W wozach było niewiele miejsc, ale, jak to się mówi, dla chcącego nic
trudnego. Dzięki tej zasadzie całą czwórką zajęłyśmy miejsca w wozie do połowy
zapełnionym przez rozchichotane drugoklasistki. Było ciasno, ale nie martwiłyśmy
się tym, przecież byłyśmy razem. Mimo wspólnych rozmów i śmiechów wciąż z lekką
fascynacją wpatrywałam się w stworzenia, które prowadziły nasz powóz, lub w
miejsce, gdzie powinny się znajdować.
Po lekturze tej najnowszej powieści testrale zaczęły mnie jeszcze bardziej interesować. Kiedyś je raczej ignorowałam, mimo świadomości, że istnieją i są tuż obok mnie. Teraz wciąż krążyły mi po głowie. Byłam ciekawa jak wyglądają, ilustracje z książek mi nie wystarczały, ale nie chciałam ich zobaczyć. Cena była za wysoka. Nie chciałam, by umarł ktokolwiek z mojego otoczenia i nie chciałam na to patrzeć. Pozostało mi tylko jedno. Zapomnieć o testralach.
Dalszą drogę przejechałyśmy rozmawiając o nadchodzącym, lub wręcz obecnym roku szkolnym. Zaplanowałyśmy wszystko, włącznie z imprezą z okazji rozpoczęcia roku szkolnego w wieży Gryffindoru. Oczywiście nie mogła się odbyć dziś wieczór, przecież jutro są lekcje. Dlatego musieliśmy zaczekać do weekendu. Dorcas z Kate już plotkowały co na siebie włożą, zaś ja i Ann wolałyśmy prowadzić twórczą dyskusję o nowym nauczycielu, który w tym roku miał zastąpić profesora Bridgousa. Byłyśmy ciekawe kto zastąpi naszego starego poczciwego profesorka, który w zeszłym roku przeszedł na emeryturę.
- Piąty rok, piąty rok, piąty rok!!! - zaintonowała Kate.
- SUM-y, SUM-y, SUM-y!!! - równie melodyjnym głosem odparłam nieco ironicznie.
W powozie rozległ się zgodny jęk moich przyjaciółek.
Wielka Sala nie zmieniła się w ogóle od momentu naszego wyjazdu. Na zaczarowanym suficie jasno świeciły gwiazdy układając się w różnorodne gwiazdozbiory. Nauczyciele siedzieli już przy stole na podwyższeniu wpatrując się z uśmiechem w uczniów i czekając, aż zajmą oni swoje miejsca. Nie było tylko profesor McGonagall, która z całą pewnością prowadziła już tu pierwszoklasistów.
Usiadłam na swoim stałym miejscu pomiędzy Dorcas i Kate i podniosłam głowę, by móc jeszcze popatrzeć w gwiazdy. Zawsze mnie zastanawiało, czy one tylko wyglądają jak prawdziwe, czy naprawdę takie są. Świat magii fascynował mnie od dawien dawna a wraz z nim wszystkie najmniejsze przedmioty i zaklęcia, jakie tu spotykałam. Wypatrywałam gwiazdy północnej, wielkiego i małego wozu. Byłam tak zrelaksowana i spokojna, dlatego lekko podskoczyłam na swym miejscu, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się z trzaskiem.
Zza nich wyłoniła się profesor McGonagll prowadząca za sobą zgraję zdezorientowanych i przestraszonych jedenastolatków. Rozumiałam ich, w końcu sama kiedyś byłam w takiej sytuacji. Wszystkie dzieci wpatrywały się w tiarę, która zaraz zaczęła śpiewać. Mimo, że darzyłam ją niezmiernym szacunkiem, tym razem byłam zbyt podekscytowana nowym rokiem w hogwarcie, by wysłuchiwać kolejny rok z rzędu tej samej pieśni. Moje myśli odpłynęły gdzieś daleko, a wzrok automatycznie powrócił na magiczne sklepienie sali. Te gwiazdy były tak piękne...
Nawet nie drgnęłam, gdy wybuchły oklaski. Po prostu leniwie przeniosłam wzrok na podium, gdzie stała już McGonagall z rozwiniętą rolką pergaminu w ręku.
- Gdy wyczytam wasze nazwisko z listy, usiądźcie na stołku a Tiara Przydziału wskaże wam wasze nowe domy - zwróciła się do nowicjuszów a następnie przeniosła wzrok na listę. - Abbly Miradeth.
- Revanclaw!
- Belasst Madelaine.
- Slytherin!
- Blirescott Dominic.
- Slytherin!
- Deamclar Gregory.
- Gryffindor! - wraz ze swoimi znajomymi wstałam i zaczęłam wiwatować czarnowłosemu chłopczykowi, który dość pewnym krokiem szedł w stronę naszego stołu, a dokładniej w kierunku dwóch trzecioklasistek.
- Od razu widać, że się zaaklimatyzuje - mruknęła do mnie Kate.
- Skąd ta pewność? - spytałam lekko zaintrygowana.
- Jest zbyt podobny do Jamesa i Syriusza - uśmiechnęła się szeroko, a ja tylko westchnęłam, bo przecież miała rację.
Tiara Przydziału jeszcze przez dwadzieścia minut decydowała o przyszłości pierwszorocznych. Do gryffindoru trafiło jeszcze czterech chłopców i 6 dziewcząt, nie wyglądających niestety na sympatyczne. No, może z wyjątkiem Clarrise Wibrett, która po przydzieleniu do gryfonów niepewnymi krokami skierowała się w stronę swoich rówieśniczek. Widziałam, jak prychają one z pogardą i odwracają się plecami do brązowowłosej dziewczynki, która stała przy stole, niepewnie rozglądając się po całej sali. Oczy błyszczały jej od napływających łez, kiedy napotkała mój wzrok. Uśmiechnęłam się do niej ciepło i pomachałam zachęcająco w naszą stronę. Mimo, że była bardzo nieśmiała podeszła do nas i zerknęła na mnie niepewnie.
- Cześć, jestem Lily z piątego roku - zrobiłam jej miejsce obok siebie. - To są moje przyjaciółki Dorcas, Ann i Kate.
- Clary Wibrett. Bardzo miło mi was poznać.
- Och, Clary nie bądź taka oficjalna! Przecież jesteśmy sąsiadkami! Kojarzysz mnie? - zaczęła trajkotać Dorcas - Mieszkasz w tej samej wiosce co ja! Byłam nawet na ślubie twojej siostry! Boże, jak ona pięknie wyglądała w tej sukni! Ona też była w gryffindorze? Och, no pewnie, że tak! Mówię ci spodoba ci się tutaj. Jest taka ciepła i przyjazna atmosfera! No i masz całkiem niebrzydkich chłopców na swoim roczniku. A...
- Dorcas, pod tym względem zawsze cię podziwiałam. Tyle gadasz, a język nigdy ci się nie zaplątał - zaśmiała się Ann.
- Bo do tego jest potrzebny specjalny dar, co nie Katie? - odparła zadowolona z siebie Dorcas.
Ale Kate nie odpowiedziała. Usta miała wypchane pieczonymi ziemniaczkami a błogi wyraz jej twarzy świadczył o tym, że nie ma zamiaru się ich pozbywać tylko po to, by wydać z siebie głos. Gdy Dorcas na nią spojrzała, zamurowało ją na kilka sekund a następnie krzyknęła:
- Od kiedy na stołach jest jedzenie?!
Całe szczęście jej głos utonął w gwarze rozmów na sali.
- Od jakichś pięciu minut, przez które ty trajkotałaś jak najęta - odparłam jej, śmiejąc się w najlepsze.
- Ja... wcale nie... Och, podajcie mi w końcu te ziemniaki - powiedziała zrezygnowanym tonem.
Zaśmiałyśmy się szczerze. Nawet Clary.
Po uczcie prefekci z szóstych klas odprowadzili pierwszorocznych do pokoju wspólnego. Poszłyśmy razem z nimi, by Clary nie czuła się samotnie. Widziałam, że zrobiło to wrażenie na jej koleżankach z roku, ale w piątkę skrzętnie je ignorowałyśmy. Dziewczynki szły przed nami szepcząc zawzięcie i co jakiś czas zerkając w tył. Wreszcie zrównały się z nami krokiem, a jedna z nich przemówiła:
- Cześć. Clary, tak? - spytała niepewnie a następnie uśmiechnęła się przymilnie. - Dlaczego nie dosiadłaś się do nas przy uczcie? Specjalnie trzymałyśmy dla ciebie miejsce - najsmutniejsze było to, że fałsz w jej głosie, aż bił po oczach. A przecież miała tylko jedenaście lat!
- Och, sory nie widziałam tam wolnych miejsc, a nie chciałam się wpychać - odparła grzecznie panna Wibrett.
- Och, oczywiście, że tam czekało wolne miejsce. Szkoda, że go nie zauważyłaś, ale cóż stracony czas zawsze można nadrobić. Jestem Chloe, to jest Samantha, Sheryl, Raven i Judith. A wy jesteście...? - zwróciła się do nas.
- Dorcas, Kate, Ann, Lily - odparłam krótko. Przecież widać było, że zainteresowała się Clary, bo chciała mieć starsze koleżanki.
- Och, miło mi - zachichotała Chloe. - A wiesz co się mówi, przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi. A do której klasy chodzicie?
- O, patrzcie jesteśmy już pod portretem - odezwała się Kate. - To cześć Clary! Do jutra! - uściskałyśmy ją po kolei wiedząc, że dzięki temu stanie się ona przedmiotem adoracji swoich koleżanek na kolejną dobę.
Od razu udałyśmy się do dormitorium. Tam cały wieczór poświęciłyśmy wygłupom, ciekawym opowieściom i anegdotkom z dzieciństwa, których mimo czteroletniej znajomości jeszcze nie zabrakło. Starałam się utrzymać radosną atmosferę, mimo że po dzisiejszym wieczorze brakowało mi humoru. Taki drobiazg, a jak mnie dręczy! No bo kto normalny przejmowałby się tym, że pewna jedenastolatka jest fałszywa jak blond czupryna Amy Piller z Huffelpufu. No właśnie! Ale niestety nie jestem normalna, dlatego całkowicie popsuło się poczucie ciepłej sielanki panujące w moim sercu od momentu, gdy wsiadłam do ekspresu Londyn - Hogwart.
- Dobra, widzę, że Lily odleciała na planetę "Jestem tu, ale mnie tu nie ma". Chyba niedługo się tam przeprowadzi - zaśmiała się Dorcas.
- Dorcas, jeśli się tam przeprowadzę, to tylko razem z tobą. Przecież ty też tam się udajesz za każdym razem, gdy rozmawiasz z pewnym przystojnym chłopakiem z naszego domu - zironizowałam.
Ta się tylko zirytowała.
- Weź już siedź cicho. Idę spać - burknęła tylko, złapała swoją piżamę i ze śmiechem zamknęła się w łazience.
- Ej, tak nie
wolno!
- Ja tak się nie bawię! - oponowałyśmy waląc w drzwi, zza których dobiegał nas perlisty śmiech.
- Jestem druga! - wykrzyknęła nagle Ann.
- Trzecia! - dołączyła się zaraz Kate.
Jęknęłam rozżalona.
- Ech, to ja sobie idę od tego, jakże przebiegłego towarzystwa na dół, posiedzieć w samotności, z ciekawą lekturą w ręku. Tylko Kate zawołaj mnie jak skończysz! - krzyknęłam, zanim zatrzasnęły się za mną drzwi.
Z uśmiechem udałam się do pustego już pokoju wspólnego z zamiarem zajrzenia do tamtejszej biblioteczki*. Przeczytałam większość tych książek, ale przecież zawsze może znaleźć się coś nowego. Stanęłam naprzeciwko antycznego mebla i ostrożnie otworzyłam oszklone drzwi przyglądając się uważnie tytułom w słabym świetle kominka.
- Nie, nie, nie... - mruczałam pod nosem przeglądając tomiki. W końcu, nie bez trudu, wyciągnęłam jeden z nich, dość opasły, a następnie podeszłam bliżej ognia by stwierdzić, czy jest on lekturą godną uwagi.
- Nie polecam. Większość faktów jest tu bardzo naciągana - usłyszałam głos tuż nad swoim uchem. Przestraszona podskoczyłam, a ciężka księga wypadła mi z rąk upadając wprost na moje bose stopy z głuchym hukiem.
- Auć - jęknęłam, odwracając się przodem do winowajcy tej sytuacji. - Witaj, James - uśmiechnęłam się krzywo wciąż odczuwając ból w stopie.
Przede mną stał James Potter we własnej osobie. Wciąż ubrany w szkolną szatę, z roztrzepaną fryzurą, pewny siebie. Od zawsze był dla mnie zagadką, której nigdy nie rozwiąże. Raz miły, szarmancki chłopak, raz niewychowany i bezczelny bachor.
- Nic ci nie jest? Nie chciałem cię przestraszyć.
- Serio? Szeptanie do ucha osobie nieświadomej twojej obecności, nie jest straszeniem? - spytałam ironicznie, ot tak, z przyzwyczajenia.
- No może jest - uśmiechnął się szeroko. - Ale nie mogłem się powstrzymać.
Kucnęłam, by podnieść księgę, a następnie zwróciłam się do, wciąż wpatrującego się we mnie, Jamesa cofając się kilka kroków:
- Co cię sprowadza do pokoju wspólnego o tak późnej porze? - starałam się pozostać obojętną na jego spojrzenie, to jak nie spuszczał ze mnie oka, jak... Po prostu czułam się osaczona!
- Nie wiem. Coś mi podszepnęło do ucha, bym tu przyszedł. Teraz wiem, że był to głos przeznaczenia - na jego twarzy zagościł szelmowski uśmiech.
- Tanie teksty zachowaj dla tanich dziewczyn. Ja nie jestem taka - spojrzałam prosto w jego orzechowe oczy.
- Wiem - nagle spoważniał, - inaczej bym z tobą nie rozmawiał.
- Przecież rozmawiasz z Amy, Miriel i Julie a one zachowują się... dość wyzywająco - powiedziałam nie mogąc znaleźć lepszego określenia na zachowanie trzech przyjaciółek z Huffelpufu, które podrywają każdego napotkanego chłopaka. Nie ważne czy był zajęty, czy nie.
- Ale inaczej rozmawiam z nimi, a inaczej z tobą. Nie zauważyłaś tego? - spytał lekko zaskoczony, ale na jego twarzy, nawet nie wiem kiedy znów zawitał uśmiech. On chyba zawsze go miał. To była jego nierozłączna część.
- Szczerze mówiąc nie. Nie przysłuchuję się waszym rozmowom. Staram się w ogóle tych dziewczyn unikać. Wiesz, nie mój typ człowieka - mówiłam krótko i nieskładnie, niepewna, co mogę powiedzieć, a co lepiej przemilczeć.
- Wiem i, szczerze mówiąc, cieszy mnie to. Jesteś inna niż one. Taka... - wahał się. Widziałam to, on się wahał. A mnie zżerała ciekawość. Tak, oczywiście, że chciałam wiedzieć co o mnie myśli James Potter, jeden z najpopularniejszych chłopców w naszej szkole.
- Taka...? - uniosłam brwi.
Widziałam jak James otwiera usta. Czekałam, aż jednym słowem rozwiąże zagadkę swojej osoby.
- Lily, łazienka wolna! - do pokoju wbiegła Kate, bosa, ubrana jedynie w krótką koszulkę nocną. Kiedy stanęła na ostatnim stopniu, James bez żadnego skrępowania zlustrował uważnym spojrzeniem jej nogi, zapewne tylko po to, aby ją onieśmielić. Nic dziwnego, że nie czekając na mnie uciekła na górę.
- Dobranoc James - powiedziałam i ruszyłam za nią w stronę schodów. Czułam na sobie wzrok Pottera, ale nie zatrzymałam się. Wtedy on schwycił mnie za nadgarstek, a ja usłyszałam jego głos, teraz pewny i pozbawiony wątpliwości.
- Niezwykła. Dobranoc Lily.
Gdy tylko puścił moją rękę uciekłam na górę ani razu nie odwracając się za siebie. Niezwykła. Niezwykła. Niezwykła?
Nigdy nie rozgryzę Jamesa Pottera.
***
* Wyobrażając sobie pokój wspólny zawsze wstawiałam tam meble jak do zwykłego salonu. Kanapy, fotele, gablotki z książkami i inne tego typu rzeczy, dlatego postanowiłam przenieść to wyobrażenie do swojego opowiadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz