niedziela, 18 listopada 2012

6. Zasnąć

 
  W bibliotece zagłębiłam się w książkę Naility Parfum „Zaklęcia obronne dla początkujących”. Czytanie mnie uspokajało. Dzięki niemu moje myśli mogły biec daleko, daleko przed siebie. To był dla mnie najlepszy sposób na ucieczkę od problemów. Pomagało mi zapomnieć o huncwotach, Johnie Braucie, niedoszłym pojedynku, nadgorliwości Pottera…

    Zatrzasnęłam książkę z trzaskiem, wiedząc, że tym razem nie ucieknę. Co mam ze sobą zrobić? Westchnęłam.

     - Coś nie tak? – przysiadł się do mnie czarnowłosy chłopak z haczykowatym nosem.

     - O, Severus! – byłam naprawdę zaskoczona. Dawno ze sobą nie rozmawialiśmy, a on mnie zaczepia, jak gdyby nigdy nic. – Nie, wszystko w porząd… Kogo ja próbuję oszukać? – spytałam, jakby sama siebie. – Tak, coś jest nie tak, ale to nic ważnego, właściwie drobiazg. Po prostu, doszło do pewnej kłopotliwej sytuacji i nie wiem, jak mam się teraz zachować – wyjaśniłam niezgrabnie.

     - Chodzi ci o pojedynek w czasie obrony przed czarną magią? – uśmiechnął się wyrozumiale.

     - Skąd wiesz? – spytałam zdziwiona.

     - Wieści szybko się rozchodzą.

     - W ciągu… - zerknęłam na zegarek - …piętnastu minut?

     - Nie uwierzysz, ale jednak – roześmiał się. – Co czytasz?

   Pokazałam mu okładkę, a on tylko westchnął.

     - Dziewczyno, jest już weekend, a ty się uczysz?

     - Nie, relaksuję się – odparłam obrażona i otworzyłam książkę. Kilka zdań zamienionych, a on już prawi mi uwagi!

   Zapadła cisza. Ja czytałam, a Sev patrzył na mnie próbując powstrzymać wybuch śmiechu. Nikt się nie odzywał przez pięć, dziesięć minut. W końcu nie wytrzymał.

     - Dobra, dobra, nie obrażaj się.

     - Nie obraziłam się. - opuściłam książkę i westchnęłam. - Tylko powiedz mi, co mam robić?

     - Z czym?

     - Z Potterem!

     - Nic. Udawaj, że nic się nie stało. - odparł.

     - Nie mogę. Pojedynkował się przeze mnie, a ja na niego nakrzyczałam. - wyjaśniłam krótko - Mam wyrzuty sumienia.

     - Masz wyrzuty sumienia przez gościa, dla którego pojedynek to jedyna forma rozmowy i przez, którego stracilibyście z dwadzieścia punktów - przemówił mi do rozumu.

     - Masz rację, jestem głupia - westchnęłam. - Dzięki za rozmowę, ale muszę wracać do wierzy; dziewczyny pewnie się martwią.

     - Spoko. Cieszę się, że mogłem jakkolwiek pomóc.

    Wypożyczyłam książkę i wróciłam do pokoju wspólnego gryfonów. Tam, pierwszym co zauważyłam byli huncwoci, siedzący na kanapie przed kominkiem. Trochę mnie to zdziwiło. To miejsce zarezerwowane było dla elity gryffindoru; drużyny quidditcha, popularniejszych, starszych uczniów. Oni nie należeli do żadnej z tych grup. No trudno, to nie moja sprawa. Minęłam ich i ruszyłam w stronę schodów, niestety usłyszałam jak ktoś mnie woła. Znajomy głos. Zaklnęłam w myśli i szłam dalej. "Udawaj, że nie słyszysz, udawaj, że nie słyszysz, to może się odczepi". Nic z tego.

     - Lily! - ktoś złapał mnie za łokieć. Odwróciłam się.

     - James! Wszystko w porządku?

     - Wołałem cię - powiedział.

     - Naprawdę? Przepraszam, nie słyszałam. Coś się stało? - postanowiłam udawać idiotkę. Słodko się uśmiechnęłam i przybrałam na twarz zatroskany wyraz. Nie dał się nabrać.

     - Oboje dobrze wiemy, że słyszałaś.

    Nie było sensu udawać, więc splotłam ręce na piersi i przeniosłam ciężar ciała na jedno biodro.

     - No dobrze, słyszałam. O co chodzi?

     - Ja... Wiem, co o mnie myślisz, po tym pojedynku, ale chcę się spytać, czy wiesz czemu się pojedynkowałem? - powiedział z lekką niepewnością w głosie.

    Byłam ciekawa jego odpowiedzi. Tego, jak zareaguje. Chciałam też oddalić moment, w którym będę musiała coś powiedzieć, o tym, że walczył w mojej obronie. Dlatego zaatakowałam.

     - Niech zgadnę... John cię obraził? Powiedział coś o tobie? O gryfonach? A może, o którymś z huncwotów? Szczerze mówiąc, mnie to nie obchodzi! Wiem, że jesteś porywczy, ale zrozum: na twoim zachowaniu cierpi cały dom! Zacznij nad sobą panować, bo cały czas tracimy ciężko zarobione punkty! - odwróciłam się, by odejść. Spodziewałam się, że będzie chciał mnie zatrzymać i wytłumaczyć, ale nie zrobił tego. Całe szczęście. Moment, w którym miałam się skruszyć, został odwleczony w czasie.

    W dormitorium zastałam dziewczyny grające w eksplodującego durnia. Na mój widok zwinęły pośpiesznie plansze i usiadły na łóżkach patrząc na mnie wyczekująco, niczym pilne uczennice czekające, aż nauczyciel rozpocznie lekcje. Nauczyciel nie rozpoczynał lekcji.

     - I co? - niewytrzymała Dorcas.

     - Nico! - krzyknęłam i zakopałam się w swojej kołdrze.

    Ten dzień musiał się skończyć. Nie obchodziła mnie kolacja, prace domowe, które zwykle odrabiam jeszcze przed weekendem i wszystko inne. Chciałam spokoju. Chciałam zasnąć. Zasnąć.... Zasnąć... Zasnąć...

     - Lily...? - odezwała się cicho Kate.

     - Chcę zasnąć!

    Usłyszałam ciche westchnięcie i kroki. Wyjrzałam ukradkiem spod kołdry. Widziałam jak Kate w łazience otwiera apteczkę, coś z niej wyjmuje, a potem wraca do pokoju.

     - Wyłaź spod kołdry - powiedziała.

     - Nie chcę - burknęłam.

     - Wyłaź - usłyszałam jej stanowczy ton.

    Spojrzałam na nią buńczo. Ignorując moje dziecinne zachowanie, podsunęła mi pod nos buteleczkę.

     - Pij - nakazała.

     - Co to? - spytałam podejrzliwie.

     - Eliksir słodkiego snu - pod wpływem mojego pytającego spojrzenia, tłumaczyła dalej. - Dzięki temu łatwo i szybko zaśniesz. Ale nie pij za wiele, bo nie obudzisz się przez tydzień.

     - Dzięki - spojrzałam pożądliwie na eliksir. Łatwo i szybko zasnę...

     - Nie za dużo - powtórzyła.

    Ale ja już piłam. Piłam, piłam, a potem... Pustka. Sen...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz