Chcę was bardzo przeprosić za to, jak późno się pojawia. Naprawdę nie spodziewałam się, że tak długo to potrwa (i pewnie zajęłoby mi to jeszcze dłużej gdyby nie choroba). Niesamowite, przecież to już prawie kwiecień!!! Chyba pobiłam swój rekord...
Z samej treści notki też nie jestem do końca zadowolona. Skończyłam ją już trzy dni temu, ale wciąż miałam wątpliwości, czy aby na pewno chcę ją wstawić. Nie jestem pewna, czy to o to mi chodziło, ale uznałam, że warto spróbować, zresztą jestem ciekawa waszej opinii...
Mam jeszcze jedną prośbę. Pogubiłam się, kogo mam powiadamiać, a kogo jednak nie... Czy możemy zrobić tak, że wszystkie osoby, które są zainteresowane zgłoszą się pod tą notką? Naprawdę ułatwiłoby mi to życie...
No cóż, pozostaje mi życzyć miłej lektury...
***
Kiedy
wylecieliśmy poza mury Hogwartu, uderzył we mnie wiatr i krople nasilającego
się deszczu. Od razu cała przemokłam, zrobiło mi się zimno, a me ciało przeszły
dreszcze. Zerknęłam w dół, jednak zaraz z powrotem zacisnęłam powieki.
Zdecydowanie za wysoko.
- Potter, odstaw mnie na ziemię! – krzyknęłam,
a przez mój głos przebiła się panika.
- Co mówisz, złotko?! – zawołał rozradowany,
udając, że świst wiatru mnie zagłuszył. Nie byłam pewna, co go bardziej
uszczęśliwia. To, że wykiwał Lily Evans, czy może była to czysta radość z lotu
na miotle.
- Postaw mnie na ziemi!!! – krzyknęłam, z
wciąż zaciśniętymi powiekami, nie zważając, gdzie lecimy. Czy to ważne? I tak
nie mam na to żadnego wpływu…
- Jesteś pewna? – spytał, przekrzykując
hulający wiatr i ulewę. Już widziałam ten jego zawadiacki uśmiech i uniesioną
brew. Coś knuł (jak zwykle zresztą), ale nic mnie to nie obchodziło. Chciałam
na ziemię. I to już.
- Tak! – odkrzyknęłam, wystarczająco głośno,
by mógł mnie usłyszeć.
Krzyknęłam,
kiedy miotła nagle wyrwała się do przodu, lecąc tak szybko, że me ciało
automatycznie zostało wciśnięte jeszcze głębiej w ramiona Pottera. Co on
wyprawia? Lecieliśmy jeszcze przez chwilę, jednak po chwili zaczęliśmy
stopniowo zwalniać. Po chwili uchyliłam powieki, chciałam coś powiedzieć, ale
ze zdziwienia ścisnęło mnie w gardle. Byliśmy pod wieżą. Wieżą Gryffindoru i
krążyliśmy dokoła niej, stopniowo zbliżając się do okna mojego dormitorium. Więc
to tak, po prostu mnie wypuści? Byłam zbyt zdumiona, żeby wydać z siebie jakikolwiek
dźwięk.
Czyżby
nawet Potter był w stanie choć raz zachować się przyzwoicie?
Im bliżej
byliśmy mojego okna, tym bardziej czułam się zaskoczona.
- Dzięki – wydukałam. – To naprawdę… Ej!!!
Gdzie ty lecisz?! – krzyknęłam, kiedy minęliśmy je i polecieliśmy dalej. On
tylko zaśmiał się wesoło.
Dopiero po
chwili zorientowałam się, że zbliżamy się do tej części wieży, w której
mieszkają chłopcy. Ale… Nie, to niemożliwe! A mimo wszystko wiedziałam, że on,
James Potter, jest do tego zdolny!
- Potter! Nie, nie ma mowy! – zaczęłam prawie
krzyczeć, odwracając się energicznie twarzą w jego stronę.
I dopiero
wtedy zrozumiałam jak blisko się znajdujemy. Nasze twarze dzieliły centymetry,
a ja z przerażeniem wpatrywałam się w jego orzechowe oczy. Po jego twarzy
spływały krople deszczu; zresztą jestem pewna, że ja też wyglądałam jak zmokła
kura. On patrzył na mnie z tym swoim
huncwockim uśmiechem. Miał takie wesołe iskry w oczach, po raz pierwszy to
zauważyłam. Jestem pewna, że nie jedną dziewczynę złapał na ten wzrok. Ja zaś
miałam nieodzowną ochotę zepchnąć go z tej cholernej miotły. Przecież byłam
pewna, że to kolejna gierka z jego
strony. Próbował mną manipulować tym swoim rozweselonym wzrokiem. Wiedziałam
to. Mimo wszystko wpatrywałam się w jego oczy widząc w tym swoją drobną szansę
na utarcie mu nosa.
On, pewien
swojego zwycięstwa, przybliżył się o kolejne centymetry, wciąż wpatrując się w
moje oczy. Czy naprawdę dziewczyny na to się łapały? Nie mogłam w to uwierzyć…
Jednak również przybliżyłam się do niego, chcąc dokończyć swoją grę, tak, by
nie miał już wątpliwości. Na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Pewnie
właśnie cieszy się swoim triumfem.
Wtedy właśnie uniosłam sceptycznie brwi.
- Tylko na tyle cię stać? – wyszeptałam, delektując
się przez chwilę tym drobnym zwycięstwem, a następnie oddaliłam się od niego na
bezpieczną odległość. Nie miałam pojęcia co się ze mną stało, że pozwoliłam
sobie na udział w tak prymitywnej zabawie. Powinnam być ponadto, przecież takie
gierki w ogóle do mnie nie pasowały!
Sytuacja sama w sobie wydawała
się absurdalna. Dwoje uczniów na jednej miotle, kiedy pada zimny deszcz. Byłam
przemoczona do suchej nitki, ale jakoś nie było mi zimno, wręcz przeciwnie,
byłam zbyt wkurzona na niego i na siebie, żeby jakkolwiek zmarznąć.
Nie
wyglądał na zaskoczonego, kiedy usłyszał mój komentarz, po prostu się
uśmiechnął w ten, znany tylko huncwotom sposób. Nachylił się, jakby znów
próbował mnie pocałować, jednak tym razem jego usta zawisły tuż przy mym uchu.
Wstrzymałam na chwilę oddech, nie będąc pewna co ma zamiar zrobić. Czułam jego
ciepły oddech na swojej skórze. Musiałam przed samą sobą przyznać, że trochę
się go bałam… Był zbyt nieobliczalny,
bym mogła czuć się przy nim pewnie.
- Stać mnie na wiele więcej – wyszeptał w
równie prowokacyjny sposób co ja. Widocznie spodobała mu się ta gierka.
A to nie
spodobało się mi.
Spuściłam
wzrok, by nie musieć patrzeć w te jego rozbawione oczy. Trzeba to jak
najszybciej skończyć. Odsunęłam się od niego na w miarę (w końcu byliśmy na
jednej miotle) bezpieczną odległość.
- Potter, odstaw mnie – powiedziałam
stanowczo. – Natychmiast. Tu jest zimno i mokro – dodałam, odgarniając z twarzy
kosmyk, który przylgnął do mojego policzka.
Spojrzał na
mnie przeciągle, a następnie wyciągnął różdżkę i powiedział:
- Wedle życzenia. – Machnął nią, a znajdujące
się najbliżej nas okno otworzyło się. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć
wlecieliśmy do pomieszczenia, a moje stopy wreszcie stanęły na ziemi.
Rozejrzałam
się.
To nie było
moje dormitorium. Tu panował okropny bałagan, wszędzie porozrzucane były ciuchy
i książki, a na ścianach porozwieszane były plakaty drużyn quidditcha i, o
dziwo, mugolskich motorów. Byłam tu po raz pierwszy, ale od razu wiedziałam, że
to dormitorium huncwotów.
Odwróciłam
się do Pottera.
- Po co mnie tu przywlokłeś? – spytałam,
pełnym pretensji tonem.
- A wiesz gdzie jesteś? – spytał unosząc brew
i zbliżając się do mnie o krok.
- W epicentrum wszystkich kłopotów, które
dotykają tej szkoły! Ale po co?
James
uśmiechnął się huncwocko, jakby w ogóle nie obchodził go mój zły nastrój i
wrogość. Wręcz przeciwnie, jakby sprawiały mu niewysłowioną radość.
- Chciałem po prostu pogadać – wzruszył
ramionami, jak gdyby nigdy nic.
Wytrzeszczyłam
na niego oczy.
- Wywlokłeś mnie na miotle na dwór,
przetrzymywałeś na deszczu i wietrze, wreszcie przywlokłeś tutaj, żeby
POGADAĆ??? – krzyknęłam, nie dowierzając temu, jak absurdalna jest ta sytuacja.
James zignorował moje oburzenie,
tylko minął mnie i usiadł na jednym z łóżek.
- Czemu nie chcesz się ze mną umówić? – spytał
bez pardonu, a ja znów popadłam w głęboki stan zaskoczenia.
I to wszystko tylko po to?!!!
- To jakiś absurd – mruknęłam i ruszyłam w
stronę drzwi. Jednak kiedy pociągnęłam klamkę, one nie ustąpiły, a ja nagle
uświadomiłam sobie przerażający fakt: byłam zamknięta w jednym pomieszczeni z
Jamesem Potterem! A to nie wróży niczego dobrego.
Odwróciłam się w jego stronę,
szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego drzwi są zamknięte. Przyszła ona sama,
wraz z szelmowskim uśmiechem na jego twarzy i różdżką w ręku. Aż się we mnie
zagotowało!
- Wypuść mnie stąd!!! – krzyknęłam oburzona,
nie mogąc uwierzyć w to co on właśnie zrobił.
- To porozmawiaj ze mną – powiedział wstając
ze swego łóżka i wykonując kilka powolnych kroków w moją stronę.
- A może ja nie chcę! – zawołałam, nie mogąc
powstrzymać gniewu i podchodząc do niego gwałtownie. - Jestem mokra, jest mi
zimno i nie chcę dostać przez ciebie i twoje głupie wybryki zapalenia płuc!
Zaczął się w pewien dziwny sposób
wpatrywać się w moją twarz. Nie mam pojęcia, co pojawiło się w jego oczach, ale
było to coś nowego. Jakby jego myśli pomknęły w zupełnie innym kierunku. Jakby
moje krzyki i wściekłość, to że się na nim wyżywam, było zupełnie czym innym i wprawiało
go to w stan tak głębokiego zainteresowania. Jakby był ponad to…
Wykonał powolny krok, wciąż
wpatrzony w moją twarz.
- Masz rację – powiedział cicho, odgarniając z
mojej twarzy jeden z lepkich, mokrych kosmyków.
- Myślisz, że dam się nabrać na taką tandetę?
– prychnęłam, zniesmaczona. – Twoje metody flirtów i podrywów są już chyba
legendarne… Potter, ja nie chcę tu być i masz mnie natychmiast stąd wypuścić!
Zignorował to i nie odzywając się
ani słowem podszedł do szafy i wyciągnął z niej duży, równiutko złożony
ręcznik. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, kiedy szczelnie mnie nim
opatulił.
- Co ty wyprawiasz? – zdziwiłam się.
- Mówiłaś, że jest ci zimno… Evans, obiecuję,
że cię wypuszczę, ale wyjaśnij mi, czemu nie chcesz się ze mną umówić? –
spytał, idąc po drugi ręcznik, tym razem dla siebie.
Prychnęłam. Ale z drugiej strony,
co mi tam szkodzi?
- Jesteś nadpobudliwy, arogancki, wkurzający,
atakujesz wszystko co się rusza i ciągle bawisz się tą swoją piłeczką ze
skrzydełkami…
- Mówisz o zniczu? – podsunął mi, rozbawiony.
- Tak, właśnie! Demolujesz szkołę, a
zdobywanie kolejnych szlabanów traktujesz chyba, jako swoje hobby. Dziewczyny
zaś traktujesz przedmiotowo! Spodoba ci się któraś, pobawisz się nią, a później
rzucisz, wpisując do jakiegoś zeszyciku razem z numerem porządkowym! Jesteś
zbyt pewnym siebie egocentrykiem, a mnie od zawsze tacy ludzie świerzbili!!! –
zrobiłam sobie przerwę na krótki oddech i spojrzałam na niego z wyczekiwaniem.
– Zadowolony? To właśnie chciałeś usłyszeć?
Na jego twarzy wykwitł szeroki
uśmiech.
- Nie do końca, ale chyba…
- To teraz mnie wypuść – warknęłam wrogo,
przerywając mu wpół słowa.
- Jasne, już – powiedział,
otwierając drzwi zaklęciem niewerbalnym. – A gdzie idziesz? - spytał jeszcze.
- To już nie powinno cię obchodzić –
warknęłam, idąc w stronę drzwi.
Coś poszło mi to za łatwo… Byłam
pewna, że coś kombinuje, ale głupotą byłoby czekanie aż zmieni zdanie.
- Ależ obchodzi, bo idę z tobą – na jego
twarzy pojawił ten szelmowski uśmiech.
- Pff! Nie ma mowy! – krzyknęłam, obracając
się w progu, ponieważ w mojej głowie pojawił się genialny pomysł.
W odpowiedzi podszedł wyjątkowo
blisko mnie. Taka bliskość okropnie mi
przeszkadzała. Była niewłaściwa i niepoprawna. Niemoralna. A jednak traktowałam
ją jako wyzwanie, a w mojej podświadomości kryła się myśl, że cofniecie się
oznaczałoby przegraną…
Uniósł jedną brew i wyszeptał:
- Zmuś mnie.
Powracając do gry, przywołałam na
twarz krzywy uśmiech i nachyliłam się delikatnie w jego stronę.
- Miałam nadzieję, że to powiesz –
powiedziałam równie cicho, w głowie ostatni raz powtarzając sobie co mam zamiar
zrobić, punkt po punkcie, by mieć pewność, że wszystko pójdzie dobrze.
A potem wszystko wydarzyło się w
ciągu dwóch sekund.
Wyszarpnęłam różdżkę z kieszeni
Pottera i odepchnęłam go; zachwiał się i cofnął o krok, ale to mi wystarczyło.
Złapałam jeszcze za klamkę i zamykając drzwi, rzuciłam na nie zaklęcie.
Zamknęłam go w jego własnym
pokoju…
Na mojej twarzy wykwitł szeroki
uśmiech.
- James, nie mam pojęcia jak to zrobić! –
krzyknął Syriusz, do znajdującego się za drzwiami, przyjaciela. Za oknem robiło
się już ciemno, a on od dobrych trzydziestu minut próbował zdjąć zaklęcie,
które rzuciła ta Evans. Wciąż był w szacie od qidditcha, choć całe szczęście
zdążyła już wyschnąć.
- A próbowałeś… - zaczął zdesperowany James.
- Przecież wszystkiego już próbowałem! –
odparł Black. Na początku był rozbawiony tą sytuacją. Na tyle, że przez pięć
minut zataczał się ze śmiechu i nabijał z przyjaciela. Wszystko się zmieniło,
kiedy okazało się, że nie ma pojęcia, jakie zaklęcie rzuciła ta ruda wiedźma i,
co gorsza, nie ma pojęcia, jak je zdjąć. – Czekaj, spróbuję złapać Remusa, on
pewnie będzie wiedział! Zaraz wracam!
I nie
czekając na odpowiedź zbiegł po schodach do Pokoju Wspólnego. Od razu rozejrzał
się w panice po całym pomieszczeniu, w poszukiwaniu blond czupryny przyjaciela.
Już miał zrezygnować i szukać go w bibliotece, kiedy spostrzegł go przy jednym
ze stolików, pochylonego nad jakąś grubą książką.
- Remus! – zawołał z ulgą, wiedząc, że tylko
on może im pomóc.
Zdezorientowany
chłopak oderwał się od lektury i rozejrzał się po Pokoju Wspólnym. Kiedy tylko
zauważył Syriusza już wiedział, że coś jest nie tak. Znając ich szczęście, to
pewnie znów nie wyszedł im jakiś eksperyment a całej szkole pozostało tylko pięć
minut życia.
- Chodź! – Łapa zaczął ciągnąć go za rękę w
stronę schodów. – Potrzebujemy twojej pomocy!
- Co się znowu stało? – westchnął Remus.
W
odpowiedzi Syriusz przywlókł go pod drzwi ich dormitorium i stanął patrząc się
na niego z wyczekiwaniem.
- Otwórz – rozkazał.
Lupin, nie
wiedząc o co chodzi, automatycznie pociągnął za klamkę, jednak zamek nie
ustąpił.
- Co wyście znowu wymyślili? – znudzony
wywrócił oczami, chcąc jak najszybciej wrócić do swojej książki.
- To nie my! – krzyknął Syriusz. – To Evans!
Lunatyk spojrzał
na niego z zaskoczeniem, zastanawiając się co Evans, prawa pani prefekt, robiła
w ich dormitorium.
- Nie wydaje mi się, bym był w stanie wam
pomóc – uśmiechnął się, mimo wszystko rozbawiony tym drobnym żartem, który zrobiła
im Lily. Po raz pierwszy ktoś odważy się zrobić dowcip Huncwotom. I wyszło jej
to doskonale…
- Jak to nie jesteś w stanie nam pomóc? –
usłyszeli oburzony krzyk zza drzwi. Zdążyli już zapomnieć o obecności Jamesa.
- Sory, James – odpowiedział Lupin, podnosząc
głos, by tamten mógł go usłyszeć zza drzwi, - ale nie mam pojęcia, jakiego
zaklęcia ona użyła! To Lilyanne! Mogła użyć czegokolwiek!
W myślach
James przyznał mu rację. Evans była bardzo zdolna, jeśli chodziło o magię.
Zaklęcia, eliksiry i formułki, nie stanowiły dla niej żadnego problemu. Utalentowana,
ładna i do tego sprytna, pomyślał, uśmiechając się mimowolnie. Im bliżej ją
poznawał, tym ciekawszą i wartą jego uwagi, się wydawała. A do tej pory był
pewien, że dziewczyny naprawdę warte jego uwagi nie istnieją.
- Dobra, dzięki! Wiem co zrobię! – krzyknął
Rogacz do przyjaciół.
Uśmiechnął się na myśl o tym, co
miał zamiar zrobić, chwycił pelerynę niewidkę i otworzył okno.
PUK! PUK!
Ann oderwała się od pisanego
wypracowania i spojrzała na okno. Sowa? Było to dość dziwne, bo póki co nie
było żadnej okazji, by którakolwiek z nich dostawała listy od rodziców.
Rozejrzała
się po pokoju, choć wiedziała, że jest w nim sama. Przecież Dorcas i Kate
siedzą razem w Pokoju Wspólnym i plotkują, zaś Lily już dawno temu zamknęła się
w łazience, by teraz zażywać długiej, ciepłej kąpieli.
Z głębokim westchnieniem zwlokła
się łóżka i podeszła do okna, otwierając je na oścież. Uderzył w nią z zimny
wiatr, jednak ona zignorowała go, rozglądając się za ptakiem.
Nic.
Wtedy ni stąd ni zowąd w
powietrzu ukazała się ręka. Oddzielona od ciała dłoń, na której widok Ann
krzyknęła i odskoczyła w panice od okna. Cofnęła się jeszcze o kilka kroków,
kiedy oprócz dłoni z eteru zaczął się wyłaniać kształt ciała, aż wreszcie
zobaczyła pełną posturę mężczyzny. Na miotle.
- Mogę wejść? – I nie czekając na pozwolenie
wszedł do ich dormitorium.
- Potter? – zdziwiła się Ann. Nic dziwnego.
Okazję do rozmowy z nim miała bardzo rzadko, a tu nagle pojawia się na miotle i
pyta się czy może wejść do ich pokoju. To jakiś żart?
Już miała spytać, o co chodzi,
kiedy nagle otworzyły się drzwi od łazienki, a w nich stanęła, owinięta w bordowy
ręcznik Lily. Miała mokre włosy, po jej ciele spływały krople wody i mimo że
okno wciąż było otwarte, ona wydawała się zbyt przerażona krzykiem koleżanki,
by zwrócić uwagę na chłód.
- Ann, co się stało?! Krzycza… - urwała nagle
na widok Pottera.
Jej oczy przybrały rozmiar
pięciocentówek. Co on tutaj robi?! „On” zmierzył jej ciało wzrokiem pełnym
zainteresowania, już zadowolony ze swojego pomysłu. Zobaczył Evans w samym
ręczniku, a to jest warte każdej ceny.
Nim wyszła z pierwszego szoku
minęło pięć długich sekund, w ciągu których Potter mógł się cieszyć nagrodą za
zamknięcie go w jego własnym dormitorium. Mimowolnie liczył na jakąś awanturę
(która potrwałaby baaardzo długo, a Evans przecież wciąż stałaby przed nim w
ręczniku) lub przynajmniej długotrwały szok. Jednak już po chwili Lily
odzyskała rezon.
- Wywal go stąd jak najszybciej – poprosiła
Ann i z powrotem zamknęła się w łazience.
Jednak on ignorując dziewczynę
podszedł do zamkniętych drzwi łazienki i, opierając się o ścianę obok nich,
krzyknął:
- Nie wyjdę póki nie podasz zaklęcia, którym
zablokowałaś nasze dormitorium!
- Odczep się, Potter! – odparła, prawie
automatycznie.
- Mogę nocować tutaj! – zawołał, uśmiechając
się na samo wyobrażenie jej miny.
- Nie, nie możesz! Wezwiemy McGonagall!
- Myślisz, że nie będzie miała nic przeciwko
zamknięciu biednego, niewinnego chłopca w jego własnym dormitorium?! –
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Polubił to przekomarzanie się z nią.
- Jestem pewna, że stanęłaby w obronie
biednego i niewinnego chłopca, ale nie twojej! – krzyknęła, dobitnie akcentując
ostatnie słowo.
Wreszcie do
rozmowy wtrąciła się Ann.
- James, nie mam pojęcia co się stało, -
zaczęła spokojnym tonem, - ale Lily właśnie jest w łazience, a ja jestem trochę
zajęta. Nie chcę być niemiła, ale może byś sobie już poszedł?
Nie
potrafiła go wywalić tak, jak zrobiłaby to Lily. Nie umiała być tak stanowcza i
bezwzględna. Co miała mu powiedzieć? Won? Nie była w stanie.
Chłopak już
miał coś odpowiedzieć, jednak wtedy z hukiem otworzyły się drzwi pokoju.
- Dziewczyny, nie uwierzycie, co… - Dorcas
nagle urwała, widząc stojącego obok Ann Pottera. – James? – zdziwiła się.
- Cześć – uśmiechnął się do niej, swoim
wyuczonym uśmiechem numer pięć.
- Yyy… cześć? – raczej spytała niż powiedziała
zdezorientowana Meadowes.
- Dor, zaklinowałaś się w tych drzwiach, czy
co? – dało się słyszeć zirytowany głos Kate.
- Nie, spójrz! James tu jest! – powiedziała,
przepuszczając koleżankę w drzwiach.
Kate
spojrzała na niego z niemałym zaskoczeniem, jednak zaraz odzyskała rezon.
- Nie widzisz, że Lily tu nie ma? – spytała.
- On wie, że ona jest w łazience – wtrąciła
Ann z westchnieniem.
- A co cię do nas sprowadza? –zainteresowała
się Dorcas, rozsiadając się na swoim łóżku.
- Muszę odzyskać pewien przedmiot, plus potrzebuje
od Evans informacji o pewnym zaklęciu – powiedział, również siadając na
starannie pościelonym łóżku, które, jak przypuszczał, należało do Lily.
- Może my damy radę ci pomóc? – Kate
mimowolnie uśmiechnęła się do niego zaczepnie. Miała to w odruchu; kiedy
rozmawiała z chłopcem, flirt zdawał się czymś naturalnym.
- A znasz najtajniejszy schowek Evans i nazwę
zaklęcia, którego użyła pół godziny temu? – Uniósł jedną brew, wiedząc, że
odpowiedź brzmi „nie”.
Oczywiście
odpowiedziała mu cisza.
- Słuchaj, James – wreszcie odezwała się
Dorcas. Choć ledwie tu weszła, miała już dość tej sytuacji. Przecież wróciła do
dormitorium, bo chciała uciec od gwaru pnującego w Pokoju Wspólnym i zaznać
trochę spokoju! - Nie chcemy być
okrutne, czy coś, ale czy nie możesz tego załatwić jutro? To nasze dormitorium,
jutro jest test z transmutacji i chcemy się pouczyć. Potrzebujemy spokoju, a
chyba nie chcesz, żebyśmy osiągnęły go poprzez informowanie McGonagall o twojej
obecności tutaj, nieprawdaż?
James tylko
swobodniej rozsiadł się na łóżku Evans i odparł:
- Jeśli chcecie, żebym sobie stąd poszedł,
dajcie mi Evans.
Dorcas
tylko westchnęła, podeszła do drzwi łazienki i, waląc w nie pięścią, zawołała:
- Lilka, wyłaź! On nie chce stąd wyjść!
W
odpowiedzi drzwi się otworzyły. Lilyanne musiała już być gotowa po kąpieli, bo
stała ubrana w piżamę i luźno zawiązany szlafrok. Nikt jednak nie patrzył na
jej ubiór, tylko na twarz, która wyrażała najczystszą furię.
- Potter, won – powiedziała, mimo wszystko,
wyjątkowo spokojnym głosem.
- Oddaj mi moją różdżkę i podaj zaklęcie,
którym będę mógł otworzyć drzwi – odparł, skupiając się już tylko na niej.
Splotła
ręce na piersi i przeniosła ciężar ciała na jedno biodro.
- A co z tego będę miała? – spytała, unosząc
jedną brew.
- A od kiedy tyś taka interesowna? – zareagował
równie zaczepnie.
Uśmiechnęła
się chytrze.
- W takich sprawach uczę się od najlepszych.
- Nie chcemy wam przeszkadzać, – wtrąciła się
Dorcas - ale Lily może daj mu to coś czego chce i niech on sobie już pójdzie –
zaproponowała, choć miała świadomość, że to nie wypali.
- Dorcas, ja mam jego różdżkę, a za coś takiego, chcę coś w zamian – odparła dziewczyna,
pewna swego. Wreszcie była w lepszej pozycji niż Potter i nie miała zamiaru
tego zmarnować.
Dorcas
umilkła, mając świadomość, że w takiej sytuacji, Lily nie odpuści. Czasem jej
duma była bardzo problematyczna…
- Dobra, ja idę się uczyć w Pokoju Wspólnym –
westchnęła, chwytając podręcznik od transmutacji. Wyobrażając sobie krzyki
Lilki, które zaraz mogły zabrzmieć w tych ścianach, uznała, że mimo hałasu,
nauka łatwiej jej przyjdzie tam. Przystanęła jeszcze przy drzwiach i zerknęła
na Ann i Kate. – Idziecie ze mną? – spytała, choć wiedziała, że Kate
zafascynowała scena rozgrywająca się przed jej oczami.
Ku jej
zaskoczeniu obie skwapliwie pokiwały głowami i, chwytając pióra, książki i
pergaminy, podeszły do drzwi.
- Potrzebują trochę prywatności – szepnęła do
niej Kate, puszczając oczko.
Kiedy
dziewczyny opuściły pokój, Lily poczuła się zdradzona. Zostawiły ją samą z tym
patafianem! A co jeśli znów przyjdzie mu do głowy jakiś absurdalny pomysł? Czy
będą płakały na jej pogrzebie?
James zaś uśmiechnął
się szeroko. Sami. Dawało mu to dziwną satysfakcje. Widział jej spłoszony
wzrok, choć tak bardzo starała się to ukryć za surową postawą.
- Odczep się ode mnie – powiedziała, wyrywając
go z rozmyślań.
- Masz moją różdżkę! Nie ma mowy, żebym się
teraz od ciebie odczepił! – krzyknął, udając oburzenie.
Potrząsnęła
głową.
- Nie o to mi chodzi. Oddam ci różdżkę, jeśli
mi obiecasz, że się ode mnie odczepisz – powiedziała spokojnym tonem. Zdążyła zaakceptować
sytuacje i ochłonąć, dzięki czemu mogła rozmawiać z nim jak z każdym normalnym
uczniem, a nie jak z napuszonym gamoniem, którym był.
- Na dzień? – spytał, udając, że nie wie o co
jej chodzi.
- Na zawsze! – krzyknęła, wyprowadzona z
równowagi, jednak od razu zapanowała nad sobą i wróciła do wcześniejszego stanu
spokoju i opanowania.
- Dwa dni?
Odetchnęła
głęboko, by zapanować nad narastającym w niej gniewem. O dziwo, stwierdziła, że
to działa i już po chwili spojrzała mu prosto w oczy.
- Potter, ja nigdy się z tobą nie umówię.
Marnujesz swój czas i moje nerwy. Przestań się łudzić, że będziesz mógł się
wszystkim pochwalić, że zdobyłeś „nawet tą kujonkę, Evans”. Nie masz na to
najmniejszych szans, rozumiesz? Dlatego daj mi święty spokój, bo ja już
naprawdę mam dość tego nachodzenia, tych kłótni i tych gierek. Nie jestem tym
typem dziewczyny.
Kiedy
powiedziała mu to wszystko prosto w twarz, ulżyło jej w pewien sposób. Miała to
już za sobą, wyznała mu co myśli o ich dziwacznej relacji i wreszcie jest
realna szansa, że uszanuje jej decyzje i da jej spokój.
- Evans, teraz ja ci coś powiem. Nie
odpuszczę. Nie dlatego, że chce się tym każdemu pochwalić lub zapisać cię w
„zeszyciku z numerem porządkowym”, jak ty to ujęłaś. Lubię cię. I naprawdę chcę cię poznać, choć ty
zapewne nie możesz w to uwierzyć – przerwał i wzruszył ramionami. - Z drugiej
strony nic dziwnego, w końcu żadna dziewczyna nie mogłaby uwierzyć, że TEN
James Potter chce się z nią umówić – dodał uśmiechając się szelmowsko i
przeczesując ręką włosy. Chciał w ten sposób rozładować napiętą atmosferę i
choć trochę zmienić poważny nastrój sytuacji.
Udało mu
się.
Lily
parsknęła cichym śmiechem, choć wcale nie wiedziała dlaczego. Czy to było w
ogóle zabawne? Może chodziło o usunięcie tej powagi w ich rozmowie. Nie miała
pojęcia.
James zaś
był zachwycony faktem, że właśnie rozśmieszył Evans. Dawało mu to dziwną
satysfakcję, która, o dziwo, nie była poczuciem triumfu, ale radością, że to jemu
udało się wywołać jej śmiech. Był to chyba pierwszy raz w ich całym życiu. Na
żarty huncwotów reagowała oburzeniem, zaś gdy „bawił” się z młodszymi kolegami
lub Snapem… Uuu… Wtedy dopiero robiła aferę…
- Ale, mam propozycję – zaczął Rogacz,
tajemniczym tonem, a Lily od razu spojrzała nań nieufnie. – Trzy dni –
powiedział z huncwockim uśmiechem.
Prychnęła,
choć była bardziej rozbawiona niż zdenerwowana. Co się z nią działo? „To
zapewne ten zbawczy wpływ kąpieli”, pomyślała.
- Miesiąc – zaczęła się targować.
- Cztery dni – powiedział stanowczo.
- Dwadzieścia dziewięć dni – zaproponowała,
unosząc zaczepnie brwi.
- Nie no, tak do niczego nie dojdziemy! –
zawołał, udając sfrustrowanego. – Jestem gotowy zgodzić się na tydzień.
Spojrzała na niego podejrzliwie,
jednak też postanowiła ustąpić.
- Trzy – odparła, choć domyśliła się, że w
końcu stanie na dwóch tygodniach.
Jak
pomyślała, tak się stało.
Kiedy
doszli do porozumienia, oddała Potterowi różdżkę i odprowadziła go do drzwi.
Ale on oczywiście, nie chciał wyjść.
- Coś jeszcze?
Stanął w
otwartych drzwiach i, opierając się o framugę, spytał:
- Zaklęcie. Jakiego użyłaś zaklęcia?
Ku jego
zaskoczeniu, Lily wybuchła głośnym, radosnym śmiechem. Zdezorientowany James,
spojrzał na nią podejrzliwie, jednak nic nie powiedział, czekając na jej
odpowiedź.
- Użyłam zwykłego zajęcia sklejającego –
powiedziała, gdy wreszcie udało jej się uspokoić. – Po prostu skleiłam drzwi z
framugą – dodała i znów zachichotała pod nosem.
Potter
spojrzał na nią zszokowany.
- To znaczy, że wystarczy zwykłe…
- … Finito
– dokończyła za niego, nie kryjąc satysfakcji. – A teraz, dobranoc Potter –
powiedziała i wypychając go na zewnątrz, zatrzasnęła drzwi.
Kiedy James
Potter leżał w łóżku wciąż roztrząsał wydarzenia minionego dnia. A ten do
zmarnowanych nie należał. Dowiedział się wielu rzeczy: Evans boi się latania,
on jednak potrafi ją rozbawić, istnieje ktoś, kto (ewentualnie, w wyjątkowych
sytuacjach) jest w stanie go przechytrzyć i… było coś jeszcze…
- Cholera! – krzyknął, siadając nagle na
łóżku.
Ledwie
obudzeni przez niego przyjaciele, spojrzeli nań zaspanym wzrokiem, pełnym
wyrzutu. Jeśli nie ma racjonalnego powodu, by wrzeszczeć w środku nocy, nigdy
mu tego nie wybaczą
- Co się stało? – mruknął Syriusz, zaspanym
głosem.
- Jutro jest sprawdzian z transmutacji!!!