pomagały mi, podając podręczniki i
wyszukując informacje, gdy na zegarze pojawiła się dziewiętnasta czterdzieści
byłam dopiero w połowie wypracowania na zielarstwo. Szybko zerwałam się i
założyłam wierzchnią szatę, poprawiłam włosy i ostatni raz zajrzałam do
lusterka. W porządku.
Odetchnęłam.
- To lecę – powiedziałam zdenerwowana, ale nie
ruszyłam się z miejsca.
- Lily, wszystko będzie okej – uspokoiła mnie
Dorcas, jakby czytając w moich myślach.
- To mój pierwszy szlaban w życiu – jęknęłam.
- I zaraz się na niego spóźnisz, chyba, że już
teraz wyjdziesz – wtrąciła się Kate i nim zdążyłam się zorientować co się
dzieje, zostałam wypchnięta za drzwi.
Spokojnym
krokiem ruszyłam do gabinetu profesor McGonagall, wiedząc, że wbrew słowom Kate
wyszłam z wystarczającym wyprzedzeniem, by się nie spóźnić. Nie spieszyło mi
się do spotkania z Potterem i jakże wielkie było moje szczęście, kiedy nie
zastałam go pod gabinetem profesorki.
Oparłam
się o ścianę i zajęłam sobą. Ostatni raz rozejrzałam się; korytarz pusty.
Pottera brak. Czekałam chwilę, aż wreszcie drzwi otworzyły się, a w nich
pojawiła się głowa profesorki. Od razu zauważyła mnie, a jednak rozejrzała się,
szukając kogoś wzrokiem. Wreszcie westchnęła.
- Jak zwykle się spóźnia – brzmiało to
bardziej jak pytanie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc tylko wzruszyłam
ramionami, nie zważając, że McGonagall może to potraktować jako oznakę braku
szacunku.
Ostatni
raz się rozejrzała, ale nikt nie nadszedł. Westchnęła i puściła mnie w
drzwiach, mrucząc coś o „regularnie spóźniającym się głupim dzieciaku”.
Szedł
wolnym krokiem, nie spieszył się, choć był już spóźniony. Był już na wielu
szlabanach i znał McGonagall: jeśli spóźnienie będzie mniejsze niż dziesięć
minut, nie ma się czego obawiać. Uśmiechał się do mijanych ludzi i zatrzymywał
się, by chwilę poflirtować ze znajomymi dziewczynami. Tak wyglądało jego życie
i było cudowne! Przystojny, popularny, uwielbiany przez tłumy, a w
szczególności przez dziewczyny… Żyć, nie umierać.
Owszem,
była jedna taka, która stawiała pewien opór, ale ona też się zegnie. Zna takie,
pokokietuje się, poudaje obojętną, czasem wściekłą, ale tak naprawdę już mu
ulega i pewnie śni o nim każdej nocy. Zresztą zaraz się spotkają i on zada
ostateczny cios, w końcu wedle umowy musi być dla niego miła. A James Potter
potrafi takie rzeczy wykorzystać.
Przypomniał
sobie jak tego samego dnia ją wkurzył i jak urocza wtedy wyglądała. Bawiła go
niezmiernie. Na wpół zirytowana, a na wpół przestraszona próbowała mu się
wyrwać, choć oczywistym było, że z nim nie ma szans. Słodko wyglądała z tym
oburzeniem w zielonych oczach i tą zmarszczką nad brwiami. A zaraz znów będzie
miał szansę ją zobaczyć. I zdobyć.
Panowała
niezręczna cisza, którą przerywało jedynie tykanie zegara. Ja siedziałam w
wygodnym, czerwonym fotelu, udając, że bardzo zafascynowały mnie moje
paznokcie, zaś profesor McGonagall, sztywno wyprostowana, wpatrywała się z
napięciem w drzwi. Choć sytuacja była nieco niebezpieczna, wydała mi się
również komiczna. I choć próbowałam się powstrzymać, kąciki moich ust zadrgały
lekko.
Wtedy właśnie
ktoś zapukał i nie czekając na odpowiedź wszedł do gabinetu. Nie musiałam się
odwracać, wystarczył mi widok na profesor McGonagall, której mina stężała.
Splotła palce na biurku i z uwagą przyglądała się komuś za moimi plecami.
- O, jak widzę pan Potter zaszczycił nas swoją
obecnością – użyła swojego surowego tonu.
- Przepraszam, za spóźnienie, ale musiałem
ratować życie jakiejś dziewczyny. - Od wejścia zaczął kręcić. - Wie pani,
zakrztusiła się, potem zaczęła dusić i…
- … i musiałeś jej zrobić usta-usta,
nieprawdaż James? – przerwałam mu, odwracając się w fotelu. Nie mogłam się
powstrzymać przed tą ironiczną uwagą, ale wystarczającą karą było pełne
dezaprobaty spojrzenie nauczycielki. Mimo to, Potter musiał się odezwać.
- Tak, wiesz, była wystarczająco MIŁA, więc
się zgodziłem – powiedział, starając się bym tylko ja zrozumiała prawdziwy
kontekst zdania. Koniec ironii, Lily, powiedziałam do siebie. Masz być miła. A
Potter to cham!
Nie wiem skąd
ta ostatnia myśl wzięła się w mojej głowie, ale wystarczyła, by kąciki moich
ust zadrgały niebezpiecznie. Nim zdążyłam cokolwiek mu odpowiedzieć, wtrąciła
się profesorka.
- Dobrze, koniec tych pogaduszek, przyszliście
na szlaban! Proszę za mną.
Wstała i
wyszła z sali, nie czekając na nas. Szliśmy znajomymi korytarzami, w stronę
biblioteki, mijając zaciekawionych uczniów. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami
mojego sanktuarium, McGonagall odezwała się:
- Więc tak, waszym zadaniem jest wytarcie
kurzu ze wszystkich półek i posegregowanie książek. Resztę wyjaśni wam pani
Sirwappy*. Szlaban kończy się o dwudziestej czwartej. Życzę powodzenia –
powiedziała jeszcze i nie czekając na nasze pytania odeszła.
Zerknęłam
niepewnie na Pottera (w końcu on jest doświadczony w szlabanach), a następnie
zapukałam do drzwi i nie czekając na odpowiedź weszłam do biblioteki. Od razu
poczułam się lepiej, czując zapach kurzu i starych ksiąg, wręcz zaczęłam być
wdzięczna nauczycielce od transmutacji za wyznaczenie nam zadania na gruncie,
na którym mogłam poczuć się pewniej.
I wtedy się
zaczęło. Pani Sirwappy, bardzo żywiołowa i energiczna bibliotekarka, w średnim
wieku, zaczęła trajkotać, tłumaczyć co i jak, a zarazem próbowała nam wyjaśnić,
jak karygodnie się zachowaliśmy kłócąc podczas lekcji. Brzmiało to mniej więcej
tak:
- No dobrze, tutaj macie miotełki do kurzu! O!
I tutaj ściereczki! Musicie wyczyścić wszystkie półki, dokładnie, zdejmując też
książki… no właśnie, o tym musicie pamiętać, zdejmujcie książki… a potem
ustawiajcie je bardzo ostrożnie i precyzyjnie, a co najważniejsze… – przerwała,
by złapać oddech, a zarazem zbudować napięcie – Alfabetycznie!!! – pisnęła
uradowana. – Dziś zamknęłam wcześniej bibliotekę, żebyście mieli spokój i, żeby
nikt wam nie przeszkadzał. No, to macie te miotełki, tylko nie pobijcie się
nimi! Bo to jak uderzyłaś tego tu kawalera na lekcji było bardzo niegrzeczne.
Nie rób tego więcej, nie odwołuj się do przemocy, lepiej wszystko
przedyskutować, bo jak ja zawsze powiadam…
- „Słowo ma wielką moc”. – Miałam jakiś
nieprzyjemny zwyczaj wtrącania się, ale nie mogłam się powstrzymać, musiałam przerwać
jej tyradę. – Tak wiem proszę panie i wiem również, że dlatego została pani
bibliotekarką. Opowiadała mi to pani ostatnio. I przedostatnio też. I
przed-przedostatnio rów…
- Koleżanka chce powiedzieć, – Tym razem
przerwał mi Potter. Błysnął zębami i udawał dyplomatę. – że podziela pani
opinię o sile słów, ale bardzo nam się spieszy, by wykonać już ten szlaban,
sama pani rozumie…
Zauroczona
jego pięknym uśmiechem bibliotekarka, zamrugała kilkakrotnie, a następnie
zachichotała.
- Och, masz racje młodzieńcze. Masz niezwykle
analityczny umysł. Zawsze powtarzam, że młodość to trzeźwość umysłu. Jak ja
byłam młoda, byłam wybitną uczennicą, ale już wtedy widziałam swoją przyszłość
w bibliotece…
Chrząknęłam
znacząco, o dziwo w tym samym momencie co Potter. Bibliotekarka tylko
westchnęła i niczym małe dziecko, któremu nie pozwala się malować po ścianach,
spuściła głowę, wręczając nam miotełki i szmatki. Następnie z posępną miną
ruszyła do swojego kantorka, na zapleczu biblioteki. Usłyszałam jeszcze dźwięk
zamykanego zamka, jej kroki, a potem zapadła cisza. Przypomniały mi się jej
słowa: zamknęła wcześniej bibliotekę i nikogo tu nie ma…
Przestraszona
zerknęłam niepewnie na Pottera.
- No i zostaliśmy sami… - stwierdził. Na jego
twarzy pojawił się huncwocki uśmiech.
* Pani
Sirwappy jest moim własnym wymysłem. Uznałam, że potrzebne są pewne zmiany,
jakieś inne postacie niż w oryginalnym HP.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz