Dni płynęły.
Liście zaczęły spadać z drzew a ludzie coraz częściej wychodzić na błonia, by
złapać te ostatnie promienie letniego słońca. Ja robiłam zaś wszystko, by nie
spotkać Pottera, więc o żadnej wizycie na błoniach nie było mowy. Wolny czas
spędzałam w dormitorium lub bibliotece (miejscu, gdzie powszechnie wiadomo, że
Jamesa Pottera się nie spotyka), czasami tylko schodząc do Pokoju Wspólnego, by
posiedzieć gdzieś w jakimś kącie ze swoimi przyjaciółkami. Wyjście do Hogsmeade
również spędziłam z nimi, by nacieszyć się urokami kremowego piwa w trzech
miotłach i uzupełnić wspólne zapasy słodyczy w Miodowym Królestwie. Nie miałam
chęci ani na wspólne łażenie po butikach, ani na odwiedzenie księgarni, zbyt
przerażona perspektywą spotkania JEGO.
Możliwe, że zawładnęła
mną paranoja, możliwe, że po prostu panikowałam, ale naprawdę nie miałam chęci
spojrzeć mu w oczy, kłócić się lub po prostu wysłuchiwać jego słów pełnych
arogancji. Nie miałam na to siły i bałam się do czego doprowadzi taka rozmowa.
Bałam się tego uczucia, przez które, na każde wspomnienie pocałunku miałam chęć
przyłożyć Potterowi różdżkę do gardła (i to bynajmniej nie w pokojowych
zamiarach). I chciałam od tego uciec. Nic prostszego! Wystarczy uciec od
Pottera…
Unikałam go
jak mogłam, z całkiem niezłym skutkiem. Z lekcji wychodziłam ze swoimi
przyjaciółkami, albo opuszczając salę od razu po dzwonku, albo starając się
wytrwać w niej jak najdłużej. Wtedy powolnym, starannym pismem kończyłam
notatkę, a następnie niespiesznie się pakowałam. Dla zachowania pozorów
przyjaciółki mnie pospieszały, zaś Potter, chcąc nie chcąc musiał iść z resztą
swojej paczki. I wszystko mi się układało.
Tym razem
wstałam wczesnym rankiem, nastawiłam budzik dla przyjaciółek i udałam się do
biblioteki. Było pusto. Złapałam jakąś ciekawą lekturę i usiadłam na zakurzonym
parapecie, między dwoma równie zakurzonymi regałami. Czytałam, zamknięta w
swoim świecie, co jakiś czas zerkając na zegar. Rzadko dało się słyszeć dźwięk kroków
lub charakterystyczny i jakże mi znajomy jęk zawiasów w drzwiach. Przecież kto
normalny, rano, przed śniadaniem siedziałby w bibliotece?
Kiedy po raz
kolejny otworzyły się drzwi, a ja usłyszałam znajomy głos, natychmiast uniosłam
głowę. Sev. Zerwałam się ze swojego miejsca, odłożyłam książkę na półkę i szybkim
krokiem ruszyłam w stronę tego głosu. Stał tam, przy biurku bibliotekarki, z
ciężką książką w dłoni i rozmawiał z profesorką.
- Cześć Sev! – zawołałam mimowolnie się
uśmiechając. Odwrócił się energicznie i spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem.
Po chwili oddał uśmiech.
- Cześć Lil! – Zamienił jeszcze kilka słów z
bibliotekarką, na temat wypożyczanej z książki i wreszcie zwrócił się do mnie:
– To co, idziemy?
Podeszłam do
niego z uśmiechem i razem opuściliśmy bibliotekę.
- Dawno się nie widzieliśmy – powiedziałam,
wciąż uśmiechając się ciepło. – Co tam u ciebie?
- Nic ciekawego, naprawdę – powiedział szybko.
Zbyt szybko.
- A to znaczy? – spytałam podejrzliwie.
- Wiesz, jak to jest… lekcje… szkoła…
- Szlajanie się z Averym po Zakazanym Lesie… -
wtrąciłam sceptycznie.
- Nie przesadzajmy! Jeden mały wypad nikomu
nie zaszkodzi – zaczął się bronić.
Westchnęłam.
- Sev, wiesz, że nie popieram tego
towarzystwa. Avery jest zły – spojrzałam na niego z naciskiem, by mieć pewność,
że zrozumiał moje słowa. – Macza palce w czarnej magii, wszyscy o tym wiedzą…
- Wcale nie jest taki zły…
- Wyżywa się na młodszych, wyznaje te
wszystkie zasady o czystości krwi, znęca się nad osobami mojego pochodzenia… -
Nagle coś sobie uświadomiłam. - Aż cud, że mi jeszcze nic nie zrobił!
- Nie przesadzaj – zbagatelizował sprawę,
machając ręką.
- Nie przesadzam! – krzyknęłam oburzona. –
Mulciber też taki jest. I cała reszta twojego domu pewnie też…
Severus
prychnął, jakbym go obraziła (co prawie zrobiłam). Spojrzałam na niego
zaskoczona.
- Nie rozumiem! Rzucasz się na mój dom, a tak
naprawdę wszędzie są tacy ludzie! U ciebie też! – rzucił tonem oskarżenia.
- O co ci chodzi? – zdziwiłam się.
- Wczoraj spotkałem Pottera i jego bandę –
mruknął pod nosem, tracąc na odwadze. Na sam dźwięk tego nazwiska,
zesztywniałam i spojrzałam na Severusa z dziwną hardością w oczach.
- Co się stało? – spytałam, nieprzerwanie
patrząc na niego.
- No wiesz, jak to zwykle… - prychnął, a w
jego głosie usłyszałam głęboką nutę goryczy. – Koleżeńskie rozmowy… kilka
nieprzyjemnych zaklęć i w ogóle. Nic wielkiego.
Ja tak nie
uważałam.
- Ale przecież… Od początku roku miałeś u nich
spokój – zmarszczyłam brwi, automatycznie przybierając zmartwiony ton głosu.
- Widocznie czymś ich wkurzyłem… - wzruszył
ramionami, jakby nic go to nie obchodziło, choć oczywistym było, że jest
inaczej.
Zapadła
chwilowa cisza. Szliśmy razem, ramię w ramię w stronę Wielkiej Sali, a ja
zamyśliłam się, czym Sev mógł wkurzyć Huncwotów.
- Mówili coś? – spytałam, szukając jakiegokolwiek
tropu.
- Pytali o ciebie – powiedział obojętnie.
Serce zabiło
mi szybciej, a do głowy przyszła tak absurdalna myśl, że automatycznie
potrząsnęłam nią. To niemożliwe!
- Kto? – napastowałam go.
- No… Huncwoci – odparł zdezorientowany.
- Chodzi mi o konkretne osoby – objaśniłam
niecierpliwie, a wtedy on zerknął na mnie podejrzliwie.
- Ty coś wiesz – odgadł, mrużąc oczy, jakby
chciał mnie prześwietlić. Zawahałam się. Powiedzieć mu? Widząc moje wahanie,
uśmiechnął się z pewną dozą cynizmu i przyjrzał mi się dokładniej. – Och, no
oczywiście, że wiesz! Dlatego pewnie nie zdziwi cię, jeśli powiem, że to Potter
wypytywał…
Jednak… A
niech go szlag!!! Zmarszczyłam brwi i zacisnęłam pięści, próbując pohamować
rosnącą rządzę mordu. Severus mi się uważnie przyglądał, dlatego od razu
zauważył moj emocjonalną reakcję.
- Czyli miałem rację – powiedział zadowolony z
siebie. – Powiesz mi co się stało?
Zamilkłam na
chwilę, szukając odpowiednich słów, ale nie mogłam takowych znaleźć. Severus
ponaglał mnie ciekawskim spojrzeniem, więc postanowiłam powiedzieć wszystko
wprost.
- Odmówiłampotterowirandki – mruknęłam
nieśmiało pod nosem, niezrozumiale, ale dumna z siebie, że powiedziałam to
przyjacielowi.
Spojrzał na
mnie pytająco; nic nie zrozumiał. Westchnęłam.
- Odmówiłam randki Potterowi – powiedziałam
głośno i wyraźnie. – A potem zjechałam go od góry do dołu… I jeszcze… coś
wspomniałam, że ja i ty się przyjaźnimy… - powiedziałam krzywiąc się lekko. Jestem
idiotką! Zerknęłam na niego niepewnie, bojąc się jego reakcji. – To pewnie
przez to się z nimi wczoraj spotkałeś – dodałam, przygryzając dolną wargę pod
wpływem wyrzutów sumienia.
- Nie przesadzaj – machnął lekceważąco ręką. –
Nie będę miał do ciebie pretensji, że spławiłaś jakiegoś pacana.
Niby miał racje. A ja byłam wściekła na
Pottera. Był zły na mnie, a wyżywał się na moich przyjaciołach! Negatywne
uczucia we mnie narastały, a ja miałam chęć pójść do Pottera i go skrzyczeć!
Właściwie…
Czemu nie?
Pod wpływem
tego olśnienia, podniosłam energicznie głowę i spojrzałam na Severusa, jakby
oczekując, że czyta mi w myślach i już wie, co chcę zrobić. Niestety nie.
Zmarszczył jedynie brwi i rzucił pytające spojrzenie.
Westchnęłam
tylko, ucałowałam go szybko w policzek, rzucając krótkie „pa” i ruszyłam
biegiem w stronę Pokoju Wspólnego.
Cel?
Złapać Pottera
i rozszarpać go na strzępy.
Szli razem, we
czwórkę, całą paczką wspaniałych huncwotów, wzbudzając zachwyt omijanych
dziewcząt. Śmiali się i dokazywali, choć w zasadzie ledwie zdążyli opuścić
Pokój Wspólny. Dziwne, że wszyscy patrzyli na nich z takim uwielbieniem i
zachwytem… I ten ciemnowłosy chłopak w kącie, który traktuje ich jak idola, i
ta blondynka, która, westchnęła cicho, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się, ze
szlachetnymi oczyma Blacka. Również jej koleżanka, która spoglądała na nich
zazdrośnie, o i tamta ruda też, przecież patrzy teraz wprost na nich z taką…
Zaraz, zaraz… Czy to wrogość? Nie to nie możliwe… Szła energicznie w ich
stronę, bez cienia uśmiechu na twarzy, ale przecież to nie znaczy, że musi ich
nie lubić. Równie dobrze, może to być jakaś była dziewczyna Syriusza (nie
kojarzył jej w tej roli, ale kto te baby wie!). Chodź z drugiej strony, reakcja
Rogacza na jej widok była ciekawa. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, poczochrał
swoje czarne, kędzierzawe włosy i spojrzał na nią wyzywająco. Zmieniło to
całkowicie punkt widzenia Łapy. Spojrzał na dziewczynę jeszcze raz, z większym zaciekawieniem.
I wtedy to dojrzał.
Evans!
- Potter! – krzyknęła rudowłosa, idąc
energicznie w ich stronę.
- Co jest, Evans?! – odkrzyknął Rogacz. –
Stęskniłaś się za mną! A może zmieniłaś zdanie a propos naszej randki!
Dopiero w tej
chwili dziewczyna zatrzymała się, stając w bezpiecznej odległości od Pottera,
ale wystarczająco blisko, by przechodnie, nie zwrócili uwagi na ich krzyki. Jej
ostrożność nic nie zmieniła, bo kto przegapiłby dyskusję Jamesa Pottera z jakąś
wkurzoną dziewczyną.
- Och, Potter, nie łudź się – prychnęła
pogardliwie. W tej chwili kłótnia z tym okropnym typem dawała jej ponurą
satysfakcję. – W życiu nie zgodziłabym się na randkę z tobą, a na dodatek co
dzień, dziękuję Merlinowi, za każdą chwilę, spędzoną bez ciebie!
James,
wyglądał, jakby w ogóle się tym nie przejął, jednak kilku pobocznych widzów
wydało z siebie ciche: „Uuu”.
- A jednak przyszłaś do mnie – uniósł
sceptycznie jedną brew, rzucając jej wyzywające spojrzenie. Tym razem widownia
przyznała jemu jeden punkt.
- Tylko w jednym celu – prychnęła ponownie,
patrząc na niego pogardliwie. – Musimy sobie coś wyjaśnić: wara od moich
przyjaciół!
Huncwoci tylko
roześmiali się głośno.
- Uuu! Smarkerus się poskarżył! – po raz
pierwszy do rozmowy wtrącił się Syriusz, co wcale nie ucieszyło rudej.
- Zamknij się, Black – warknęła z wyraźną
wrogością w głosie. – Nie chcę mieć z wami nic do czynienia. Wy odczepiacie się
od moich przyjaciół, ja omijam was szerokim łukiem, a dzięki temu równowaga
wszechświata wróci na swoje miejsce. Jakieś pytania?
- Tylko jedno, Evans – powiedział nonszalancko
Potter, z aroganckim uśmiechem na twarzy. – Umówisz się ze mną?
- Spadaj, Potter – warknęła i odeszła szybkim
krokiem w stronę Wielkiej Sali.
Huncwoci
stali jeszcze przez chwilę patrząc w ślad za nią. Potter miał na twarzy
rozbawiony uśmieszek, zaś reszta chłopców wyraźnie zszokowana wytrzeszczała
oczy.
- Jest niesamowita, co nie? – odezwał się
wreszcie Rogacz.
- O stary! – Syriusz poklepał go po ramieniu,
w geście niemego wsparcia. – Jeśli cię to ucieszy: ona cię nienawidzi!
Potter
nie posłuchał. Przeciwnie. Zaczął zaczepiać mnie na przerwach i w Pokoju
Wspólnym, żartował, pytał o randki, próbował flirtować i zadawał różne
niewygodne pytania. Przyjaciółki starały się mnie wspierać, choć nie raz nie
udawało im się powstrzymać wybuchu śmiechu, przez co jeszcze bardziej
podupadałam na siłach. Czasami zdarzało mi się zamykać w łazience, nalewać
gorącej wody do wanny i dopiero wtedy wylewać kilka cichych łez zmęczenia. Nie
pozwalałam sobie na łkanie; jedynie słone krople spływały po moich policzkach i
z cichym pluskiem wpadały do wody. Naprawdę miałam tego dość i choć swój kryzys
wewnętrzny przypisywałam hormonom nastolatki, wiedziałam, że dużą zasługę w nim
ma Potter. Często zdarzało mi się popołudniami siedzieć w dormitorium, byle
tylko go nie spotkać. Tak, owszem, znów zaczęłam unikać Pottera. Byłam już u
szczytu wytrzymałości i co noc zasypiałam z pocieszającą myślą „gorzej być nie
może”.
A
jednak. Okazało się, że może być gorzej.
Cóż,
zaczęło się od tego, że siedziałam z moimi przyjaciółkami w Wielkiej Sali,
jedząc kolację. Ludzi było wielu, a z każdą sekundą przybywało ich coraz więcej.
Miałam naprawdę dobry humor, bo od końca lekcji nie widziałam Pottera. Śmiałyśmy
się wesoło, z jakiegoś słabego żartu Kate i umawiałyśmy się na babskie
pogaduszki, wieczorem. Dziewczyny wiedziały, że muszę odreagować cały ten stres
związany z Potterem, dlatego za każdą cenę próbowały mnie jakkolwiek rozbawić.
Działało.
Aż
nagle śmiech zamarł na ustach Dorcas, a jej oczy utkwiły w drzwiach. Wszystkie
trzy równocześnie podążyłyśmy za jej spojrzeniem i zobaczyłyśmy wielką czwórkę
Gryffindoru. Ja również przestałam się śmiać i szybko odwróciłam wzrok, nie
mogąc patrzeć na te kreatury. Automatycznie złapałam z mojego talerza kanapkę,
odgryzłam z niej duży kęs i powoli, dokładnie go przeżułam, bu mieć chwilę
czasu na ochłonięcie.
- Wracając do tematu… - powiedziałam, próbując
przywrócić dawną atmosferę. – Na babskie wieczory potrzebne jest jedzenie –
udawałam energię w swoim głosie, choć tak naprawdę chciałam już być w swoim
dormitorium. – Weźmy trochę z kolacji i…
- Więc robicie piżama party? – usłyszałam nad
sobą równie znajomy, co znienawidzony głos. Drgnęłam lekko, zaskoczona. Jego
miejsce było daleko stąd, więc co on tu robi? Jednak nim zdążyłam jakkolwiek
zareagować, usłyszałam ostry ton Dorcas:
- Nawet jeśli, to co cię to obchodzi? – Chyba
jeszcze nigdy nie używała tak wrogiego tonu wobec człowieka, który właściwie
nic jej nie zrobił.
Wszyscy
huncwoci zerknęli na nią z niekrytym zainteresowaniem, jakby była jakimś
absorbującym obiektem badawczym, ale w zamian ona tylko obrzuciła ich morderczym
spojrzeniem i odrzuciła swoje długie włosy (czym przykuła jeszcze większą uwagę
Blacka).
- Zgadzam się z nią – wtrąciłam. – Nie wasza
sprawa. A teraz pozwólcie nam cieszyć się cudownym brakiem waszej obecności.
W
odpowiedzi Potter westchnął, udając zmartwionego i usiadł na wolnym miejscu
obok mnie. To samo zrobili jego przyjaciele, przez co czułam się osaczona.
- Widzisz Evans, wasi sąsiedzi od posiłków
poprosili nas o zamianę miejscami. Uznaliśmy, że gest dobrego serca nie
zaszkodzi i tak oto wylądowaliśmy tutaj.
Zszokowana
spojrzałam wzdłuż stołu. Rzeczywiście kilkanaście miejsc dalej siedział mój
dawny sąsiad z nosem utkwionym w talerzu, jakby bał się na kogokolwiek choćby
zerknąć. Kiedy poczuł moje spojrzenie podniósł wzrok i uśmiechnął się blado.
Jednak wszelakie oznaki jego naturalnego, dobrego humoru prysły jak banka
mydlana, kiedy pomachał do niego Potter. Spłoszony odwrócił wzrok, złapał szybko
widelec i zaczął udawać, że w pełni zaabsorbowała go zawartość jego talerza.
Przerażona
spojrzałam na Pottera, a ten uśmiechnął się tylko figlarnie, oczekując mojej
reakcji.
- Zastraszyłeś ich! – krzyknęłam wyprowadzona
z równowagi.
- Nie używajmy aż tak skrajnych słów –
udawanie się obruszył. – Po prostu użyłem odpowiednich argumentów – niedbale
wzruszył ramionami, jakby to nic nie znaczyło.
- Argumentu siły i chamstwa! – Byłam naprawdę
zdenerwowana i zaczęłam rzucać niekulturalnymi określeniami.
- Między innymi – powiedział, ponownie wzruszając
ramionami.
Ta
jego postawa, krzycząca wręcz: „nic mnie nie obchodzi” doprowadzała mnie do
szału! Spojrzałam na niego z niekrytym oburzeniem, wstałam od stołu i ruszyłam
w stronę wyjścia.
- Więc mogę czuć się zaproszony na piżama
party? – krzyknął za mną Potter.
Nie
przestając iść, odwróciłam się i krzyknęłam:
- Spadaj Potter. Daj mi wreszcie święty
spokój!
- Dobra, Potter popsuł nam trochę humory, ale
umówiłyśmy się na pogaduchy i nie możemy się tak po prostu wycofać! – twardo
zaczęła Kate.
Nie
podniosłam wzroku znad podręcznika od transmutacji.
- Lily?
Niechętnie
na nią zerknęłam.
- Nie mam chęci na pogaduchy. Może jutro –
mruknęłam znów zamykając się w świecie nauku.
Kate
spojrzała na mnie z niedowierzaniem, nie kryjąc również swojej dezaprobaty.
- Lily, czy pozwolisz, żeby ten głąb miał
jakikolwiek wpływ na twoje życie?! – postanowiła zacząć z innej strony. –Zgodzisz
się na jego warunki? Ugniesz się pod jego atakami i poddasz się?!
Oburzona
spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Wiedziała jak mnie podejść…
- Oczywiście, że nie! Nie umówię się z nim na
głupią randkę!
- To nie marudź! Przecież widzisz, że on
wchodzi z buciorami w twoje życie! Nie pozwalaj mu na to! W tym pokoju nie ma
miejsca na myślenie lub gadanie o Potterze. Przecież o to mu chodzi. Aby stać
się częścią twojego życia! – przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrze i
zaczęła mówić dalej, o wiele spokojniejszym tonem. - Jeśli będziesz naprawdę
zdesperowana, zgodzisz się, a po randce on sobie odpuści, dobrze o tym wiesz. Masz
wybór. Zgadzasz się – masz spokój, odmawiasz – Potter cię napastuje! Podjęłaś
decyzje i trzymaj się jej, a nie wpadaj w szał po jakimś jednym głupim tekście
Pottera.
W
pokoju zaległa cisza. Dorcas i Ann, zerkały to na mnie, to na Kate, szukając
jakichkolwiek oznak nadchodzącej awantury. Ale ja nie chciałam się kłócić, bo w
myślach przyznałam Katie rację. Użalałam się nad sobą, a mój stan odbijał się
na moich przyjaciółkach. Skoro systematycznie odmawiam Potterowi, muszę wziąć
konsekwencje tej decyzji na klatę.
- Przepraszam – spojrzałam w jej oczy bez
cienia wrogości. – Masz rację. Następnym razem, zacisnę zęby i pójdę dalej,
ignorując tego idiotę. I nie dam się sprowokować. – Aprobata w spojrzeniu Kate,
sprawiła, że wrócił do mnie spokój ducha. Uśmiechnęłam się. – A teraz czas na
babski wieczór!
Wszystkie
zaczęłyśmy wiwatować i cieszyć się chwilami, w których nie było miejsca dla
chłopców. Istniała tylko nasza przyjaźń i damska solidarność. Nic więcej.
Siedziałyśmy
do późna, tańcząc, wygłupiając się, grając w butelkę i plotkując o hogwarckim
życiu. Śmiałam się ze wszystkiego, cieszyłam się wszystkim i wszystko wprawiało
mnie w stan euforii (nawet skarpetka Dorcas, o którą nie warto pytać). Od dawna
nie czułam takiej radości i nie byłam tak wolna od wszelkich zmartwień.
Kiedy
rano Potter zaczepił mnie w Pokoju Wspólnym i z tym aroganckim uśmiechem,
zapytał o randkę, nie wpadłam w szał. Uśmiechnęłam się tylko, mówiąc:
- Złotko. Po moim trupie. – I śmiejąc się
głośno, wyszłam z moimi przyjaciółkami, zostawiając go oszołomionego w Pokoju
Wspólnym.